HistoriaSelbstschutz wymordował 40 tys. Polaków. Po wojnie ukarano 10 osób

Selbstschutz wymordował 40 tys. Polaków. Po wojnie ukarano 10 osób

W RFN udało się zidentyfikować 1,7 tys. weteranów Selbstschutzu. Prokuratura wszczęła śledztwa wobec 258 ludzi. 233 śledztw zostało umorzonych. Ostatecznie w RFN ukarano 10 osób... Tym samym wymiar sprawiedliwości w Niemczech Zachodnich ukarał mniej volksdeutschów za zbrodnie popełnione w trakcie kampanii wrześniowej niż nazistowskie sądy w latach 1939-1940 - mówi dr. Jochen Böhler, niemiecki historyk, pracownik naukowy Uniwersytetu Friedricha Schillera w Jenie. Selbstschutz odpowiada za wymordowanie co najmniej 40 tys. Polaków.

Selbstschutz wymordował 40 tys. Polaków. Po wojnie ukarano 10 osób
Źródło zdjęć: © Wikimedia Commons | Dowódcy Selbstschutz w Bydgoszczy. Pierwszy z lewej: Ludolf Jacob von Alvensleben

23.09.2016 16:09

Piotr Włoczyk: Powstanie Selbstschutzu, zbrodniczej formacji paramilitarnej złożonej z obywateli II RP pochodzenia niemieckiego, tłumaczone było koniecznością samoobrony przed Polakami. Ile samoobrony było w działaniach tej formacji?

Jochen Böhler: W pierwszych dniach niemieckiej napaści na Polskę można jeszcze mówić w tym kontekście - do pewnego stopnia - o psychologicznej potrzebie samoobrony. Obywatele polscy pochodzenia niemieckiego siłą rzeczy czuli się na początku konfliktu zagrożeni ze strony swoich polskich sąsiadów, policjantów i wycofujących się przez miasta i miasteczka żołnierzy Wojska Polskiego. Od samego początku jednak - od września 1939 r. - Selbstschutz stał się elementem machiny terroru III Rzeszy, który z samoobroną nie miał nic wspólnego. Samoobrona była tylko hasłem propagandowym. Volksdeutsche weszli w skład szwadronów śmierci - bo do tego w gruncie rzeczy sprowadzała się działalność Selbstschutzu. Wspomagali oni Einsatzgruppen w mordowaniu polskiej inteligencji już od pierwszych dni wojny.

Kto stał za powstaniem tych szwadronów śmierci?

Na początku grupy "samoobrony" powstawały spontanicznie, ale jeszcze w pierwszych dniach września Selbstschutz stał się częścią SS. Heinrich Himmler nie chciał pozwolić na to, by owa "samoobrona" działała poza jego kontrolą, więc powołał Volksdeutscher Selbstschutz. Himmler dostrzegał potencjał tej formacji. Ci ludzie doskonale znali stosunki na miejscu, na terenach, które zamierzano bezpośrednio przyłączyć do III Rzeszy. Od dziecka wiedzieli, kto jest kim w ich miastach i miasteczkach. Byli w stanie szybko wyłuskać polską inteligencję, wskazać ludzi, którzy stanowili zagrożenie dla niemieckiej dominacji, którzy mogli być zaczynem narodowego zrywu. Głównym zadaniem Selbstschutzu stało się wymordowanie polskiej inteligencji na terenach włączonych do III Rzeszy.

W swojej książce pt. "Najazd 1939" wspomina pan o niesławnej roli Ludolfa von Alvenslebena, który odpowiadał za włączenie Selbstschutzu do struktur SS. Polacy powinni chyba dobrze zapamiętać to nazwisko.

Alvensleben był fanatycznym członkiem NSDAP, adiutantem Himmlera. Rok 1939 był dla niego wielką szansą na zrobienie kariery. Gdy dostał zadanie zbudowania Selbstschutzu, całkowicie mu się oddał. Jego radykalizm przeniósł się niżej, dobierał bowiem ludzi, którzy byli mu podobni i wymagał od nich pełnego poświęcenia dla nazistowskiej ideologii. Po wojnie uciekł do Ameryki Południowej i niestety nigdy nie odpowiedział za swoje zbrodnie przed sądem. Ile ofiar ma na swoim koncie Selbstschutz? 40 tys. ofiar to moim zdaniem absolutne minimum, jakie obciąża Selbstschutz.

