PolskaŚląskie tajemnice

Śląskie tajemnice

W domu Barbary Blidy pojawili się ci sami agenci służb specjalnych, którzy w przeszłości prowadzili na Śląsku niewyjaśnione do dziś sprawy.

Śląskie tajemnice
Źródło zdjęć: © AFP

Emil Melka, prokurator Prokuratury Okręgowej w Katowicach, nie jest rozmowny. Kiedy pytam, dlaczego odsunięto go od śledztwa dotyczącego Barbary Blidy, wyjaśnia, że nie może mówić o szczegółach, bo boi się stracić pracę. Czy prawdą jest, że uważał próbę postawienia Blidzie jakichkolwiek zarzutów za bezpodstawną? Wymownie milczy.

Przyczyną zmiany prokuratora prowadzącego śledztwo było stwierdzenie nieprawidłowości w jego przebiegu, w tym także nieusprawiedliwionej przewlekłości tego postępowania– zapewnia mnie Tomasz Tadla, rzecznik tej samej prokuratury. Czy Tadla ma rację?– pytam Emila Melkę. Wzdycha. I prosi, bym do niego zadzwoniła, najlepiej za dwa lata. Wtedy na pewno dłużej ze mną porozmawia.

Śląsk ma dziś wiele tajemnic. Śledztwa objęte klauzulą tajności, tajne akcje wymierzone w sędziów i polityków, tajne nagrania lub ich brak, tajne protokoły lub ich brak. Przede wszystkim jednak tajniacy.

Scenka 1: Rok 2000.

Mieszkanie księgowej

Do mieszkania 50-letniej wówczas księgowej z Sosnowca, pracownicy firmy podejrzewanej o nadużycia finansowe, pukają wieczorem oficerowie śląskich służb specjalnych Urzędu Ochrony Państwa. Nie mają nakazu prokuratorskiego. Wyciągają ją z łóżka, mimo że jest na zwolnieniu lekarskim i pod wpływem środków psychotropowych, które zalecił jej lekarz w związku z nawracającymi migrenami i silnymi bólami kręgosłupa. Helena G. spędza całą noc w budynku sosnowieckiej prokuratury. Prokurator przesłuchuje ją dopiero o godzinie czwartej rano. Protokołu z nocnego przesłuchania księgowej przez UOP nie ma. Co zapamiętała G. z tamtej nocy? Groźby, straszenie „dołkiem” w Bytomiu– opowiada dziś drżącym głosem kobieta. Od postawnego, dość przystojnego pana usłyszałam, że jak nie zacznę mówić – a podpowiadali, co mówić – to spędzę wiele lat w więzieniu, bo zawsze coś na mnie się znajdzie, i w nim zgniję. Kiedy mnie wreszcie wypuszczono, byłam w takim szoku, że pomyliłam drogę do domu. Do dziś nasłuchuję podejrzanych kroków na
schodach. Księgowej nikt nigdy nie postawił żadnych zarzutów. Przesłuchiwano ją jako świadka.

Scenka 2: Rok 2003.

Dom szefowej

Do prezes firmy, w której pracuje Helena G., pukają wczesnym rankiem ci sami oficerowie, którzy zjawili się wcześniej u księgowej. W kajdankach wyprowadzają ją na ulicę. Za chwilę Beata B. od przystojnego, postawnego pana usłyszy, że jeśli nie zacznie sypać, zgnije w więzieniu, a jej córka wyląduje w domu dziecka. Ty wiesz, dlaczego tu siedzisz? – pyta przystojny. Dlatego że ten, o którego nam chodzi, jest na wolności.

Ten, o którego „im” chodzi, to Krzysztof Porowski, śląski biznesmen i znajomy śląskiego sędziego Andrzeja Hurasa. Ci, którym „o nich” chodzi, to ci sami funkcjonariusze służb specjalnych, którzy werbowali tajnych agentów wśród pracowników wymiaru sprawiedliwości w czasach, gdy ministrem sprawiedliwości był Lech Kaczyński. Pisaliśmy o tym prawie rok temu („Przekrój” nr 27 z 2006 roku).

Pisaliśmy też o zeznaniach dwóch byłych funkcjonariuszy UOP przed krakowskim sądem dotyczących tamtego okresu. Twierdzili oni, że ich zwierzchnicy w ramach tajnej akcji „Temida” za wszelką cenę i wszelkimi metodami, nie zawsze zgodnymi z prawem, szukali haków na polityków i sędziów, przede wszystkim lewicowych, oraz ich przyjaciół z kręgu biznesu. Próbowali zmusić do współpracy właśnie biznesmena Porowskiego, a także wiceprezesa katowickiego sądu okręgowego Andrzeja Hurasa i śląskiego komornika Jana G. Ten ostatni kilka lat później zeznał przed sądem, że oficerowie UOP straszyli go zabiciem córki. Biznesmena Porowskiego zatrzymano w zadziwiających okolicznościach. Najpierw tajni funkcjonariusze osłaniani przez brygadę antyterrorystyczną skuli kajdankami jego kierowcę, kucharkę oraz murarza, który odnawiał willę. A potem przystawili pistolet do głowy mojej córeczce – zeznała po dwóch miesiącach od przeprowadzenia akcji przed prokuraturą w Gdańsku Katarzyna H., partnerka życiowa Porowskiego. Akcję filmowano,
ale zachowały się tylko fragmenty taśmy, które w niejasnych okolicznościach trafiły później do telewizji: prywatnej i oczywiście publicznej. U Porowskiego po całym domu szukano broni, choć jej nie miał.

