Śląskie pogotowie też handlowało "skórą"?
Pracownicy śląskiego pogotowia mogli przekazywać zakładom pogrzebowym informacje o zgonach - przyznał we wtorek dyrektor wojewódzkiej stacji pogotowia ratunkowego w Katowicach Janusz Kamieński.
Dyrektor odniósł się w ten sposób do wtorkowych doniesień Dziennika Zachodniego, w którym cytowany jest fragment listu właściciela jednego z zakładów pogrzebowych do kierownika mysłowickiego pogotowia.
W liście autor opisuje jak wezwane przez rodzinę chorego, pogotowie ratunkowe przejechało z nieprzytomnym pacjentem obok szpitala i zajechało na podwórko Zakładu Pogrzebowego. Tam przeładowano ciało z karetki do karawanu, który je zawiózł do oddalonej o 20 metrów kostnicy.
W poniedziałek do mysłowickiej komendy policji wezwani zostali właściciele miejscowych zakładów pogrzebowych. Nie wiadomo, czy trwa śledztwo w tej sprawie.
W rozmowie z Radiem Katowice Janusz Kamieński podkreślił jednak, że pogotowie wojewódzkie działa na terenie 18 dużych miast śląskich, pracuje w nim ponad 1400 osób, dlatego nie sposób wychwycić pracowników dzwoniących do zakładów pogrzebowych np. z telefonów komórkowych.
Dyrektor Kamieński podkreślił jednocześnie, że jeżeli takie przypadki zostaną wykryte i udowodnione to wobec winni pracownicy zostaną ukarani.
Minister sprawiedliwości Barbara Piwnik powiedziała w poniedziałek, że postępowania prokuratorskie w podobnej do łódzkiej sprawie są prowadzone w Bielsku Podlaskim, Olsztynie i Rzeszowie. (mag)