Skuteczny bunt establishmentu

Dawno nie mieliśmy do dyspozycji tak urozmaiconej i licznej oferty opinii na temat sytuacji politycznej Polski. Obok dwu podstawowych możliwości – zaciekłych wrogów i zaangażowanych przyjaciół PiS – spotykamy liczne dodatkowe kombinacje. Wrogowie PiS rozpaczają i histeryzują – „kaczory” zagrażają demokracji w stopniu dotychczas (?) niespotykanym, a Polska znajduje się gdzieś pomiędzy czasami Bolesława Bieruta i Władysława Gomułki.

01.08.2007 11:05

Przeciwnicy PiS w wersji "soft" pochylają się nad ojczyzną, ubolewając, że ma tak nieporadny i nieskuteczny rząd. Inni stosują krytykę selektywną; jeśli gospodarka ma się dobrze, to dlatego, że "kaczory" są za słabe, by ją popsuć, a słuszne rozwiązanie WSI przeprowadzono najgorzej jak tylko to było możliwe. Wśród zagorzałych zwolenników rządów PiS są optymiści i pesymiści. Optymiści wierzą, że Kaczyńskim uda się zbudować praworządne państwo, mimo błędów i kłopotliwych koalicjantów. Część pesymistów przerażają związki z ojcem Tadeuszem Rydzykiem, innych martwi, czy związki te nie ulegną nadmiernemu osłabieniu. Jedni wątpią w konserwatyzm Kaczyńskich, inni w ich konsekwentny antykomunizm. Pesymiści totalni nie wierzą w żadną zmianę na lepsze, pesymiści umiarkowani nadal widzą w PiS jedyną przyzwoitą partię, która chce uczciwej Polski.

Szczerze mówiąc, nawet ten krótki i mocno okrojony przegląd rozmaitych postaw wobec obecnej władzy sprawia, że w powszechnej opinii warto trzymać się z dala od polityki. Myślę, że Amerykanie mają rację, gdy mówią, że ludzie zdolni idą do nauki, bardzo zdolni – do polityki, a najzdolniejsi – do biznesu. Dzisiejszą sytuację polityczną w Polsce znacznie łatwiej jest bowiem analizować, niż się z nią w politycznej praktyce mierzyć.

Kwestionowanie demokracji

Moim zdaniem ważnym, choć niekoniecznie dostrzeganym elementem dzisiejszej sytuacji, jest bunt elit wymierzony w demokrację. Nie tylko dlatego, że elity najwyraźniej kwestionują wolę demosu, który w wolnych wyborach tak a nie inaczej ukształtował skład parlamentu, lecz także dlatego, że odmawiają podporządkowania się prawu stanowionemu przez taki sejm. Coraz bardziej jawnie – jak niedawno J. Majcherek w „GW” – i bez zażenowania kwestionują demokrację, w której wybory wygrywają nieakceptowani przez nich politycy. Pozornie chodzi oczywiście o dobro Polski, praktycznie – także o interesy elit.

Interesy różnych grup społecznych nie są w demokracji czymś egzotycznym, to naturalny element politycznej gry. Niepokoi jednak skuteczność, z jaką kompetentne i sprawne medialnie elity ukrywają swoje interesy pod sloganami o demokratycznym państwie prawa, krytykując zarazem „niesłuszne roszczenia” innych. Gdyby prawdziwa była teza, że za buntem elit kryją się tylko interesy postkomunistów, uczestników Okrągłego Stołu czy tajnych współpracowników SB i oficerów rozwiązanego WSI, to jego skala i stopień społecznego poparcia byłyby znacznie mniejsze. Obawiam się, że bunt obejmuje znacznie szersze grono ludzi, a jego istota tkwi bardziej w społecznych niż politycznych uwarunkowaniach. Wszak nie wszyscy buntownicy chcą głosować na LiD, nie wszyscy byli TW i nie wszyscy zgadzają się z Januszem Korwin-Mikkem, który w „Salonie politycznym Trójki” uznał korupcję za „smar, który naprawia błędy ustroju”.

Co więc się stało z naszymi elitami, że tak zdecydowanie odmówiły współpracy z demokratycznie wybranym sejmem, rządem i prezydentem? Niedrożne kanały awansu

W każdym normalnym społeczeństwie możemy wskazać środowiska, które ze względu na zamożność, pozycję, stanowiska, władzę czy osiągnięcia nazywamy elitą. Socjologowie powiadają, że elita to mała grupa znajdująca się na szczycie hierarchii politycznej, ekonomicznej oraz prestiżu, która wyodrębniła się wewnątrz dużej grupy społecznej ze względu na swoje szczególne zasługi, umiejętności, zamożność czy kompetencje. Hierarchiczność każdej zbiorowości to rzecz niejako naturalna. Prawdziwym problemem jest jakość warstw wyższych, kondycja warstw niższych oraz drożność lub niedrożność kanałów awansu społecznego, czyli mechanizmy, które wspierają lub blokują przepływy między tymi warstwami.

Zdaniem Karola Marksa, miejsce w elicie zapewniało posiadanie środków produkcji (czyli bycie kapitalistą), zdaniem Maksa Webera – także zamożność, kwalifikacje, umiejętności, pozycja rynkowa, pełnienie kierowniczych stanowisk, przynależność do inteligencji, status społeczny, czyli prestiż, jakim darzeni są przedstawiciele tej grupy, oraz, rzecz jasna, udział we władzy politycznej.

