Skandal na pielgrzymce do Częstochowy. Katolicka sekta poluje na bogatych
Prywatni detektywi od niemal roku próbują wyrwać spod wpływu radykalnej katolickiej sekty troje młodych ludzi z Pomorza. Podczas pielgrzymki na Jasną Górę nastolatkowie zostali wciągnięci do wspólnoty. Przekazali jej szefom 100 tys. zł oszczędności, porzucili swoje domy i zerwali kontakt z rodziną.
16.05.2019 08:19
- Wiemy, że grupa radykalnych katolików pozyskuje nowych członków podczas pielgrzymek na Jasną Górę, a do niedawna również w środowisku naukowców i przedsiębiorców z Gdańska. W sprawę zamieszana jest kobieta, która wykładała teologię na Uniwersytecie Gdańskim - mówi WP Dariusz Korganowski, prywatny detektyw z Warszawy.
Detektyw i współpracownicy informują o śledztwie prowadzonym na zlecenie dwóch rodzin z Pomorza. W ubiegłym roku podczas kilkutygodniowej wyprawy troje młodych ludzi z zamożnych rodzin zostało zwerbowanych do ruchu radykalnych katolickich ewangelizatorów.
Po zakończeniu pielgrzymki zjawili się w domach, aby spakować najpotrzebniejsze rzeczy oraz pieniądze. Zerwali wszelki kontakt z rodziną i zamieszkali w odseparowanym od świata domu wspólnoty. Tam mają przeżywać nawrócenie, studiować Biblię i doświadczać bliskiego kontaktu z Bogiem.
Dramat rodziny
- Członkowie ich rodzin desperacko próbują ich stamtąd wyciągnąć. Uważają, że ich bliscy zostali poddani psychicznej manipulacji - mówi dalej detektyw Korganowski. - Przypuszczamy, że sekta finansuje się podobnie jak piramida finansowa. Nowych członków obowiązuje przysięga wierności oraz nakaz dzielenia się majątkiem - dodaje.
Detektywi ustalili, że poszukiwani członkowie rodziny zamieszkują położone na odludziu gospodarstwo rolne niedaleko Trójmiasta. Obora, stodoła i garaż usytuowane są w sposób ograniczający widoczność domu. Cały teren otaczają żywopłoty wysokie przynajmniej na 2 metry, które uniemożliwiają zaobserwowanie z zewnątrz, kto przebywa na posesji. I to wszystko, co praktycznie dało się zrobić.
Wyznawcy nie zamierzają wrócić do domów i rodziny. Detektywi nie mogą odbić ich siłą. - Ten przypadek powinien być ostrzeżeniem dla osób wybierających się pielgrzymki. Agitatorzy różnych sekty idą razem z pielgrzymami, próbując wzbudzić zaufanie swoich towarzyszy - podsumowuje detektyw.
Ksiądz tłumaczy. Nie jesteśmy sektą
- Nie jesteśmy sektą. Wątpię, że to temat dla mediów. Osoby przebywające w oazie zachowują pełną wolność i swobodę w działaniu. To prawda, że oczekujemy darowizn finansowych, takie są jednak zasady. Wpłaty są dobrowolne i nie można mówić o wyłudzeniu - mówi WP jeden z katolickich księży działający we wspólnocie. Dodaje, że żyje w zgodzie ze swoim biskupem i ma jego pozwolenie na działania ewangelizacyjne.
Duchowym przywódcą ruchu jest argentyński ksiądz Ricardo Arganaraz, skazany za wyłudzenia finansowe. W ciągu 40 lat stworzył międzynarodową sieć wspólnot religijnych. Polski odłam ruchu liczy około tysiąca wiernych zrzeszonych w kilku regionalnych "oazach". Pieniądze od członków pozwalają wspólnocie inwestować w ziemię i nieruchomości, utrzymywać zawodowych szefów regionalnych zgromadzeń, organizować kursy i wymianę doświadczeń między "braćmi" z najodleglejszych zakątkach świata.
Polskie media przestrzegały przed ruchem ponad 10 lat temu. Byli członkowie sekty opowiadali wówczas o szaleństwach swoich liderów. Jak próbowali oni uzdrawiać chorych. A kiedy "cud" się nie udał, wmawiali pacjentowi, że jego wiara w Boga jest zbyt słaba. Inny z liderów wspólnoty, katolicki ksiądz, prowadząc samochód, miał zamykać oczy, twierdząc, że prowadzi go Duch Święty.
Obecnie organizacja odzyskuje wpływy. Przy rekordowym spadku religijności Polaków biskupi gotowi są patrzeć na nią bardziej łaskawym okiem. Na przykład wspólnota w Lublinie powołując się na działania ewangelizacyjne wśród katolików, uzyskała aprobatę działań biskupa.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl