Sanitariusz odwował swoje zeznania w procesie "łowców skór"
Andrzej N. - "Doktor Ebrantil" (od nazwy jednego z leków, których miał używać do zabijania) lub "Koń". Z wykształcenia technik włókiennik, w pogotowiu sanitariusz. Nałogowy alkoholik. Jak twierdzi prokuratura, często jeździł do pacjentów po pijanemu. Żona z dwójką dzieci odeszła, gdy został aresztowany - pisze "Gazeta Wyborcza".
Zatrzymano go w czerwcu 2003 r. Z miejsca przyznał się do 12 zbrodni - wstrzykiwał chorym pavulon dla pieniędzy z handlu skórami. Zaczął opowiadać prokuratorowi o szczegółach morderstw, lecz w pewnej chwili zaciął się i zamilkł. To, co powiedział, pozwoliło prokuraturze zidentyfikować cztery jego ofiary i jedną jego wspólnika sanitariusza Karola B. - dodaje gazeta.
Później w śledztwie Andrzej N. kilkakrotnie zmieniał zeznania: pomniejszał swoją winę, obciążał innych pracowników pogotowia. W końcu twierdził, że zabijał chorych na polecenie lekarzy.
Wczoraj odwołał wszystko. "Co jest najbardziej ohydną prawdą, brałem pieniądze od firm pogrzebowych za informacje o zgonie. Ale nigdy nie uśmierciłem pavulonem ani żadnym innym środkiem. Nie jestem mordercą" - mówił. "W prokuraturze mówiłem pod presją, strachem. Prokurator nakłaniał mnie do takich wyjaśnień. Kazał mi opisywać wizyty, podczas których mógłby być podany pavulon. Obiecał mi za to bezkarność w sprawie łapówek od firm pogrzebowych."
N. mówi, że bał się powiedzieć prawdę podczas śledztwa: "Prokurator powiedział mi: jak będziesz chciał to odwołać, to ja cię załatwię, stracisz życie. Bardzo się wystraszyłem i zrobiło mi się przykro" - relacjonuje "Gazeta Wyborcza".(PAP)