Schengen daje w kość

Przemytnicy nielegalne towary trzymają po prostu w bagażniku, a podczas kontroli krzyczą „Spier..., nie ma granicy!”

Schengen daje w kość
Źródło zdjęć: © AFP

17.04.2008 | aktual.: 17.04.2008 08:46

Po czterech miesiącach widać, że otwarte granice Schengen nie prowadzą do raju. Pociąg wyglądał jak wyczarterowany. Co prawda większość zatrzymanych pasażerów twierdziła, że z resztą nie ma nic wspólnego, ale niecodziennie zdarza się, by w pociągu relacji Warszawa–Amsterdam jechało 59 Czeczenów. Był koniec grudnia, minęły trzy dni od wejścia Polski do strefy Schengen. Od kilku tygodni media informowały o całkowitym otwarciu granicy niemieckiej i uchodźcy czeczeńscy marzący o jak najszybszym dotarciu na Zachód wzięli te zapowiedzi zupełnie dosłownie. Ale nie tylko oni. W pierwszym tygodniu obowiązywania przepisów z Schengen polscy i niemieccy pogranicznicy zatrzymali po obu stronach granicy kilkuset obcokrajowców, którzy pociągami, samochodami, autokarami, a nawet taksówkami próbowali przedostać się do Niemiec.

Uchodźcom nie uchodzi

Parę tygodni wcześniej od uchodźców, głównie czeczeńskich, zaroiło się na wschodniej granicy. Za wszelką cenę chcieli trafić do Polski jeszcze przed obowiązywaniem nowych przepisów, bojąc się, że wschodnia granica zostanie nie tylko uszczelniona, ale wręcz zamknięta.

– Już od listopada brakowało u nas miejsc – mówi pracownik jednego z ośrodków dla uchodźców. – Choć ośrodek jest przeznaczony dla 300–400 osób, mieliśmy ich ponad 500, a każdego dnia przyjeżdżał kolejny transport ludzi, którzy zgłosili się do naszych służb granicznych na wschodzie kraju z prośbą o przygarnięcie ich jako uciekinierów z Czeczenii. Niektórzy, jak się potem okazywało, po czeczeńsku nie znali ani słowa.

W większości traktowali Polskę jako przystanek w dalszej podróży na Zachód i byli pewni, że od momentu wejścia Polski do strefy Schengen więcej przymusowych przystanków na drodze do raju już nie będzie. Tymczasem łatwiej nie jest, wręcz przeciwnie. Po zniesieniu kontroli granicznych kraje Schengen wielokrotnie wzmogły kontrole policyjne. Nie w jednym miejscu, na granicy, lecz na całym swoim terenie.

Przyjęta przez państwa Unii tak zwana procedura dublińska mówi, że nielegalny emigrant złapany na terenie UE nie ma prawa do azylu w miejscu aresztowania, tylko natychmiast jest odsyłany do kraju, w którym po raz pierwszy przekroczył granicę (lub złożył wniosek o status uchodźcy). Czyli – w ogromnej większości przypadków – do Polski. W ciągu ostatnich czterech miesięcy wniosków o odesłanie do Polski przyszło więcej niż w całym ubiegłym roku.

Ponieważ nasze granice z Białorusią i Ukrainą od chwili wejścia Polski do Schengen są strzeżone lepiej niż kiedykolwiek, nielegalni emigranci próbują szczęścia na granicy z również należącą do Schengen Litwą. Niedawno podlascy pogranicznicy zatrzymali tuż przy litewskiej granicy dwóch mężczyzn. Jeden z nich łamaną polszczyzną gorliwie zapewniał, że nazywa się Stanisław Mikulski i przyjechał tu na wycieczkę z Krakowa. Szybko się okazało, że jeszcze rano był mieszkańcem ośrodka dla uchodźców na Litwie, do którego tego samego dnia wrócił.

