Słowik: Tym razem się udało. Z naciskiem na "tym razem" [OPINIA]
Każdy z nas chadza na skróty. Wielokrotnie mówimy sobie, że procedury są ważne, ale też nie można popadać w paranoję. Gdy jednak chodzi o bezpieczeństwo prezydenta RP i transport lotniczy - popadajmy w proceduralną paranoję i nie chodźmy na żadne skróty. Stawka bowiem jest zbyt duża, a każdy błąd może mieć tragiczny skutek.
Najnowszy tekst Szymona Jadczaka jest szokujący na kilku płaszczyznach. Mamy bowiem skomplikowaną technicznie sprawę, ale prosty przekaz, który Jadczak pokazuje czarno na białym: nie dopełniono procedur oraz naruszono standardy podczas transportu najistotniejszego polskiego VIP-a, prezydenta Andrzeja Dudy. Wyszedł szereg naszych narodowych przywar, czyli przekonanie, że "jakoś to będzie", niechęć do procedur, wykpiwanie standardów, które - jak wielu uważa - tworzą teoretycy.
Jestem mimo to przekonany, że za chwilę znajdą się osoby twierdzące, że to tekst o niczym; polityczne szczucie. Bo przecież samolot wylądował. Andrzej Duda żyje, ma się dobrze. Piloci latają nadal. Samoloty wzbijają się w powietrze. A Jadczak - jak usłyszymy - jest na pewno chory z nienawiści do obozu władzy.
Szkopuł w tym, że jakkolwiek odruchy obronne są zrozumiałe, tak w tym wypadku są szkodliwe jak mało kiedy.
Zasada powinna być prosta: tam, gdzie naruszono procedury bezpieczeństwa, tam nie warto tracić czasu na bagatelizowanie sprawy. Wszystkie siły należy skierować na wyjaśnienie, jak mogło dojść do niebezpiecznej sytuacji i co zrobić, żeby w przyszłości to się już nie powtórzyło.
Kolejna afera z lotem z Andrzejem Dudą. Jest reakcja wicerzecznika PiS na artykuł WP
Tragedia w Smoleńsku z 2010 r. była dramatem, który nie miał prawa się zdarzyć, ale się zdarzył. Do dziś debatujemy w Polsce na temat przyczyn katastrofy. Natomiast chyba wszyscy mamy przekonanie - niezależnie od łączących i dzielących nas opinii i ocen - że doszło do szeregu nieprawidłowości. Ba, to przekonanie legło u podstaw wprowadzenia zmian prawnych. Przykładowo niedopuszczalne jest, aby na pokład jednego samolotu wsiadło wielu kluczowych urzędników państwowych. Niedozwolone jest - i obudowane szeregiem bezpieczników - by pasażerowie wywierali wpływ na załogę.
Tyle że czym dalej jesteśmy od smoleńskiej katastrofy, tym bardziej traktujemy przepisy i procedury jak niewygodny gorset, który uwiera. I który najwygodniej jest po prostu ściągnąć.
Żeby nie wyjść na osobę gołosłowną, pozwolę sobie podać dosłownie dwa przykłady.
W 2016 r. Zbigniew Parafianowicz z "DGP" opisał sytuację, gdy delegacje z dwóch samolotów zapakowano w jeden, by ważni urzędnicy państwowi mogli wrócić zgodnie z grafikiem z delegacji z Londynu. Parafianowicz, nazywając całe zdarzenie tupolewizmem, wskazał, że na pokładzie jednego samolotu znaleźli się premier, wicepremier, szefowie Ministerstwa Spraw Zagranicznych, Ministerstwa Obrony Narodowej, Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i dowódca operacyjny sił zbrojnych.
"Nie wierzę, że to wszystko dzieje się naprawdę. Nie wierzy też kapitan embraera. Zirytowany wychodzi z kabiny i informuje, że nie poleci, dopóki problem nie zostanie rozwiązany. Nie ma jednak osoby, która mogłaby to zrobić. Ktoś podjął decyzję o połączeniu dwóch transportów w jeden, nikt jednak nie chce podjąć decyzji o ich rozłączeniu. Panuje przekonanie, że na pewno da się to wszystko jakoś ogarnąć" - wskazywał Parafianowicz. Ostatecznie, po kilkudziesięciu minutach negocjacji, samolot opuściła grupa ochotników oraz osób, które zostały nakłonione do wyjścia przez swoich szefów.
Czy po tym zdarzeniu coś się zmieniło? Nie. Organy państwa zarzucały Parafianowiczowi, że się czepia. I zaczęto szukać kruczków prawnych mających wykazać, że nie złamano prawa.
Zdarzenie kolejne to sytuacja opisana niedawno przez Szymona Jadczaka. Jadczak na łamach "WP" ujawnił ustalenia urzędników, władz LOT-u, szefa agencji odpowiedzialnej za bezpieczeństwo lotów, doradcy prezydenta Dudy i dwóch wiceministrów, którzy zastanawiali się jak ukryć przed opinią publiczną incydent lotniczy z lipca 2020 r. Nie rozmawiali o tym, jak unikać niebezpiecznych zdarzeń. Debatowali o politycznych konsekwencjach opisywania tychże zdarzeń.
I tu też nikt nie podziękował; dziennikarzowi zaczęto stawiać zarzuty, że się czepia, że wyolbrzymia.
A ja mam nadzieję, że media będą się czepiały każdego jednego przypadku, gdzie naruszone zostają procedury bezpieczeństwa. Bo nie jestem takim optymistą jak rządzący i jestem pełen obaw, że któregoś dnia, najzwyczajniej w świecie, zabraknie szczęścia. A potem wszyscy będziemy łapali się za głowy i zastanawiali "jak to się mogło stać?".