Schizma dżihadystów - mogą walczyć o rekrutów, ale dla "niewiernych" szykują to samo
Czy zwaśnieni do tej pory dżihadyści z Al-Kaidy i Państwa Islamskiego zawarli przymierze? Tak mogłoby się wydawać po ostatnich atakach we Francji, gdzie bracia Kouachi deklarowali posłuszeństwo wobec "Bazy", a Amedy Coulibaly - jej rywali z kalifatu. Jednak zdaniem ekspertów to tylko pozory. Co więcej, zbliża się ostre starcie tych ugrupowań w walce o rekrutów. Ale już cel dla przeszkolonych bojowników Al-Kaida i Państwo Islamskie będą mieć taki sam. I nie wróży on nic dobrego dla świata.
Przed takim dylematem nigdy wcześniej nie stawali - a przynajmniej nie na taką skalę, nie w tak dramatycznych okolicznościach, nie w sytuacji, gdy wybór może decydować o życiu i śmierci, dosłownie. Z jednej bowiem strony jest matka, która przekazała im wszystkie wartości, nadała sens życiu, wszystkiego nauczyła, z drugiej - jej wyrodna córka, z własnym, jeszcze sztywniejszym kodeksem cnót i występków, ale młodsza, świeższa, bardziej konkretna i zdeterminowana. Konflikt pomiędzy nimi, czyli Al-Kaidą i Daesz (Państwem Islamskim), przez prawie rok elektryzował ekstremistów w najdalszych zakątkach globu.
Aż przyszedł 7 stycznia i zamachy, które zostawiły Francję w żałobie, Europę w szoku i strachu przed kolejnymi atakami, a ekspertów do spraw terroryzmu i oficerów służb bezpieczeństwa z plątaniną nitek, którymi musieli dojść do kłębka. Podczas gdy trwała obława na braci Chérifa i Saïda Kouachi, zabarykadowanych w budynku drukarni w Dammartin-en-Goele, i jednocześnie negocjacje z Amedym Coulibalym, który przetrzymywał zakładników w paryskim sklepie koszernym, nerwowo typowano dwóch głównych inicjatorów zamachów.
Pierwszy to Al-Kaida, stary wyga, który (przynajmniej w oczach Europejczyków) zdążył przez ostatnią dekadę mocno wylinieć, bo nie udało mu się przeprowadzić żadnego skutecznego ataku na Zachodzie. Drugi - Daesz, osławione quasi-państwo nad Eufratem i Tygrysem i zarazem najbardziej brutalna organizacja terrorystyczna ostatnich kilku dekad.
Odpowiedź nadeszła tuż po śmierci terrorystów. Zarówno Chérif Kouachi, jak i Amedy Coulibaly udzielili telefonicznych wywiadów francuskiej stacji BFMTV, ujawniając swoje terrorystyczne inklinacje: Kouachi wyjaśnił, że wraz z bratem działali w imieniu Al-Kaidy Półwyspu Arabskiego (AQAP), Coulibaly - że wykonywał instrukcje Państwa Islamskiego. Przyznali też, że ich ataki były skoordynowane.
Czy to oznacza, że Daesz i Al-Kaida zakopują topór wojenny i, już wspólnymi siłami, przymierzają się do wielkiej ofensywy przeciwko Zachodowi?
Gracz z jokerami
Przez lata Al-Kaida (arab. baza) niepodzielnie rządziła w dżihadystycznym półświatku. Nie jako zwarta organizacja, z piramidową strukturą i ściśle ze sobą powiązanymi poszczególnymi działami, raczej jako ogólna idea, wspólny sztandar, którym chętnie owijali się zarówno islamscy ekstremiści z rozsianych po całym globie organizacji, jak i, od pewnego czasu, żyjący głównie na Zachodzie wolni strzelcy (czytaj więcej).
Wiele pomniejszych organizacji zabiegało u Osamy bin Ladena o uznanie ich za swoistą filię Bazy. Przez lata udało się stworzyć coś na kształt głównego ideologicznego rdzenia i dość luźno powiązanych z nim oddziałów franczyzowych, oferujących tę samą usługę (wyładowanie frustracji i/lub demonstrację władzy) i ogólny szkic jej wykonania (terroryzm), ale w różnych warunkach, wersjach i z szerokim katalogiem narzędzi jej realizacji. Wydawało się więc, że w terrorystycznej rozgrywce Zachód kontra ekstremiści wszystkie karty zostały już rozdane, jedyną niewiadomą było tylko, kiedy poszczególne z nich będą wykładane i jak będą one mocne.