Scenka 3: Rok 2006. Dom adwokata

Do drzwi puka rano katowicka ABW. Znany śląski adwokat otwiera w szlafroku. Nikt nie pyta go o broń, choć ma na nią pozwolenie. Oficerowie zajęci są szukaniem dokumentów. Mija kilkadziesiąt minut. Adwokat pyta, czy może iść do łazienki. Może. Wchodzi tam sam. Wychodzi i kładzie na stole kultowy rewolwer Smith&Wesson. Przez cały czas miał go w szlafroku.

Przystojny, postawny oficer, próbując ukryć zdziwienie, stara się bez powodzenia rozbroić broń. Ostatecznie robi to osobiście adwokat. Osobiście mógłby w tym czasie, gdyby tylko chciał, zabić siebie lub oficera. Chwilę później, już poza domem, pracownik ABW sfilmuje adwokata, oczywiście w kajdankach. Film obejrzy cała Polska w publicznej telewizji.

Co łączy te wszystkie sprawy? Nie tylko to, że zatrzymań dokonano na podstawie donosów osób stojących na bakier z prawem. Czyli takich, którzy powiedzą wszystko, byle tylko poprawić sobie dolę – uważa profesor Jan Widacki, znany krakowski adwokat. Profesora nie dziwi szukanie haków na znane osoby ani udział służb specjalnych w akcjach. Akcje prowadzone przez służby są zdecydowanie bardziej spektakularne, przecież o to w tym wszystkich chodzi. O teatr.

Jest jeszcze coś: w tym teatrze ciągle występują ci sami aktorzy. Przede wszystkim przystojny i postawny Grzegorz Skrabania. To on dowodził akcją w domu Barbary Blidy. Wcześniej pojawił się u Porowskiego, u Heleny G., u Beaty B. I u znanego śląskiego adwokata. W domu Porowskiego miał być także porucznik Tomasz Fujarski. Choć jest oficerem, podczas akcji ABW w domu Blidy robił za kierowcę. Potem, już po jej domniemanym samobójstwie, brał udział w przeszukaniu jej posesji.

I Fujarskiemu, i pozostałym funkcjonariuszom polecenia podczas akcji w domu Blidy wydawał Michał Cichy. To naczelnik Wydziału Postępowań Karnych ABW w Katowicach. Jego nazwisko pojawia się we wszystkich opisanych wyżej sprawach, przy zatrzymaniach lub przesłuchaniach. Ci sami aktorzy. I ten sam powód wizyty: donos. W przypadku Blidy doniosła Barbara Kmiecik, śląska bizneswoman z branży węglowej. A także były poseł SLD Ryszard Marek Zając, człowiek, który twierdzi w swoim blogu, że nie lubi dziś polityków, niezależnie od opcji politycznej. Zeznał przed katowicką prokuraturą, że widział listę VIP-ów skorumpowanych przez Kmiecik. Znaleźć się miało na niej nazwisko Blidy. Ale też i Zbigniewa Wassermanna – ministra koordynatora służb specjalnych w obecnym rządzie. Ten kłopotliwy zarzut minister i prokuratorzy pomijają na razie milczeniem. Tomasz Tadla, rzecznik katowickiej prokuratury, wyjaśnia, że prokuratura nie zdradza dowodów zgromadzonych w toku śledztwa. Ani świadków występujących w sprawie. Choć wcześniej
ujawniał to minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro, powołując się właśnie na zarzuty Zająca wobec Blidy.

To nieuczciwe – ocenia Leszek Piotrowski, pełnomocnik męża Barbary Blidy. I dodaje, że niejasny wątek z koordynatorem służb specjalnych w tle zdecydowanie może mieć negatywny wpływ na przebieg śledztwa prowadzonego najpierw w prokuraturze w Katowicach, potem w Łodzi, a dotyczącego akcji w domu Barbary Blidy. Śledztwa jak zwykle utajnionego. Piotrowski twierdzi, że prokuratura jest stroną w tym śledztwie, więc nie może go prowadzić obiektywnie.

Nie możemy ujawniać szczegółów przesłuchań, bo jest jeszcze wiele niejasności, którym musimy się przyjrzeć – wyjaśnia mi Krzysztof Kopania, rzecznik łódzkiej prokuratury.

Czyżby? Główni świadkowie już dawno zostali przesłuchani. Na samym początku, jeszcze na Śląsku przesłuchano Grzegorza Skrabanię. Do jego zeznań mecenas Piotrowski nie ma na razie dostępu. Choć to właśnie ten funkcjonariusz dopuścił do tego, że antyterroryści mierzyli z broni do dziecka Porowskiego. To on wyciągnął chorą kobietę w nocy na przesłuchanie bez protokołu. To on podczas akcji pozwolił adwokatowi wejść do łazienki z bronią w kieszeni szlafroka. Te historie wywołują złowrogie skojarzenia z akcją w mieszkaniu Barbary Blidy. I podejrzenia o mataczenie przez śledczych.

Bo to Grzegorzowi Skrabani (podobnie jak jego kolegom ze śląskiej ABW) kilka zatrzymywanych przez niego wcześniej osób próbowało przed sądem wytoczyć sprawy. Wymiar sprawiedliwości tak długo się nimi zajmował, aż się przedawniły.

Anna Szulc

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)