– Ludziom, nie tylko uchodźcom, wydaje się, że po wejściu do Schengen granice zupełnie zniknęły. I potem rozkładają ręce, gdy prosimy ich o dowód lub paszport, które przecież dalej trzeba mieć przy sobie. Jak ktoś pokazuje prawo jazdy, wlepiamy mu upomnienie, ale jak nie ma nic, przekazujemy go policji – mówi kapitan Anna Wójcik z podlaskiej straży granicznej. Nagminnie zdarzają się ucieczki na widok patroli granicznych. W ciągu czterech miesięcy takich przypadków było prawie 30. – Niektórzy po prostu dodają gazu albo uciekają w las. Zdarzają się też tacy, którzy próbują na nas krzyczeć: „Spier..., przecież granicy już nie ma” – dodaje pogranicznik z Podlasia. Teletubisie nie przejdą

Jedna z bardziej spektakularnych ucieczek zdarzyła się dwa tygodnie temu. Kierowca audi na litewskich numerach nie chciał zatrzymać się do kontroli. Rozpędzony zaczepił o land-rovera strażników, po czym wpadł na drzewo. Nawet wtedy się nie poddał. Wybiegł z samochodu i uciekł w stronę granicy polsko-litewskiej. Pasażer, który pozostał w audi, zaklinał się, że nie zna kierowcy i jest autostopowiczem. Po przeszukaniu auta okazało się, że w bagażniku był tysiąc kartonów papierosów Jin Ling o wartości 65 tysięcy złotych. Bo przez schengeńską polsko-litewską granicę płyną nielegalnie nie tylko ludzie, ale także towary.

– Najczęściej papierosy. Codziennie zatrzymujemy prawie 30 osób, które nielegalnie próbują je przewieźć. Od wejścia Polski do Schengen udaremniliśmy przemyt siedmiu milionów sztuk papierosów o wartości ponad dwóch milionów złotych. To o 37 procent więcej niż przed otwarciem granicy – wylicza Maciej Czarnecki z Izby Celnej w Białymstoku. – Wśród przemytników popularne są również narkotyki i paliwo. Zdarzyły nam się ostatnio nielegalne odpady wwożone jako „tania odzież”, ikony, maskotki teletubisiopodobne (niebezpieczne, bo bez atestów), a także ludzie zabłąkani między skrzynkami na pace tira.

Z pewnym sentymentem wspomina czasy, gdy na przejściu roiło się od „mrówek”, a cała zabawa polegała na tym, żeby odkryć, w jak wymyślnym miejscu schowano przemycany towar. – Teraz nikt się nie przejmuje. Przewożą szmuglowane towary na tylnym siedzeniu albo w bagażniku – mówi Czarnecki.

Za „mrówkami” naprawdę tęsknią Polacy spod granicy białoruskiej i ukraińskiej. Odkąd wizy dla Białorusinów kosztują 60, a dla Ukraińców 35 euro, właściwie zniknęła turystyka zakupowa. Tadeusz Licak, właściciel Przygranicznego Centrum Handlowego w Korczowej, w którym chętnie zaopatrywali się Ukraińcy, martwi się, że będzie musiał zwolnić pracowników i zlikwidować firmę. Krótko przed Schengen ruch był u niego duży jak nigdy, bo Ukraińcy robili zapasy. Nawet nie dlatego, że u nas taniej, tylko wybór wielokrotnie większy. A teraz pustki.

Narzekają również ci, którzy od naszych wschodnich sąsiadów kupowali dużo tańsze po drugiej stronie granicy papierosy i benzynę. Od wejścia do Schengen lokalne stacje benzynowe po polskiej stronie podniosły ceny o 10–20 procent.