Elity zawsze były i nadal są ważnym segmentem każdego narodu. Uważna lektura licznych wypowiedzi przedstawicieli obecnych elit, a także treść wielu socjologicznych publikacji pokazują, że swoją rolę postrzegają one bardzo szczególnie. Dawniej polska inteligencja, arystokracja, politycy i urzędnicy odwoływali się do pojęcia służby, uważając, że są w większym stopniu niż inne grupy społeczne odpowiedzialne za kondycję państwa, gospodarki i demokracji. Dzisiaj ludzie, którzy uważają się za przedstawicieli elit, piszą wprost, że ich znaczenie i ważność wynika z faktu, że zmuszone są rozwiązywać trudne problemy w nieodpowiedzialnym, roszczeniowym, populistycznym społeczeństwie, złożonym z niedojrzałych wyborców.

Proszę samemu odpowiedzieć na pytanie, która wersja bliższa jest czasom PRL, czyli państwa, którego elity zajmowały się głównie wychowywaniem niedojrzałego do socjalizmu społeczeństwa. Mam wrażenie, że nasze dzisiejsze elity tkwią w PRL znacznie głębiej niż krytykowane przez nich społeczeństwo.

Ci, którzy czują się odpowiedzialni za wspólnotę, dbają zwykle o napływ „świeżej krwi”, o drożność kanałów awansu społecznego, otwierają mechanizmy kooptacji. Ci, którzy mają poczucie misji wobec niedoskonałego społeczeństwa, bronią się przed napływem nieodpowiedzialnych gorszych, ściśle kontrolując mechanizmy kooptacji nowych członków. Tak elity stają się establishmentem. Ten mechanizm objął w III RP nie tylko ludzi wielkiego biznesu, establishmentowe partie polityczne, ludzi służb specjalnych, lecz także naukowców, prawników, lekarzy czy ludzi kultury. Mam wrażenie, że po części dotknął także elitę polskiego Kościoła. Bastion establishmentu

Dodajmy, że w ostatnich latach doszło do wyraźnej polaryzacji dochodów, zarobki zwykłych ludzi rosną wolno, kadry kierownicze znacznie powiększyły dystans dzielący ich od gorzej zarabiających. Sądzę, że różnice dochodów lekarskiej elity i pozostałej większości stały się nieujawnioną przyczyną protestów lekarzy i pielęgniarek. Zapewne także ostatnie podwyżki przyznano według tego samego mechanizmu – najwięcej dostali najlepiej zarabiający. Może dlatego pielęgniarki domagały się przeznaczenia 80 proc. kolejnej puli środków dla siebie, a lekarze zagwarantowania przez państwo płacy minimalnej. Projekt IV RP był zbudowany między innymi na przekonaniu, że mechanizmy blokujące wymianę elit są dla Polski szkodliwe. I nie chodziło tylko o ustawy ułatwiające dostęp do zawodów prawniczych. Projekty rządzącej koalicji uderzały w dwie kluczowe dla elit kwestie; stawiały pytanie o prawdziwe źródła ich pozycji i o sposób, w jaki pełnią swoją rolę. Odpowiedzi na pierwsze pytanie miała dostarczyć szeroko pomyślana ustawa
lustracyjna, na drugie – skuteczna walka z korupcją.

Okazało się jednak, że establishment III RP zbudował wcale solidny i skuteczny bastion oporu, podporządkowując sobie także tych, którzy mieli odmienne poglądy. Przecież ani TW, ani osoby skorumpowane nie stanowią większości polskiej elity. Ale źle rozumiana solidarność środowiskowa, którą socjologowie nazywają brudnym kapitałem społecznym, sprawiła, że próba weryfikacji elit zakończyła się klęską rządzących; „nie będą nam tutaj jacyś Kaczyńscy mówili, kto może, a kto nie może być członkiem naszej elity” – zdawali się mówić liczni dziennikarze, rektorzy, dziekani, senaty uczelni, twórcy, aktorzy i rozliczne autorytety.

Establishment wygrał batalię w mało szlachetny sposób. Wystarczy przeczytać analizę uzasadnienia werdyktu Trybunału Konstytucyjnego autorstwa rzecznika praw obywatelskich Janusza Kochanowskiego, by zobaczyć miałkość tego zwycięstwa. Obawiam się jednak, że także druga batalia – o uczciwość w państwie i gospodarce – może skończyć się podobnie. Walka z korupcją, od której w ogromnym stopniu zależy kondycja polskiej demokracji i wiarygodność elit, może polec z tego samego powodu. Reakcje na aresztowania lekarzy podejrzanych o korupcję, na prowokację CBA w Ministerstwie Rolnictwa, a także bagatelizowanie skuteczności dokonań w PZPN czy w Ministerstwie Finansów źle nam wszystkim wróżą. Czy i na tym polu establishment odniesie pyrrusowe dla Polski zwycięstwo?

Czy w Polsce da się realnie sprawować władzę wbrew woli establishmentu? Dzisiaj odpowiedź na to pytanie brzmi – nie. A przecież establishment to tylko nieliczna, chociaż wpływowa część polskich elit. Nie nazwałabym jego członków wykształciuchami. To sprawne, skuteczne, skupione na własnych interesach i dobrze osadzone w strukturach władzy środowisko. Zarzucając rządom PiS autorytaryzm, ukrywa przed opinią publiczną rzeczywisty zakres swojej władzy. Przedterminowe wybory, jeśli odbędą się w tym roku, przyniosą odpowiedź na pytanie, kto tu naprawdę rządzi.

Barbara Fedyszak-Radziejowska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)