I wtedy zza pleców Al-Kaidy wyskoczył nagle trzeci przeciwnik - Państwo Islamskie, które od razu rzuciło na stół kilka dżokerów: krwawą ekspansję w Iraku i Syrii, zdobycie Mosulu i przepędzenie z niego niewiernych, publikowane w internecie nagrania z odcinania głów zachodnim zakładnikom, wprowadzenie prawa szariatu w ekstremalnej interpretacji, jakiej nie powstydziliby się dwie dekady wcześniej talibowie w Afganistanie.
Początek
Korzenie Daesz nie sięgają głęboko, bo do 2003 roku, czyli drugiej wojny w Zatoce Perskiej i późniejszej ośmioletniej misji stabilizacyjnej (czy też raczej: okupacyjnej) w Iraku. Po ataku zachodniej koalicji pod wodzą USA, na terenie Mezopotamii powstała Dżama'at at-Tauhid wa-al-Dżihad, iracka filia Bazy pod wodzą Abu Musaba az-Zarkawiego. Już wtedy podlegli mu bojownicy wykazywali się determinacją, odwagą (obie bitwy o Faludżę) i brutalnością (porywanie zagranicznych pracowników i ich dekapitowanie). W październiku 2004 roku raczkująca ale prężna organizacja oficjalnie zadeklarowała wejście do wielkiej terrorystycznej rodziny z nestorką Al-Kaidą na czele. Z upływem czasu grupa kilkukrotnie zmieniała nazwy, m.in. występując jako Baza Dżihadu w Kraju nad Dwiema Rzekami. Po śmierci az-Zarkawiego w amerykańskim nalocie w czerwcu 2006 roku na czele odświeżonej kolejną nazwą (Islamskie Państwo w Iraku) stanął Abu Abd Allah ar-Raszid al-Baghdadi. Nie zmienił się tylko jej cel: walka partyzancka przeciwko
zachodniej koalicji i przeciwko heretykom na czele rządu, czyli szickiemu premierowi Nurmiemu al-Malikiemu. W końcu na przełomie 2008 i 2009 roku organizacja została niemal doszczętnie rozbita. Ale po wycofaniu w grudniu 2011 roku ostatnich amerykańskich oddziałów, już pod rządami Abu Bakra al-Baghdadiego odrodziła się niczym feniks z popiołów mezopotamskiej pustyni.
Nieco ponad dwa lata później rzuciła wyzwanie samej Al-Kaidzie.
"Hardcore’owy" ekstremizm
Zaczęło się od tarć między Dżabhat al-Nusra i Państwem Islamskim w Iraku na froncie syryjskim. Jedni chcieli, by drudzy im się podporządkowali - kim są jedni, a kim drudzy, to nie istotne, bo role w jątrzącym się konflikcie wciąż się odwracały. To nie był zresztą pierwszy konflikt pomiędzy młodą filią z Mezopotamii a centralą: już w 2006 roku az-Zarkawi zaczął pokazywać rogi Osamie bin Ladenowi. Pierwszy uzurpował sobie coraz większe znaczenie dla organizacji, drugi - krytykował go za zbytnią brutalność. Topór wojenny ledwo się pojawił, musiał zostać zakopany - dosłownie, bo kilka miesięcy później az-Zarkawi zginął w swojej kryjówce. Spór odżył dopiero po wybuchu wojny domowej w Syrii.
Jeszcze wtedy nikt nie brał armii ultra-radykalnych dżihadystów na poważnie. W oczach Zachodu od Al-Kaidy odróżniało ją właściwie tylko to, że ta pierwsza nie rościła sobie wcześniej pretensji do utworzenia kalifatu, tylko ukarania niewiernych za zbrodnie popełniane na muzułmanach, szerzenie islamu, choćby i siła, oraz kontestowanie zachodniego (czytaj: wyrugowanego z tradycyjnych wartości, konsumpcyjnego) stylu życia. Tymczasem 29 czerwca ubiegłego roku, powołując kalifat, Daesz pokazała, że wystarczy kilka miesięcy, by nie tylko ziścić to marzenie, rojone od upadku Imperium Osmańskiego przez kolejne generacje fundamentalistów, ale i znów rozbudzić na Zachodzie realny strach przed muzułmańskim ekstremizmem.
Okazało się, że Al-Kaida w porównaniu z Państwem Islamskim oferuje terroryzm w wersji light, co sama potwierdziła, odcinając się od Baghdadiego. A także to, że zapotrzebowanie na ten ciężki, "hardcore’owy" ekstremizm jest olbrzymie. Zwłaszcza w kolebce cywilizacji, gdzie chaosu panującego w Syrii i Iraku chyba nikt nie jest w stanie ogarnąć. - Skoro dziesiątki tysięcy ludzi chcą walczyć pod ich flagą, to samo przez się mówi, że z systemu państwowego zostały strzępy - ocenia Fawaz Gerges, dyrektor Centrum Bliskowschodniej w London School of Economics, w rozmowie z Reutersem.
Dziś nikt też nie ma już wątpliwości, że nigdy wcześniej żadna inna organizacja terrorystyczna ani strona muzułmańska tocząca wojnę nie zdołała przyciągnąć tak wielkiej rzeszy mudżahedinów z całego świata. Na stronę Państwa Islamskiego przeszło już nawet kilku prominentnych przywódców talibów i kilka organizacji, m.in. słynąca z brutalności nigeryjska Boko Haram. Jak w rozmowie z "USA Today" stwierdził Evan Kohlmann, analityk z Flashpoint Global Partners: - Wszyscy chcą przyłączyć się do Państwa Islamskiego, bo wygląda na to, że jest na topie.
Źródeł tej popularności można też upatrywać w szybko rosnącym bogactwie (z nielegalnego handlu surowcami, głownie ropą, oraz pieniędzy w wymuszeń i porwań dla okupu), z którego realnie korzystają żołnierze Daesz. Miesięcznie otrzymują średnio około 500 dolarów, najwięcej ze wszystkich grup zbrojnych walczących w Syrii, jak zauważa w rozmowie z "Businessweek" Aaron Zelin z waszyngtońskiego Institute for Near East Policy. To też więcej niż Al-Kaida, która szeregowym członkom wypłaca żołd w wysokości 491 dolarów (chyba że mają na utrzymaniu rodziny, wtedy nieraz dwukrotnie-trzykrotnie więcej) - ale rocznie. Dr Hisham al-Hashimi, ekspert ds. grup zbrojnych w Iraku, do tej mieszanki dorzuca jeszcze pełną garść brutalności i bezwzględności wobec cywilów. - Im bardziej terroryzują mieszkańców (podbitych) terenów, tym dłużej mogą utrzymywać się u władzy - mówi Reutersowi. Nowe przymierze?
Trzeba było trochę poczekać, by Al-Kaida Półwyspu Arabskiego oficjalnie stwierdziła, że terroryści, którzy przeprowadzili krwawy atak na redakcję "Charlie Hebdo", wyfrunęli spod jej skrzydeł. Rzecznik prasowy organizacji stwierdził, że cel wybrała bardzo dokładnie sama AQAP. Tak, by stało się zadość ostrzeżeniom Osamy bin Ladena, który zapowiadał, że Zachód poniesie konsekwencje, jeśli nie przestanie obrażać proroka Mahometa. Zwłokę w przyznaniu się do organizacji ataku rękoma (i kałasznikowami) braci Kouachi wyjaśnił enigmatycznymi "względami bezpieczeństwa" - które jakoś nigdy wcześniej nie były najwidoczniej tak istotne, bo organizacja zawsze bardzo chętnie i bardzo szybko podpisywała się tak pod udanymi atakami, jak i tylko ich próbami.
Z kolei Państwo Islamskie niebawem po ataku Amedy’ego Coulibaly’ego na żydowski sklep we wschodniej części Paryża pochwaliło się w internecie nagraniem, na którym 32-letni zamachowiec tytułuje się jego członkiem i przyznaje, że instrukcje co do zamachu otrzymywał bezpośrednio od tej organizacji. Z krótkiego filmu technicy dowiedzieli się też czegoś innego: z pewnością komórka propagandowa Daesz, znana z wyjątkowego profesjonalizmu, nie przyłożyła ręki do jego powstania. - Widać, że (nagranie) zostało zmontowane przez amatora: podkład muzyczny, czcionka, sformułowania użyte na początku wyraźnie odstają od klasycznego stylu Państwa Islamskiego - zauważa Charlie Winter, analityk z think-tanku Quilliam, w rozmowie z "The Independent". Jego zdaniem to kolejny dowód na to, że czarnoskóry zamachowiec bardziej chwalił się konszachtami z Daesz, niż miał je w rzeczywistości. Ot, kolejny samotny wilk, który w podróż do raju udaje się ze spreparowanym na domowym komputerze paszportem kalifatu.
Mimo to niektórzy eksperci zaczęli zastanawiać się, czy zamachy w Paryżu nie są przerażającym preludium do serii wspólnych ataków w wykonaniu Państwa Islamskiego i Al-Kaidy. Sęk jednak w tym, że bracia Kouachi i Ameda Coulibaly przyjaźnili się na długo przed zaognieniem sporu pomiędzy Bazą a jej iracką filią. Poznali się w więziennej celi i tam wspólnie radykalizowali od 2005 roku, a więc kilkanaście miesięcy po utworzeniu oddziału Al-Kaidy nad Eufratem i Tygrysem i na kilka miesięcy przed pierwszymi poważnymi tarciami na linii centrala-Irak.
Zdaniem Clinta Wattsa z amerykańskiego Foreign Policy Research Institute z pewnością Kouachi i Coulibaly inspirowali się zarówno Daesz, jak i Al-Kaidą. Ale to, że ich działania były w pełni skoordynowane i kontrolowane przez którąkolwiek z nich, a tym bardziej obie naraz, wydaje się "mało prawdopodobne". To delikatnie powiedziane, bo część analityków utrzymuje, że stosunki pomiędzy AQAP i Państwem Islamskim, choć napięte jak struna od prawie roku, nigdy wcześniej nie były tak złe, jak obecnie.
Dlatego scenariusz, według którego obie organizacje miały wznieść się ponad podziałami, by uderzyć w Zachód, okazuje się właściwie nierealny. Wystarczy chociażby wziąć pod lupę grudniowy numer "Dabiq" (organ prasowy PI), w którym nie kto inny jak centrala Al-Kaidy na Półwyspie Arabskim jest w kilku artykułach ostro atakowana i krytykowana. To odpowiedź bojowników Baghdadiego na oświadczenie AQAP, że kalifat na ziemiach wykrojonych Irakowi i Syrii jest nielegalny, a sam kalif to "źródło jątrzenia". To z kolei powstało w reakcji na oskarżenia Daesz pod adresem Al-Kaidy o odejście od prawdziwego islamu. Tak cofać się w czasie, mijając punkty z kolejnymi oficjalnymi oświadczeniami obu stron, można by bez końca. A prawdopodobnie i tak nie udałoby się odpowiedzieć na pytanie, kto zaczął: kura czy jajko - Al-Kaida czy Daesz?
Z punktu widzenia Zachodu kluczowa jest inna kwestia. W walce o "klienta" obie skonfliktowane organizacje będą, zgodnie z prawami wolnorynkowymi, uciekać się do coraz bardziej radykalnych i wymyślnych metod. Zwłaszcza wtedy, kiedy trzeba będzie zwabić tych z górnej półki, a więc obywateli państw zachodnich, głównie Stanów Zjednoczonych i krajów Unii Europejskiej. Ten, kto przedstawi im lepszą ofertę, będzie miał co najmniej przez kilka miesięcy nieograniczony dostęp do ich serc i umysłów. Później wystarczy tylko odesłać ich do domu. A wtedy już nie będzie tak istotne, kto załatwia broń, prowadzi przeszkolenie, podsyła plany konstrukcji domowych ładunków wybuchowych. Będzie liczył się tylko cel: śmierć "niewiernych".
Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji.