Sławomir Dębski: Odmówiono mi wjazdu do Rosji i zamknięto w areszcie. Gdy nie chciałem do niego wejść, przyszła uzbrojona straż
- Odmówiono mi wjazdu na terytorium Federacji Rosyjskiej. Miejsce,w którym miałem czekać na wylot, wyglądało jak zamykany na klucz areszt. Jeden z oficerów poinformował mnie, że jeżeli nie wejdę tam z własnej woli, zostanie użyta siła. Nie godziłem się, więc sprowadzono uzbrojone jednostki interwencyjne - o zatrzymaniu na moskiewskim lotnisku i trzyletnim zakazie wjazdu do Rosji, w rozmowie z Marcinem Makowskim opowiada Sławomir Dębski, szef Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
30.05.2018 | aktual.: 30.05.2018 15:03
Marcin Makowski**: We wtorek 29 maja nie został pan wpuszczony na terytorium Federacji Rosyjskiej, otrzymał pan również trzyletni zakaz wjazdy do kraju. Zacznijmy jednak od początku. W jakim celu leciał pan do Moskwy?
Sławomir Dębski, szef PISM: Leciałem na zaproszenie Instytutu Badań nad Gospodarką Globalną i Stosunków Międzynarodowych Rosyjskiej Akademii Nauk (IMEMO), która co roku organizuje dużą konferencję na temat polityki zagranicznej Rosji. Nazywa się ją ”Wykładami Primakowskimi”, na cześć Jewgienija Primakowa, byłego szefa Instytutu, premiera oraz ministra spraw zagranicznych. Oficjalne potwierdzenie zaproszenia, w postaci zaproszenia w formie klasycznej, papierowej, wpłynęło do PISM 24 maja, ale na konferencję zostałem zaproszony już w kwietniu drogą elektroniczną.
Nie musiał się pan starać o wizę?
Nie, ponieważ w styczniu dostałem dokument ważny na pięć lat, na zaproszenie prorektora Moskiewskiego Uniwersytetu Stosunków Międzynarodowych MGIMO - związanego z rosyjskim MSZ.
Czyli nic nie zapowiadało późniejszego obrotu wypadków?
Nic. Wszystko odbywało się zgodnie z procedurami. Co więcej - niezależnie od moich planów konferencyjnych zamierzałem się wybrać do Rosji na mistrzostwa świata. Kupiłem bilety, otrzymałem dokument kibica, który zgodnie z porozumieniem pomiędzy państwem-gospodarzem a FIFA, stanowi ekwiwalent wizy oraz paszportu na czas trwania imprezy. Do tej pory nie wiem, czy w przypadku uznania mnie jako persona non grata, moje bilety straciły ważność.
Przejdźmy teraz do samego zatrzymania. Jak się ono odbyło?
Wszystko działo się na lotnisku Domodiedowo w Moskwie, gdzie przyleciałem z Frankfurtu z innej konferencji w Niemczech. Podszedłem do punktu kontroli granicznej, przekazałem paszport, który był długo oglądany. Następnie oficer graniczny po kogoś zadzwonił, przyszedł inny umundurowany pracownik, zabrał mój paszport i poprosił, żebym się z nim udał do biura straży granicznej. Po około godzinie przedłożono mi dokument, w którym zostałem zawiadomiony, że na podstawie art. 27 pkt 1 ustawy o procedurze przekraczania granicy Federacji Rosyjskiej, zostaje mi udzielona decyzja o odmowie wjazdu na terytorium Federacji Rosyjskiej ze względu na „zagrożenie, które wiąże się z moją obecnością dla bezpieczeństwa państwa”.
Podpisał pan ten dokument?
Odmówiłem przyjęcia go do wiadomości, żadnego podpisu nie składałem. To oczywiście nie wstrzymało samej procedury, ponieważ trzech oficerów straży granicznej złożyło podpisy jako świadkowie mojej odmowy. Później zostałem doprowadzony do miejsca, gdzie miałem czekać na deportację. Ponieważ doleciałem ostatnim samolotem, powrót do Frankfurtu był możliwy dopiero po 6 rano, co oznaczało konieczność nocowania na lotnisku.
