Sensacyjne doniesienia ws. Nord Stream. Amerykanie ujawniają
"The Wall Street Journal" donosi o sensacyjnych szczegółach ws. wysadzenia Nord Stream II. Amerykanie twierdzą, że Wołodymyr Zełenski najpierw podpisał decyzję o zniszczeniu rurociągu, by potem próbować ją anulować.
15.08.2024 | aktual.: 15.08.2024 11:32
Amerykański dziennik powołał się na czterech zastrzegających sobie anonimowość wyższych urzędników ukraińskich.
Według "WSJ" w maju 2022 r. garstka wysokich rangą ukraińskich oficerów armii i biznesmenów zebrała się, aby uczcić sukces swojego kraju w powstrzymywaniu rosyjskiej inwazji. Pod wpływem alkoholu, w patriotycznym uniesieniu ktoś zasugerował następny, radykalny krok: zniszczenie gazociągów Nord Stream.
Nieco ponad cztery miesiące później, w godzinach porannych 26 września, skandynawscy sejsmolodzy odebrali sygnały wskazujące na podwodne trzęsienie ziemi lub erupcję wulkanu setki mil dalej, w pobliżu duńskiej wyspy Bornholm. Były one spowodowane trzema potężnymi eksplozjami i największym w historii uwolnieniem gazu ziemnego, odpowiadającym rocznej emisji CO2 w Danii.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zełenski próbował wycofać się z decyzji
Według "WSJ", ukraińska operacja kosztowała około 300 tys. dolarów. Wziął w niej udział mały wynajęty jacht z sześcioosobową załogą, w tym wyszkolonymi nurkami cywilnymi. Jednym z nich była kobieta, której obecność pomogła stworzyć iluzję, że była to grupa przyjaciół na przyjemnym rejsie.
Prezydent Zełenski początkowo zatwierdził plan - według jednego z oficerów, który w nim uczestniczył i trzech osób zaznajomionych z nim. Później jednak, gdy CIA dowiedziała się o nim i poprosiła ukraińskiego prezydenta o przerwanie operacji, ten nakazał wstrzymanie działań.
Dowódca Zełenskiego - generał Walerij Załużny, który kierował operacją, mimo to kontynuował działania. Dziennik rozmawiał z czterema wysokimi rangą ukraińskimi urzędnikami ds. obrony i bezpieczeństwa, którzy albo uczestniczyli w realizacji planu, albo mieli o nim bezpośrednią wiedzę. Wszyscy oni stwierdzili, że rurociągi były uzasadnionym celem w ukraińskiej wojnie obronnej przeciwko Rosji.
"WSJ" zauważa, że fragmenty ich relacji zostały potwierdzone przez prawie dwuletnie dochodzenie niemieckiej policji w sprawie ataku, w ramach którego uzyskano dowody, w tym wiadomości e-mail, dane z telefonów komórkowych i satelitarnych, a także odciski palców i próbki DNA członków domniemanego zespołu sabotażowego. Niemieckie śledztwo nie powiązało bezpośrednio prezydenta Zełenskiego z tajną operacją.
Załużny, obecnie ambasador Ukrainy w Wielkiej Brytanii, powiedział gazecie, że nic nie wie o żadnej takiej operacji, a wszelkie sugestie, że jest inaczej, są "zwykłą prowokacją". Ukraińskie siły zbrojne, dodał, nie były upoważnione do prowadzenia misji zagranicznych, a zatem nie mogły być w nie zaangażowane.
Wynajęty sprzęt
We wrześniu 2022 r. sprawcy wynajęli 50-metrowy jacht rekreacyjny o nazwie Andromeda w niemieckim bałtyckim porcie Rostock. Według ukraińskich oficerów i osób zaznajomionych z niemieckim śledztwem, łódź została wynajęta z pomocą polskiego biura podróży, które zostało założone przez ukraiński wywiad jako przykrywka dla transakcji finansowych prawie 10 lat temu.
Załoga uzbrojona jedynie w sprzęt do nurkowania, nawigację satelitarną, przenośny sonar i otwarte mapy dna morskiego, na których zaznaczono położenie rurociągu, wyruszyła w drogę. Według osób zaznajomionych z niemieckim śledztwem, czterech nurków pracowało w parach. Działając w ciemnych jak smoła, lodowatych wodach, posłużyli się oktogenem, silnym materiałem wybuchowym, znanym też jako HMX, który był podłączony do detonatorów sterowanych czasowo. Niewielka ilość lekkiego materiału wybuchowego wystarczyła do rozerwania rur wysokociśnieniowych.
Chcąc szybko opuścić Niemcy, grupa sabotażowa zaniedbała umycie Andromedy, co pozwoliło niemieckim detektywom znaleźć ślady materiałów wybuchowych, odciski palców i próbki DNA załogi.
Polski ślad ws. Nord Stream II
W pewnym momencie nie udało im się nawiązać współpracy z polskimi władzami; sabotażyści jednak częściowo wykorzystali Polskę jako bazę logistyczną i zatrzymali się w polskim porcie Kołobrzeg.
Urzędnik portowy, któremu załoga jachtu wydała się podejrzana, zaalarmował policję. Polska straż graniczna sprawdziła tożsamość członków załogi, którzy okazali paszporty członków Unii Europejskiej. Osoby zaznajomione z dochodzeniem twierdzą, że pozwolono im kontynuować żeglugę na północ, gdzie ustawili resztę min.
Cały port był objęty rozległym nadzorem wideo. Jednak pomimo historii bliskiej współpracy między Warszawą a Berlinem w sprawach policyjnych, polscy urzędnicy odmówili przekazania nagrań z monitoringu portu. Powiedzieli wtedy swoim niemieckim kolegom, że nagrania zostały rutynowo zniszczone wkrótce po odpłynięciu Andromedy.
Polska Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego (ABW) powiedziała "WSJ", że takie nagrania nie istnieją.