Rozwiązaniem mogą się okazać porozumienia w sprawie małego ruchu granicznego (z Ukrainą jest już wynegocjowane, prawdopodobnie wejdzie w życie w czerwcu, teraz kolej na negocjacje z Białorusią), w ramach którego mieszkańcy strefy do 50 kilometrów po obu stronach granicy mogą poruszać się w niej bez paszportów, a wizy dla nich mają być dużo tańsze. Zanim to jednak nastąpi, wiele sklepów może nie wytrzymać zastoju, tak jak zlikwidowany właśnie całodobowy sklep Tomasza Stecyka w Medyce. Psychoza apteczkowa

Powodów do narzekań nie mają natomiast mieszkańcy Świnoujścia. Odkąd granica na wyspie Uznam otwarta jest nie tylko dla pieszych, z Niemiec przyjeżdżają tłumy na świnoujskie stacje benzynowe (na stacjach Shell i Statoil 70–80 procent klientów pochodzi zza zachodniej granicy) i do tanich supermarketów. Jedynie 150 miejskich dorożkarzy jest złych, ponieważ przygraniczna gmina Heringsdorf zakazała im wjazdu (konie brudzą), a odkąd przedłużono do centrum Świnoujścia tory niemieckiej kolejki UBB, miasto zlikwidowało dorożkarskie postoje.

W okolicach Świnoujścia do niedawna trwała również „psychoza apteczkowa”. To wynik systematycznych kontroli przeprowadzanych przez niemiecką policję wśród polskich kierowców tuż po wjeździe na teren Republiki Federalnej. Za brak standardowej apteczki, która musi zawierać między innymi nożyczki o długości dokładnie 14,5 centymetra, kierowca był karany mandatem do 50 euro. Bohaterką lokalnych mediów stała się pani Mirosława, która pojechała do supermarketu oddalonego o 800 metrów od granicy. W jej apteczce policjanci nie znaleźli instrukcji udzielania pierwszej pomocy i na nic się zdały tłumaczenia, że pani Mirosława świetnie ją zna, bo jest pielęgniarką. Po interwencji strony polskiej niemieccy funkcjonariusze przyznali, że mandaty za wybrakowane apteczki były bezpodstawne, gdyż prawo chroni kierowców przed obowiązkiem wyposażania aut w sprzęt wymagany w innym kraju.

Świnoujścianie nie mieli wątpliwości, że drobiazgowe kontrole są cichą zemstą Niemców, którzy latami nie zgadzali się na uruchomienie samochodowego przejścia granicznego w Świnoujściu. Cieszyli się więc z każdego Niemca złapanego przez polskich policjantów za brak gaśnicy w samochodzie, która u zachodnich sąsiadów nie jest wymagana. Ale po spotkaniu polskiej i niemieckiej policji odstąpiono również od tych kontroli.

Cały czas ze szczegółowymi kontrolami aut po niemieckiej stronie granicy zmagają się natomiast mieszkańcy Zgorzelca. W tym przypadku jednak niemieccy funkcjonariusze tłumaczą się wzmożoną liczbą kradzieży samochodów po swojej stronie i przytaczają statystyki, z których wynika, że w styczniu na terenie Görlitz zginęło aż 15 aut, podczas gdy w styczniu 2007 odnotowano tylko trzy takie przypadki.

Prostytutki kochają u sąsiadów

Przygraniczna sielanka trwa za to w Cieszynie, gdzie władze polskie i czeskie uruchomiły właśnie wspólne trzyosobowe patrole policyjne. Pojazdy oraz sprzęt zapewnia strona, po której pracuje patrol. Tamtejszym dowódcom podlega też policjant z sąsiedniego kraju. I choć samorządowcy z obu stron granicy zapewniają, że Cieszyn jest już właściwie jednym miastem, gwałtownie przeczą temu... prostytutki. Za nic w świecie nie chcą się przenieść na polską stronę, mimo że czeska straż miejska wlepia im mandaty i przegania je z prawie każdej ulicy. Ich polscy klienci wolą opłacić obowiązujący w Czechach mandat za zakaz postoju przy prostytutce, niż gościć ją na polskiej ziemi pod czujnym okiem sąsiadów albo żony, bojąc się – bardziej niż uchodźcy – deportacji z domu za przekroczenie wszelkiej granicy.

Ewa Koszowska, Milena Rachid Chehab

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)