Czy ktoś się panem przez ten czas zajął, zaoferował cokolwiek do jedzenia, picia?
Z wyjątkiem polskich służb konsularnych, które natychmiast poinformowałem o incydencie i rosyjskich pograniczników wykonujących swoje czynności, to nie. Jak się po chwili okazało, miejsce w którym miałem czekać na wylot, wyglądało jak zamykany na klucz areszt. Ponieważ oficjalnie nie przekroczyłem granicy Federacji Rosyjskiej, odmówiłem wejścia do tego pomieszczenia i zaprotestowałem wobec próby bezprawnego ograniczenia mojej wolności osobistej, na obszarze nie znajdującym się pod jurysdykcją państwową Federacji Rosyjskiej – w strefie lotniska znajdującą się przed przejściem granicznym. Jeden z oficerów poinformował mnie w związku z tym, że jeżeli będę stawiać opór, zostanę zmuszony do wejścia do tego pomieszczenia, a do „aresztu” i tak mnie zaprowadzą siłą. Co ważne, ci panowie twierdzili, że nie jestem aresztowany, ale nie potrafili podać żadnego przepisu, na podstawie którego miałbym przebywać w tamtym pomieszczeniu. Powiedziano tylko, że „tak się u nas przyjęło, i trzeba się temu podporządkować”.
Tradycyjna rosyjska gościnność?
W związku z moją odmową wejścia do zamykanego na klucz pomieszczenia, oficer rosyjskiej straży granicznej wezwał oddział interwencyjny rosyjskich wojsk pogranicznych, w postaci trzech uzbrojonych komandosów. W obliczu groźby użycia siły fizycznej, a więc pod przymusem, wszedłem do tej zamykanej „poczekalni’, informując polskich konsulów w Moskwie o ograniczeniu mojej wolności przez rosyjskie służby.
Czyli polski MSZ był na bieżąco z tym, co działo się pod Moskwą?
Tak. Konsul dyżurny wiedział już od momentu kłopotów z wizą. Dzięki interwencji naszych służb, po 30. minutach wyszedłem z aresztu, w którym przebywałem z innymi podróżnymi z całego świata, którym nie udzielono zgody na przekroczenie granicy. Do tej pory nie wiem jednak, na jakiej podstawie on funkcjonował i na jakiej podstawie prawnej grożono mi użyciem siły. Po wszystkim trafiłem do tranzytowej strefy lotniska. To miejsce, którego nie ma właściwie w żadnym cywilizowanym obiekcie w Europie i na świecie. Przypominało korytarz pomiędzy strefą wolnocłową, a sektorem, w którym pasażerowie przechodzą kontrolę bezpieczeństwa.
Co pana zdaniem stało za zakazem wjazdu?
Nie mam podstaw aby odrzucać to co mówią rosyjskie służby dyplomatyczne. Stałem się ofiarą rosyjskich retorsji czyli odpowiedzi za niewpuszczenie na terytorium Unii Europejskiej dwóch rosyjskich obywateli. Ponieważ jest już tak niewielu polskich ekspertów, którzy jeżdżą jeszcze do Rosji, na kogoś musiało wypaść i wypadło akurat na mnie. Problem polega na tym, że zakaz wstępu na trzy lata jest nieadekwatny i nieproporcjonalny do ewentualnych problemów robionych stronie rosyjskiej. W przeciwieństwie bowiem do tamtych Panów, pełnię funkcje publiczne, jestem szefem Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, członkiem Rady Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia. Dlatego powstaje wrażenie nieadekwatności i nieproporcjonalności rosyjskich działań. Chciałbym jednak zauważyć, że przy tym wszystkim wielu moich rosyjskich znajomych i ekspertów od zagadnień międzynarodowych zwracało się w listach i telefonach z wyrazami oburzenia na tę decyzję. Dlatego trzeba powiedzieć wprost, że przynajmniej część tamtego środowiska akademickiego zachowała się bardzo w porządku.
Rozmawiał Marcin Makowski dla WP Opinie