"Skarżyła na nas wszystkich". Wtedy wkraczał Miller. Kulisy rozmów 20 lat po wstąpieniu do Unii

- Danuta Hübner szczegółowo wymieniała, kto ma zaległości. A premier Miller grzmiał na ministrów - mówi w rozmowie z WP Jacek Piechota, który negocjował warunki przystąpienia do UE. Co było najbardziej skomplikowane? Po 20 latach kulisy są równie ciekawe.

Radość na ulicach w dzień wstąpienia Polski do Unii Europejskiej w 2004 roku
Radość na ulicach w dzień wstąpienia Polski do Unii Europejskiej w 2004 roku
Źródło zdjęć: © East News | Witold Jaroslaw Szulecki
Żaneta Gotowalska-Wróblewska

01.05.2024 | aktual.: 14.11.2024 09:07

Dziś mija 20 lat od wejścia Polski do Unii Europejskiej. 1 maja 2004 roku Polska stała się członkiem europejskiej wspólnoty. Irlandia pełniła wówczas rotacyjne, półroczne przewodnictwo Unii Europejskiej, i to właśnie w stolicy tego kraju, w Dublinie, odbyły się oficjalne uroczystości.

25 flag państw Unii przy dźwiękach "Ody do radości" Beethovena zostało wciągniętych na maszty przed siedzibą prezydent Irlandii Mary McAleese.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Rozmawiamy z Jackiem Piechotą, ministrem gospodarki w rządzie Leszka Millera (w latach 2001-2003), ministrem gospodarki i pracy w drugim rządzie Marka Belki (2005), obecnie prezesem Polsko-Ukraińskiej Izby Gospodarczej, który negocjował z Komisją Europejską warunki akcesji Polski do Unii Europejskiej.

Żaneta Gotowalska-Wróblewska: Jak pan wspomina kulisy negocjacji akcesyjnych sprzed 20 lat? Był w nich jakiś przełomowy moment?

Jacek Piechota: Może odrobinę zaskoczę, ale jako symbol wielkiego wymogu, który wspólna polityka rolna stawiała przed naszym rolnictwem, wspominam... kwoty mleczne (górny pułap produkcji mleka przeznaczonego do zbycia po cenach gwarantowanych w krajach UE - red.). Było to też związane z ogromnym ciśnieniem kolegów z PSL. Przypomnę, że zamykaliśmy te negocjacje w koalicji SLD-PSL. Oni do końca walczyli o jak najlepsze warunki.

W ogóle dostosowanie polskiego rolnictwa do wymogów unijnych było symbolem trudności.

Co jeszcze?

Osobiście miałem dwa bardzo poważne problemy w kwestiach, za które bezpośrednio odpowiadałem, czyli w polityce konkurencji. Tak naprawdę dopiero się tego uczyliśmy.

Pierwszy problem dotyczył restrukturyzacji naszego hutnictwa. Nie spotykaliśmy się z tym wcześniej, że pomoc publiczna jest bardzo silnie monitorowana. Nie można wspierać po uważaniu sektorów wrażliwych czy przedsiębiorstw państwowych. Pomoc publiczna musi być uzasadniona, zgodnie z zasadami unijnej polityki konkurencji. Zderzenie było brutalne.

Sektor hutniczy, jako szczególnie wrażliwy, wymagał takiego dostosowania do zasad polityki konkurencji, które by jednocześnie pozwoliło go zrestrukturyzować. Tworzyliśmy wówczas polskie huty stali. Pomoc publiczna musiała być przez Brukselę akceptowana i bardzo silnie monitorowana.

A specjalne strefy ekonomiczne?

To jeszcze inna kwestia. Kiedy je tworzyliśmy, by ratować regiony dotknięte strukturalnym bezrobociem w połowie lat 90., nikt nie liczył się z zasadami udzielania pomocy publicznej. Owszem, chcieliśmy do Unii, myśleliśmy, że kiedyś to nastąpi, ale nie braliśmy pod uwagę obowiązujących tam regulacji.

Wielkość pomocy musiała być uzależniona od branży, od wielkości przedsiębiorstwa, od regionu i poziomu PKB na mieszkańca w tym regionie. Była limitowana w zależności od wielkości inwestycji; czy było to małe i średnie przedsiębiorstwo, czy nie.

Myśmy zezwoleń w specjalnych strefach ekonomicznych udzielali inwestorom od połowy lat 90., nie wprowadzając żadnych ograniczeń. I stanęliśmy przed ogromnym dylematem - co będzie, jeśli cofniemy pozwolenia inwestycyjne, te nieograniczone, a oni wystąpią do międzynarodowych arbitraży.

Dlatego trochę między młotem a kowadłem, między Komisją Europejską a inwestorami, szukaliśmy dobrych rozwiązań. I znaleźliśmy takie, na które inwestorzy również się zgodzili - z zaliczeniem tej ponadwymiarowej pomocy publicznej na rzecz przyszłych inwestycji w strefach ekonomicznych.

Spore problemy jak na kraj, który po prostu chciał wejść do Unii Europejskiej.

To nie wszystko. W obszarze polityki konkurencji był jeszcze jeden problem - kontraktów długoterminowych w sektorze elektroenergetycznym. W Unii Europejskiej nie były one akceptowane. Musieliśmy znaleźć specjalny system rozliczania. Ale się udało.

Gdyby miał pan uszeregować te problemy, co było najtrudniejsze?

Jeśli chodzi o poziom skomplikowania, kontrakty długoterminowe w energetyce. Z kolei najbardziej twarde stanowisko Komisji Europejskiej było gdzie indziej: "z takimi strefami ekonomicznymi do Unii nie wejdziecie". Udało się wszystko rozwiązać w wyznaczonym czasie. Weszliśmy do Unii i po 20 latach, możemy powiedzieć, że była to absolutnie jedna z najkorzystniejszych decyzji w naszej historii.

