Sławomir Sierakowski: Trzy prawdy, jakie przyniosło śledztwo ws. Amber Gold
Włączasz telewizor, widzisz stół, za którym siedzi rząd posłów i posłanek, a prostopadle do niego biurko przesłuchiwanego (i ewentualnie jego pełnomocnika). Całość trwa wiele godzin. Stenogram jest długi. Niewielu go przeczyta i niewielu obejrzy całość. Zrobią to jedynie ci, którzy muszą z powodów zawodowych. Zwykły obywatel, jeśli obejrzy całość, to znaczy, że nie jest zwykły.
Po co to wszystko? Wcale nie po to, żeby dojść do prawdy. Tego zresztą nikt nie ukrywa. Ani koalicja tego nie obiecuje (a przynajmniej nie na poważnie), ani opozycji nie chce się już tego powtarzać, bo nikt też nie ma wobec komisji śledczych takich oczekiwań. Całość to mozolny, ciągnący się miesiącami, nudny jak cholera, spektakl. Puentą jest jakieś grube, wielostronicowe, podsumowanie, ale i ono jest całkowicie bez znaczenia. A więc po co to wszystko? Chodzi tylko i wyłącznie o jedną lub dwie sceny, krótsze najczęściej niż jedna minuta, żeby mogły być powtarzane tak długo aż zapiszą się w świadomości mas i którymi da się skompromitować przeciwnika i jego obóz polityczny. Taka gratka zdarza się tylko raz na kilka przesłuchań i to wtedy tylko, gdy uda się złapać na lep jakiegoś ważnego przesłuchiwanego. Nieznanego albo nieważnego nikt nie będzie chciał oglądać, a tym bardziej nikt nie zapamięta.
Nie inaczej było wczoraj, gdy siedem godzin zeznawał Michał Tusk przed komisją do spraw wyjaśnienia afery Amber Gold. Z całości do opinii publicznej przedostała się jedna scena (dwie inne to jednorazowe żarty na temat posła Suskiego). Chodzi o krótką wypowiedź młodego Tuska:
Tak relacjonował syn premiera rozmowę z czerwca lub lipca 2012 roku, czyli miesiąc lub dwa przed krachem Amber Gold.
Michał Tusk w ten sposób dał powód opozycji, żeby twierdzić i tysiące razy powtarzać, że jego ojciec zdawał sobie sprawę z tego, czym naprawdę jest Amber Gold i kim naprawdę są usługobiorcy syna (a nie pracodawcy, jak fałszywie przedstawiony został na stronie sejmowej Michał Tusk, który w OLT zatrudniony nigdy nie był, a jedynie wykonał jako specjalista od transportu kilka zleceń dotyczących perspektyw ruchu lotniczego w Polsce). Teraz PiS będzie mówił, że premier Donald Tusk nie zrobił nic w sprawie Amber Gold, posiadacza linii lotniczych OLT, choć wiedział, że kierują nią podejrzani ludzie. Nie zareagował choćby wtedy, gdy negatywną opinię o firmie wystawiła Komisja Nadzoru Finansowego, o czym, jak usłyszeliśmy od syna, wiedział.
Przypomnijmy, jakie było zapotrzebowanie przed przesłuchaniem. Wiceprzewodniczący Marek Suski z PiS zapowiadał: - "Nie można wykluczyć, że najważniejsza osoba w państwie, jaką był niewątpliwie Donald Tusk, i jego syn mogli być elementem tego parasola - czy świadomym, czy organizującym ten proceder, czy tylko włączonym i wciągniętym jako element ochrony przed wymiarem sprawiedliwości - to jest kwestia do ustalenia". Co to znaczy? To, że Michał Tusk potrzebny jest, żeby dać na papier coś, co może obarczyć odpowiedzialnością Donalda Tuska za utratę 800 mln przez piramidę finansową, w którą wciągnięto 19 tys. ludzi. Dał czy nie dał?
W sierpniu 2012 Donald Tusk sam relacjonował wspomnianą rozmowę z synem: "Uważaj chłopie, to nie są dobre pomysły. Wchodzenie w kontakty z ludźmi, którzy kiedyś mieli jakiś kłopot z prawem. Lepiej nie, tak dla bezpieczeństwa". A więc w gruncie rzeczy młody Tusk nie powiedział niczego, czego byśmy dotąd nie wiedzieli. Tym bardziej, że jeśli ta rozmowa odbyła się w lipcu, a nie w czerwcu, to trwało już śledztwo Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego na temat Amber Gold. Co więc naprawdę przyniosło to śledztwo? Przyniosło aż trzy prawdy:
1. To dopiero będzie show!
Od tej pory wiadomo, że przesłuchanie Donalda Tuska, które ma odbyć się za kilka miesięcy, będzie jeszcze ciekawsze, niż można było zakładać. Kluczowe kwestie to: jak długo przed rozmową z synem i co dokładnie wiedział Tusk o Amber Gold. Następnie to, kiedy rozmawiał z synem: po czy przed śledztwem ABW.