Przed wojną w Polsce Niemców było ok. 750 tys. Ilu członków liczył Selbstschutz?

Niemieccy historycy szacują, że w szczycie zbrodniczej działalności Selbstschutzu, pod koniec listopada 1939 r., do tej formacji należało 40 tys. ludzi.

Czyli mniej więcej co 10. obywatel II RP (mężczyzna) pochodzenia niemieckiego był członkiem tej zbrodniczej organizacji...

Proporcjonalnie jest to faktycznie bardzo duża liczba. Najwięcej członków Selbstschutzu było w wieku 25-35 lat. Jedna trzecia członków Selbstschutzu miała wyższe wykształcenie! Nie można więc powiedzieć, że byli to prości ludzie, którzy nie zdawali sobie sprawy z tego, co robią. Chociaż oczywiście byli oni karmieni propagandą nazistowską, która latem 1939 r. osiągnęła apogeum, bardzo radykalizując środowisko Niemców zamieszkujących II RP.

Napisał pan w swojej książce: "[...] dzikie masowe aresztowania i rozstrzeliwania na jesieni 1939 roku dotykały czasami przez pomyłkę także przedstawicieli mniejszości niemieckiej". Jak to możliwe, że metodyczna - wydawałoby się - niemiecka polityka zagłady pozwalała na takie pomyłki?

Wiadomo, że po 20 latach życia na terenie II RP zamazywały się często granice między Polakami a Niemcami. W wielu przypadkach ciężko było od razu stwierdzić, kto jest 100-procentowym Niemcem. Dzikość Selbstschutzu była tak wielka, że w niektórych przypadkach faktycznie mordowano przedstawicieli narodu niemieckiego, którzy słabo mówili po niemiecku i mieli problem z udowodnieniem swojego pochodzenia. Po ujawnieniu przypadków zabójstw volksdeutschów albo rabowania ich mienia do akcji wkraczały niemieckie władze, bo przecież to było nie "po niemiecku", by przelewać własną krew. W niektórych przypadkach członkowie Selbstschutzu byli pociągani do odpowiedzialności.

Na ile chęć zwykłego rabunku albo zemsty stanowiła motywację dla członków tej formacji?

To bardzo ważny aspekt tego tematu. Działalność w Selbstschutzu była bowiem w istocie carte blanche. Niejednokrotnie członkowie tej formacji wykorzystywali to do wyrównywania rachunków ze swoimi polskimi sąsiadami, był to też doskonały pretekst do grabieży ich mienia, do gwałtów na kobietach... To już był czysty bandytyzm.

Wspomniał pan, że zamordowanie przez Polaków ok. 300 niemieckich mieszkańców Bydgoszczy dało niemieckiej propagandzie świetny pretekst do rozpętania kampanii psychozy. Można tą zbrodnią próbować jakoś tłumaczyć późniejsze masowe mordy dokonywane przez Selbstschutz?

Absolutnie nie! Na pewno jednak członkowie Einsatzgruppe IV po wkroczeniu do Bydgoszczy zostali porażeni, a co za tym idzie - zradykalizowani widokiem zabitych Niemców leżących na ulicach miasta. Dowódca tej jednostki nad zwłokami zamordowanych przekonywał swoich podkomendnych, że właśnie dlatego trzeba jak najbrutalniej walczyć z Polakami. I rzeczywiście - w następnych dniach w okolicy Bydgoszczy Niemcy potwornie się zemścili. Bydgoska "krwawa niedziela" była bez dwóch zdań wspaniałym prezentem dla niemieckiej propagandy, która mówiła o coraz większej liczbie zabitych Niemców. Najpierw szacowano wszystkich zabitych przez Polaków volksdeutschów na 5 tys., ale w ciągu roku liczba ta wzrosła do 60 tys. Oczywiście była to nieprawda. Chciałbym podkreślić ważną kwestię: nie można się doszukiwać związku między polskimi zbrodniami przeciwko Niemcom we wrześniu 1939 r. a masowymi mordami Selbstschutzu. Nie sposób usprawiedliwić tego systemowego, planowanego likwidowania polskich elit zbrodniami, które popełnili
Polacy. Zapewne wzmogło to do pewnego stopnia radykalizm sprawców, ale - jak już wspomniałem - decyzja o wymordowaniu polskiej inteligencji zapadła przed wrześniem 1939 r.