Boleję tylko nad tym, że wielu polityków, nie rozumiejąc problemów gospodarczych, ani ekonomii, dzisiaj zupełnie też nie rozumie, jakie są dla nas korzyści z obecności w Unii Europejskiej.

Czy w którymś momencie pogrożono nam palcem, czy powiedziano, że w obliczu trudności będzie nam trudno wejść do Unii? Było ryzyko, że to się może nie udać?

Napięcia były. Nawet u naszego koalicjanta, w PSL. Jednak samo referendum... Nie byliśmy do końca pewni sukcesu. Na szczęście efekty przyniosło zaangażowanie ze strony wielu kolegów odpowiedzialnych za przygotowanie do referendum, a także aktywność samego prezydenta Kwaśniewskiego.

Patrząc na naszą drogę do Unii, wiele nieporozumień i błędnych ocen bierze się z niezrozumienia mechanizmów, którymi Wspólnota kieruje się jako organizm gospodarczy. Bo ja patrzę na UE przede wszystkim jako na wspólny rynek.

A dzisiaj wśród polityków niewielu mamy takich, którzy rozumieją problemy gospodarcze. Zdecydowanie więcej jest takich, którzy patrzą jedynie na sondaże i mówią tylko to, co ludzie chcą usłyszeć.

Kto był po polskiej stronie, kto najbardziej w nas wierzył?

Postacią numer jeden był niewątpliwie komisarz Unii Europejskiej Günter Verheugen, który bardzo nam kibicował, wspierał we wszystkich działaniach na forum unijnym. Miałem też wiele spotkań z ministrami gospodarek Unii Europejskiej.

Wymieniłbym tu Martina Bartensteina, austriackiego ministra gospodarki i pracy, który nawet organizował coroczne spotkania w Salzburgu z ministrami krajów kandydujących do Unii. To była jego inicjatywa, która dostarczała nam wiele doświadczeń i wiedzy o funkcjonowaniu Unii.

A jaka jest pana ocena prezydenta Kwaśniewskiego czy premiera Millera?

Prezydent Kwaśniewski odgrywał rolę nie do przecenienia w promocji naszej obecności w UE, w aktywności na forum unijnym. Ale też w samej Polsce jego popularność bardzo służyła temu procesowi.

Z kolei bez Leszka Millera i jego determinacji, negocjacje byłyby nie do zakończenia w takim czasie. Każde posiedzenie Rady Ministrów zaczynało się od tego, że Danuta Hübner skarżyła na nas wszystkich. Szczegółowo wymieniała, kto czego nie zrealizował, kto czego nie przygotował, kto o czym nie poinformował, kto ma jakie zaległości. A premier Miller grzmiał na ministrów, egzekwując działania.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Jak pan widzi unijną wspólnotę za pięć, dziesięć lat?

Bardzo liczę na to, że ta wspólnota będzie się umacniała. Korzyści ekonomiczne są niezaprzeczalne. A również dlatego, że wobec zagrożeń, które dzisiaj przynosi świat, trzeba się integrować. Samodzielnie nigdy nie będziemy tak silni, aby się bronić albo konkurować ekonomicznie.

Wszystko przemawia więc za tym, by integrację pogłębiać. Ale też dokonać reformy w Unii Europejskiej, która wprowadziłaby zasadę większościowego podejmowania decyzji w sprawach kluczowych. Te z kolei należy na pewno jasno określić. Powinny być sprawy, które będą bezwzględnie przyjmowane przez większość krajów członkowskich.

Co ma pan konkretnego na myśli?

Przykład Węgier w sprawie mi najbliższej, czyli Ukrainy. Jeden kraj może dzisiaj zablokować całą pomoc dla Kijowa. To jednoznacznie przemawia za tym, aby wzmocnić siłę wykonawczą, jeśli Unia rzeczywiście ma być skuteczną instytucją.

Żaneta Gotowalska-Wróblewska, dziennikarka Wirtualnej Polski

Proces wchodzenia Polski do Unii Europejskiej

Zanim Polska przystąpiła do Unii Europejskiej, musiała przejść długą i wyboistą drogę. 10 lat wcześniej, 8 kwietnia 1994 roku w Atenach rozpoczął się faktyczny proces integracji. Polska złożyła wtedy wniosek o członkostwo w UE, który został potwierdzony przez wszystkie ówczesne państwa członkowie podczas konferencji w Essen 9-10 grudnia 1994 roku.

Rok przed wejściem Polski do Wspólnoty, czyli 16 kwietnia 2003 roku, w Atenach podpisano Traktat Akcesyjny, pod którym - w imieniu naszego kraju - złożyli podpisy: premier Leszek Miller, minister spraw zagranicznych Włodzimierz Cimoszewicz oraz ówczesna minister ds. europejskich - Danuta Hübner.

W dniach 7-8 czerwca 2003 roku odbyło się ogólnokrajowe referendum ws. wyrażenia zgody na ratyfikację Traktatu dotyczącego przystąpienia Polski do UE. Za naszym członkostwem we wspólnocie opowiedziało się 77,45 proc. Polaków biorących udział w głosowaniu. Przeciw było 22,55 proc. osób, oddano 0,72 proc. głosów nieważnych. Frekwencja wyniosła wówczas 58,85 proc.

23 lipca 2003 roku Traktat Akcesyjny Polski z Unią Europejską został ratyfikowany przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego.

Parlament Europejski
Parlament Europejski© PE
Wybrane dla Ciebie