Słowik: Gazowa pułapka zastawiona na miliony Polaków. Ale spokojnie, wicepremier Sasin już działa [OPINIA]
Nieuwaga rządzących spowodowała, że miliony Polaków mogą płacić za gaz nawet o kilkaset procent więcej niż dotychczas. Wystarczy, że na terenie spółdzielni mieszkaniowej znajduje się choćby jeden sklep lub fryzjer. Jest jednak szansa na naprawienie błędu - władza po serii ataków chyba poszła po rozum do głowy, a szybką zmianę prawa zapowiedział Jacek Sasin.
Chodzi o ceny gazu dla członków spółdzielni mieszkaniowych oraz wspólnot.
Jak wiadomo, rządzący wymyślili, że przeciętny obywatel będzie płacił mniej, a przedsiębiorca - więcej.
W kuriozalny sposób potraktowano jednak spółdzielców i mieszkańców wspólnot. Czyli, bagatela, ponad 10 milionów obywateli.
Najdroższa piekarnia świata
Posłużmy się dwoma przykładami. Oba z życia wzięte.
Mieszkam w spółdzielni mieszkaniowej, w której jest 206 bloków. Żyje w niej ok. 75 tysięcy osób.
Zgodnie z obecnie obowiązującymi przepisami oraz praktyką Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa (PGNiG; spółka Skarbu Państwa) jako spółdzielca mogę mieć tańszy gaz. Ale jest warunek. Na terenie całej spółdzielni nie może być ani jednego sklepu, ani jednego zakładu fryzjerskiego oraz ani jednej piekarni.
Jeśli jest - wszyscy członkowie spółdzielni będą rozliczani jak przedsiębiorcy (chyba że kilka lat temu wynegocjowano umowy indywidualne, o czym za chwilę).
Przykład drugi: mała wspólnota, jeden budynek, raptem osiem mieszkań. W siedmiu mieszkają rodziny, w ósmym działa niewielkie biuro rachunkowe. Efekt? Właściciele wszystkich ośmiu lokali powinni płacić jak przedsiębiorcy, bez żadnych zniżek.
Powodem do przyznania specjalnej zniżki – tak przynajmniej uznali rządzący – jest to, by wszystkie lokale były gospodarstwami domowymi, a nie lokalami służącymi do prowadzenia działalności gospodarczej.
Syndrom wyparcia
To oczywisty błąd rządzących. Nikt przecież nie chciał wywołać takiego skutku. Władza jednak nie lubi się przyznawać do błędów. W efekcie, gdy kilka dni temu zwróciłem uwagę na kłopot, zostałem nazwany ignorantem i uznano, że realizuję zlecenie polityczne, którego celem jest rząd.
Przedstawiciele Prawa i Sprawiedliwości przekonywali, że problem nie istnieje, gdyż od dawna spółdzielnie i wspólnoty mogą zawierać umowy indywidualne z dostawcą gazu i na ich podstawie rozliczani są mieszkańcy. A kłopot dotyczy przecież jedynie tzw. rozliczenia taryfowego, czyli stosowanego w przypadku niezawarcia oddzielnej umowy.
Szkopuł w tym, że ta narracja jest fałszywa.
Po pierwsze, wiele spółdzielni i wspólnot nie widziało powodu, by negocjować specjalne umowy. Gaz był bowiem tani i na umowie indywidualnej bądź nie oszczędzało się wcale, bądź były to kwoty nieznaczne. Problem pojawił się dopiero teraz, gdy ceny gazu poszybowały do niebotycznych stawek.
Po drugie, takie podejście rządzących oznacza, że za ewentualne błędy zarządzających spółdzielniami i wspólnotami odpowiedzialność spadłaby na barki zwykłych obywateli. To kolejny absurd, bo na podniesieniu ceny gazu nie ucierpi najbardziej prezes spółdzielni pobierający wynagrodzenie rzędu 20 tys. zł, lecz emeryci bądź młodzi rodzice ledwo wiążący koniec z końcem.
I tu ważne zastrzeżenie: często nawet jeśli w mieszkaniu nie jest używany gaz, to używa go spółdzielnia lub wspólnota, np. do ogrzewania części wspólnych. To o tyle ważne, że w mediach pojawiały się też opinie polityków, którzy bagatelizowali sprawę, twierdząc, że dziś coraz mniej osób używa w mieszkaniu gazu.
Na szczęście wiele wskazuje na to, że sprawa zakończy się częściowym happy endem. Wicepremier Jacek Sasin stwierdził bowiem we wtorek, że zostanie przygotowana specustawa, która pozwoli wszystkie gospodarstwa domowe w spółdzielniach i wspólnotach rozliczać według preferencyjnych stawek - niezależnie od tego, czy np. na parterze budynku prowadzona jest mała piekarnia.
Sasin co prawda zaznaczył kilka razy, że władza nie popełniła żadnego błędu i że to wszystko wina Rafała Trzaskowskiego, samych spółdzielni oraz Unii Europejskiej. Każdy może sam ocenić, czy w takim razie zapowiedziana zostałaby specustawa, która ma być gotowa już w przyszłym tygodniu.
Happy end będzie jednak częściowy, gdyż rządzący nadal chcą, aby drobni przedsiębiorcy płacili dużo. W wielu wypadkach to wzrost opłat o 600-800 proc. Prawdopodobne więc, że te najmniejsze lokalne biznesy nie przetrwają. I – cóż za paradoks – gdy już te zakłady fryzjerskie, sklepiki i piekarenki padną, ustawa okaże się zbyteczna. W betonowej płycie będzie bowiem można już jedynie spać.
Napisz do autora: Patryk.Slowik@grupawp.pl