Dzisiaj chyba nie ma już większych wątpliwości, że obywateli II RP niemieckiego pochodzenia zginęło we wrześniu 1939 r. ok. 4,5 tys.

Tak, ta liczba jest akceptowana powszechnie przez polskich i niemieckich historyków. Pamiętać jednak musimy, że w tych 4,5 tys. ofiar jest też część ludzi, którzy zginęli w działaniach wojennych od bomb i pocisków niemieckich. Nie rozróżniały one polskich domów od niemieckich.

Jak pan, jako niemiecki historyk, ocenia sposób, w jaki państwo polskie potraktowało we wrześniu 1939 r. swoich obywateli pochodzenia niemieckiego? Niektórzy nazywają nawet marsze tysięcy aresztowanych Niemców, pędzonych na wschód Polski, "marszami śmierci".

Jest jedna olbrzymia różnica między niemieckimi a polskimi władzami - intencją Polaków nie było mordowanie ludzi. Niemcy z kolei od pierwszego dnia realizowali metodycznie program eksterminacyjny. Polscy policjanci i żołnierze aresztowali część Niemców uznanych za zagrożenie dla Polski i prowadzili ich na piechotę na wschód z powodu problemów ze środkami transportu. Było to jednak działanie ad hoc, podjęte pod wpływem niemieckiego uderzenia. Istniało realne zagrożenie, że ludzie ci będą bardzo lojalni wobec Berlina, że będą przeszkadzać polskiemu wysiłkowi obronnemu. Ofiary, jakie pociągnęły za sobą te marsze, tłumaczyłbym raczej wojennym chaosem, a nie intencjonalnym działaniem.

Okoliczności rozwiązania Selbstschutzu, na początku 1940 r., to chyba ironia losu w czystej postaci?

W oczach Polaków mniejszość niemiecka po 1 września 1939 r. była częścią sił okupacyjnych. Paradoksalnie jednak w oczach Himmlera, czyli - w jego mniemaniu - czystego Niemca z Rzeszy, polscy Niemcy nie byli godni zaufania. Uważano ich za pół-Polaków. Po spełnieniu swojego zadania, czyli pomocy w wymordowaniu polskiej inteligencji na ziemiach włączonych do III Rzeszy, Himmler postanowił rozwiązać Selbstschutz. Jego członkowie zostali rozdzieleni do różnych jednostek SS, a część wróciła do domu. Niemieckie władze uważały Selbstschutz za formację stojącą na najniższym szczeblu machiny terroru. Może to zainteresuje czytelników: Wie pan, ilu członków Selbstschutzu zostało po wojnie skazanych w RFN za udział w zbrodniach?

Jak rozumiem, bardzo niewielu?

Dieter Schenk, niemiecki kryminolog, który badał po wojnie niemieckie zbrodnie, ustalił, że w RFN udało się zidentyfikować 1,7 tys. weteranów Selbstschutzu. Prokuratura wszczęła śledztwa wobec 258 ludzi. 233 śledztw zostało umorzonych. Ostatecznie w RFN ukarano 10 osób... Tym samym wymiar sprawiedliwości w Niemczech Zachodnich ukarał mniej volksdeutschów za zbrodnie popełnione w trakcie kampanii wrześniowej niż nazistowskie sądy w latach 1939-1940.

Rozmawiał Piotr Włoczyk, "Do Rzeczy"

Dr Jochen Böhler jest niemieckim historykiem, pracownikiem naukowym Uniwersytetu Friedricha Schillera w Jenie, znawcą tematyki niemieckiej okupacji Polski. W latach 2000-2010 dr Böhler był pracownikiem Niemieckiego Instytutu Historycznego w Warszawie. Jest autorem książki "Najazd 1939" opisującej hitlerowską inwazję na Polskę.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)