Śmierć 14‑letniej Natalii. Ojciec zabiera głos
Do śmierci Natalii doszło półtora miesiąca temu. 14-latka przez kilka godzin umierała na mrozie tuż obok przystanku w Andrychowie. Teraz tragedię skomentował jej ojciec. Mężczyzna ma ogromny żal do służb.
14-letnia Natalia zasłabła pod koniec listopada w centrum Andrychowa. Dziewczyna zdążyła zadzwonić do ojca, że źle się czuje i nie wie, gdzie jest. Znaleziono ją dopiero po kilku godzinach. Była w głębokiej hipotermii. Trafiła do szpitala w Krakowie, jednak nie udało się jej uratować.
Teraz głos w sprawie tragedii zabiera ojciec tragicznie zmarłej nastolatki. Mężczyzna ma ogromny żal do policjantów. Wspomina, że gdy zgłaszał zaginięcie córki, potraktowano go tak, jakby zgubił rower. - Córka wyszła tego dnia jak zawsze rano do szkoły. Zabrała śniadanie, pożegnała się i poszła. Po 25 minutach zadzwoniła, żebym po nią przyszedł, bo kręci jej się w głowie, ma ciemno przed oczami - powiedział Grzegorz Kopytko w rozmowie z programem "Uwaga" emitowanym na antenie stacji TVN.
- Od razu ubrałem się i wybiegłem jej szukać. Nie wiedziałem, gdzie jest, czy wsiadła do autobusu, czy poszła przez centrum. Podszedłem na przystanek i pytałem ludzi, czy była tu jakaś interwencja karetki. Nikt nic nie widział. Szybko wróciłem do domu, żeby się upewnić, czy nie wróciła. Cały czas dzwoniłem, próbowałem się z nią skontaktować - relacjonuje ojciec zmarłej Natalii.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
- Szukaliśmy córki w Kętach, gdzie chodzi do szkoły, ale bezskutecznie. Wracając, dzwoniłem już na policję, kazali przyjść na komisariat. Byłem tam za kilka minut - opisuje.
Dwie i pół godziny na zgłoszenie
Samo zgłoszenie sprawy na policję zajęło dwie i pół godziny. Mężczyzna czekał w kolejce, a potem przez godzinę składał wyjaśnienia. - Kiedy przyszedłem, policjant wypytywał mnie, jak to się stało i gdzie. Mówiłem, że boję się, że córka leży gdzieś w śniegu. Prosiłem, by namierzyli jej telefon - stwierdził w rozmowie z "Uwagą".
- Wypytywali mnie o wiek córki, czy zdarzało jej się tak wychodzić, że może poszła do koleżanki lub do galerii handlowej. Jeden z nich zadzwonił na numer córki, był sygnał, ale bez odpowiedzi. Prosiłem, żeby namierzyli jej telefon. Odpowiedzieli, że to nie jest takie proste i musi to potrwać - relacjonował.
- Po wszystkim przyszedł do mnie ten sam policjant, któremu zgłaszałem zaginięcie. Powiedziałem mu: Mówiłem ci, że ona może leżeć w śniegu i tak właśnie było. Potraktowali mnie, jakbym zgubił rower - podkreślił.