PublicystykaSławomir Sierakowski: Ile kosztuje Kaczyński?

Sławomir Sierakowski: Ile kosztuje Kaczyński?

Kaczyński jest drogi. Zapłacimy za niego ciężkie pieniądze. Nic w Polsce nie kosztuje tyle, co Kaczyński. Zapewne nawet Caracale byłyby tańsze. Prezes jest droższy od długiej autostrady i sporego lotniska. Ile kosztuje prezes? Wstępna cena będzie podana w środę. Później rząd polski zaangażuje się w to, by trochę ją zbić, ale prędzej zostanie wyśmiany niż coś ugra.

Sławomir Sierakowski: Ile kosztuje Kaczyński?
Źródło zdjęć: © East News
Sławomir Sierakowski

27.06.2017 | aktual.: 27.06.2017 19:47

Cenę prezesa w każdym razie liczyć będziemy w dziesiątkach miliardów. O tyle bowiem przez, eufemistycznie mówiąc, niemądrą politykę prezesa zostanie zmniejszony nasz przydział w nowej perspektywie budżetowej Unii Europejskiej. W środę rząd polski dostanie pierwsze konkretne informacje w tej sprawie. Czy się przejmie? Taką nadzieję dotąd mieliśmy wielokrotnie. Gdy Obama tłumaczył Dudzie, ile kosztowało Polskę odzyskanie wolności i demokracji. Ale nic to nie zmieniło. Szydło w Brukseli tłumaczono, że Saryusz-Wolski, polityk wagi koguciej, nie ma szans z Tuskiem, ale ta patrzyła się smutnym wzrokiem, podobnie jak Duda. Popłakała się dopiero w hotelu. Prezes tylko uśmiechnął się mile połechtany, że znowu zwyciężył w kolejnej bitwie o to, kto jest geopolitycznie najgłupszy w Europie. Jak zobaczy teraz, ile nam Unia utnie za jego wygłupy, raczej się nie przejmie.

Rośnie irytacja rządami PiS-u

#

Z informacji, do których dotarło Polskie Radio i które podaje Polska Agencja Prasowa, dowiadujemy się, że czeka nas wiele zmian w konstruowaniu unijnego budżetu. Już na pierwszy rzut oka widać, że Bruksela wyciągnęła wnioski ze swojej bezradności wobec Polski i Węgier łamiących unijne prawo (kryteria kopenhaskie regulujące zasady demokracji liberalnej) i nierespektujących unijnych decyzji (np. w kwestii relokacji uchodźców, na którą się zgodziliśmy w 2015 roku czy wycinki drzew w Puszczy Białowieskiej).

Państwa członkowskie w trakcie konsultacji na temat nowej perspektywy unijnej mają zostać zapytane, czy wypłata funduszy ma być uzależniona od respektowania unijnych zasad praworządności i polityki dotyczącej przyjmowania uchodźców. Nie brakuje w Europie przywódców państw zirytowanych zachowaniem Polski. Wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że żaden artykuł 7 ani inna regulacja dziś nie jest w stanie skłonić populistycznych władz do szanowania prawa.

Jedyna wyłaniająca się na horyzoncie opcja to taka, którą najlepiej ujął były francuski prezydent Francois Holland ("wy macie zasady, my mamy fundusze"). Polska Agencja Prasowa cytuje słowa unijnego komisarza do spraw budżetu Guenthera Oettingera: "Co z praworządnością? Co zrobić, jeśli jakiś kraj nie chce przyjmować wyznaczonej kwoty uchodźców? Zadajemy to pytanie w sposób neutralny, bo nie możemy go unikać". To zapowiedź zmian.

Zamiast modlić się do Boga i Marksa...

#

Dziś jesteśmy największym beneficjentem unijnego budżetu i powinniśmy zamawiać w każdy poranek o ósmej rano mszę w intencji Komisji Europejskiej, postawić pomnik wprowadzającemu nas do Unii Gunterowi Verheugenowi przed Pałacem Prezydenckim i codziennie grać hymn unijny przed Wiadomościami TVP. Zamiast tego nasz kabaretowy minister spraw zagranicznych jest wysyłany na specjalne misje robienia z siebie idioty po kolei do Brukseli, Berlina i Paryża, co już tam nikogo nie irytuje, tylko spotyka się z obojętnością. Żal nas tam, bo bardzo liczono na Polskę, spory kraj, któremu bardzo dobrze szło. Swoje znaczenie miała też historia i podział jałtański, który Europa Zachodnia chciała Polsce zrekompensować. Wielkim osiągnięciem naszej polityki historycznej jest to, że przestawiliśmy zwrotnicę z postjałtańskich wyrzutów sumienia Zachodu na odmienną interpretację historii: że to nie żadna Jałta, ale Polacy sami sobie są winni, bo ilekroć coś im się uda, wysadzają się sami w powietrze za pomocą ładunku głupoty własnych władz.

Obecnie dostajemy rokrocznie około 13-14 mld Euro, czyli niewiele mniej niż 60 mld złotych (to jedna trzecia wszystkich środków unijnych, które płyną do państw członkowskich). I zamiast modlić się do Boga i Marksa, żeby przychylność Unii trwała jak najdłużej, to ryzykujemy poważne uszczuplenie tych środków. Robimy to w sytuacji, gdy już wiadomo, że te pieniądze obniżone będą także z innych powodów. Brexit to jedno (Wielka Brytania wpłacała do budżetu kilkanaście miliardów Euro). Drugi powód to zmiana priorytetów. Trzeba będzie więcej pieniędzy przeznaczyć na walkę z kryzysem uchodźczym. My odwróciliśmy się plecami, więc nic z tego nie dostaniemy. Zapłacimy za to. Środki przesunięte zostaną z funduszy strukturalnych i dopłat dla rolników, czyli tego co płynęło dotąd przede wszystkim do nas.

Zobacz także: Co oznacza Brexit dla Polaków?

Dodatkowo nowa perspektywa budżetowa ma mieć pięć, a nie siedem lat, żeby budżet uelastycznić. Dzięki temu wypłatę funduszy będzie można kontrolować i uzależniać od decyzji Komisji Europejskiej. Dziś są sztywne i dlatego właśnie rząd polski i węgierski może sobie gwizdać na to, co mówią komisarze.

A kiedy przejmą się tym Polacy?

#

Czy dopiero gdy poczują cywilizacyjne wyhamowanie? PiS wygląda jakby nie wliczał tego do swoich kalkulacji wyborczych. Fundusze europejskie kojarzymy najczęściej z autostradami, mostami, oczyszczalniami ścieków, a czy to są tematy decydujące o tym, kogo poprą Polacy? Komisja sejmowa do wyjaśnienia Amber Gold może przynieść więcej głosów niż długoletnie inwestycje w dobra publiczne (co dla niejednego oznacza: niczyje). Zawsze będzie można winę zwalić na kogoś albo rozpętać jakąś wojnę kulturową w Polsce i przykryć temat. Kryzysu z tego zresztą być nie musi. Będziemy "tylko" wolniej się rozwijać.

Dopiero w podręcznikach historii przeczytamy jak zwykle, kto działał na szkodę Polski, a kto ją reformował. Wtedy poznamy ostateczną cenę prezesa. Zaraz poznamy jej unijną składową. Będzie ogromna.

Sławomir Sierakowski dla WP Opinie

Źródło artykułu:WP Opinie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)