Oczywiście bez znaczenia jest fakt, że obie kwestie nie mają żadnego sensu, bowiem walka z piramidami finansowymi nie leży po prostu w kompetencjach premiera. Może gdyby Tuskowi, raczej przypadkiem, zrelacjonowano - choć nie wiadomo z jakiej okazji - że taka firma Amber Gold oszukuje tysiące ludzi w taki a taki sposób na taką a taką skalę. Wówczas Tusk, jak każdy urzędnik państwowy, nie wyłączając polityków opozycji, powinien zgłosić sprawę prokuraturze.
Show będzie jednak dlatego, że da się teraz od Tuska wydobywać na wszystkie sposoby, co ma znaczyć ta "lipa" i jak minuta co do minuty przebiegała rozmowa z synem. Tyle, że lipa lipą, ale stary polityczny wyga Donald Tusk, który ma więcej doświadczenia niż cała komisja razem wzięta (razy dziesięć), będzie nieporównanie trudniejszym partnerem dla przesłuchujących, niż trzymający się jak najdalej od polityki Michał Tusk.
2. Kaczyński ma przyjemność
21 czerwca Jarosław Kaczyński przeżył najszczęśliwszy dzień od czasu wyborów. Na wieść, że trafiono syna jego największego wroga, którego zemsty pożąda jak niczego innego, musiał aż podskoczyć z radości. I właśnie dlatego, że strzał poszedł w syna.
Walenie w rodzinę stało się na prawicy już standardem. Resortowe dzieci, córki prezesów Trybunału Konstytucyjnego itp. to codzienność. Walenie w rodzinę daje tę dodatkową satysfakcje, że bardziej boli niż walenie w samego wroga. Śmierć polityczna bez tortur to dla prawicy za mało. Przesłuchanie starego Tuska będzie bardziej ekscytować publiczność, ale bez takiej przyjemności jak widok przestraszonego, nerwowo mrugającego, lekko potarganego syna swojego głównego wroga.
3. Im dalej od polityki, tym bliżej
Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że cała sytuacja wydaje się bardzo symptomatyczna i stanowi rodzaj przypowieści o Polsce Platformy Obywatelskiej albo wręcz o całej o III RP. Kim jest Michał Tusk? W rzeczywistości jest typowym bohaterem pierwszego pokolenia wolnej Polski, takiej jaką zbudować chciała Platforma. Dobry chłopak, uczciwy i pracowity indywidualista. Rodzina, dzieci, praca - i z daleka od polityki, już lepsze media czy biznes. Od małego miał takie hobby, że interesowało go wszystko, co związane z transportem. Potrafił przerobić to hobby na zawód.
Tyle że bycie synem znanego polityka, a od pewnego czasu premiera, ambitnemu chłopakowi musiało doskwierać. Być synem kogoś takiego i pracować dla największego dziennika? Nawet jeśli pisać tylko o transporcie i w gdańskiej redakcji, to i tak za blisko starego i w ogóle polityki. Jak długo zresztą, do diabła, można być synem Donalda Tuska? Młody, już zresztą nie taki młody, bo z rodziną, chce pokazać coś więcej. Sprawdzić się w biznesie - to brzmi najlepiej. I tu popełnia błąd, bo przez jakiś czas łączy pracę dziennikarza z pracą PR-owca, co łamie kodeks etyczny. Wygląda nieładnie, ale kto nie popełnia błędów w życiu... Nie brnie w zaparte, umie się przyznać do winy, zapominamy.
Prawdziwą krzywdę przyniesie mu dopiero sam los. Zaczyna pracę na gdańskim lotnisku. Jego zdobywana od dziecka wiedza jest jak znalazł. Po jakimś czasie zaczyna pisać analizy także dla jednego z nowych przewoźników. Pracować i na lotnisku, i dla linii lotniczych? To akurat częste. Pech, że właścicielem nowego przewoźnika jest oszust finansowy. Od tej pory stanie się dokładnie to, czego Michał Tusk chciał uniknąć najbardziej na świecie. Przez aferę Amber Gold, na którą miał zerowy wpływ, stanie się piłką do gry w walce politycznej i zostanie przyklejony do ojca. Najchętniej kajdankami, jak chciałby prezes.
Jak wam to wygląda? Czyż nie jest to opowieść o synu marnotrawnym III RP? Balcerowiczowski self-made man z pokolenia dzieci III RP, próbujący uciec od polityki do biznesu. Jednak zamiast upragnionego sukcesu, spotyka go porażka. Stara prawda o naszym regionie mówi, że jeśli nie interesujesz się polityką, to polityka zainteresuje się w końcu tobą. Tak jak komisja śledcza młodym Tuskiem.
Sławomir Sierakowski dla WP Opinie