Samobój Chiraca

Fregaty dla Tajwanu, łapówki, anonimy i inwigilacja polityków... Francja dorobiła się afery kalibru Watergate. Czy Jacques Chirac kazał służbom specjalnym szukać haków na swojego politycznego rywala?

Samobój Chiraca
Źródło zdjęć: © AFP

18.05.2006 | aktual.: 18.05.2006 15:39

Słoneczny dzień 8 maja. Dominique de Villepin i Nicolas Sarkozy stoją ramię w ramię. Uśmiechnięci, odprężeni i pozornie zadowoleni z patriotycznego mityngu dżentelmeni prężą się dumnie przed Łukiem Triumfalnym, tuż obok prezydent Republiki Jacques Chirac składa wieniec. Ale za fasadą uśmiechów i pozorami jedności trwa wojna na noże.

Pupil Chiraca, premier de Villepin, i popularny minister spraw wewnętrznych Sarkozy biją się o nominację prawicy w przyszłorocznych wyborach prezydenckich. Ujawnione w ostatnich tygodniach kulisy afery Clearstream pokazują, jak ekipa Chiraca próbowała wykorzystać służby specjalne i sądownictwo do skompromitowania Sarkozyego. I jak niedoszła ofiara prowokacji zbija na niej polityczny kapitał.

Inwigilacja prawicy po francusku

W styczniu 2004 roku do budynku przy paryskim Quai d'Orsay wchodzi postawny mężczyzna po pięćdziesiątce. Generał Philippe Rondot jest szarą eminencją francuskiego wywiadu. To on aresztował w 1994 roku Carlosa "Szakala", nadzorował też uwolnienia Francuzów porwanych w Iraku. Superszpieg przychodzi na wezwanie Dominique'a de Villepina, wówczas szefa dyplomacji.

W gabinecie ministra Rondot zastaje wiceprezesa koncernu EADS, spółki-matki Airbusa. De Villepin sugeruje, by sprawdzić przyniesiony przez biznesmena spis kont w luksemburskim banku Clearstream. Wynika z niego, że kilku czołowych polityków wzięło łapówki przy sprzedaży do Tajwanu sześciu francuskich fregat. Na czarnej liście wśród kilku znanych biznesmenów i polityków figuruje Sarkozy - wówczas minister finansów, wschodząca gwiazda prawicy i potencjalny rywal Chiraca w wyborach prezydenckich w roku 2007.

Rondot nie daje się wywieść w pole. Po krótkim śledztwie dochodzi do wniosku, że konta nie istnieją, afera jest fikcją, a cała sprawa - polityczną prowokacją mającą oczernić Sarkozyego. Ale jej autorzy nie dają za wygraną. W czerwcu 2004 lista kont wraz z dwoma anonimami ląduje na biurku sędziego śledczego, który od trzech lat bada sprzedaż fregat. Do dziś nie wiadomo, kto był autorem tajemniczego donosu. Media huczą od oskarżeń pod adresem Sarkozyego, ale sędzia dochodzi do tego samego wniosku co generał. Lista jest fałszywa.

Tymczasem zniesławieni biznesmeni wnoszą sprawę o pomówienie. Śledczy próbują wykryć źródło fałszywej listy bankowej. Dokonują rewizji w ministerstwie obrony i biurach wywiadu, przesłuchują kilku wyższych oficerów, w tym Rondota. Podejrzenia padają na przyjaciela de Villepina ze zbrojeniówki, a trop wiedzie do Pałacu Elizejskiego. Kłamstwo na raty

Wiosną 2005 roku wierny zausznik Chiraca zostaje namaszczony na jego następcę, a raport ze śledztwa - groźny dla całej ekipy prezydenta i mogący definitywnie oczyścić Sarkozyego - trafia do szuflady jako tajemnica wojskowa. Rozgoryczony Sarkozy zgrzyta zębami. I zaczyna obmyślać, jak obrócić aferę na swoją korzyść.

W końcu kwietnia Francją wstrząsa przeciek z zeznań generała Rondota. Wynika z niego, że Dominique de Villepin osobiście polecił tajnym służbom zająć się Sarkozym. Według rewelacji dziennika "Le Monde", zlecając inwigilację, obecny premier powoływał się na dyspozycje z Pałacu Elizejskiego. W notatkach z rozmowy z de Villepinem generał napisał: "Fiksacja na N. Sarkozym".

- Generał Rondot wygląda na osobę nader wiarygodną. Zeznawał pod przysięgą przez kilkanaście godzin, prowadził też notatki ze swoich spotkań w sprawie afery - mówi "Przekrojowi" Piotr Smolar, redaktor działu spraw wewnętrznych dziennika "Le Monde". Faktem pozostaje, że gazeta przyłapała premiera na kłamstwie.

Po publikacji pierwszej porcji przecieków de Villepin zaprzeczył, jakoby podczas narad nad sprawą Clearstreamu w ogóle padło nazwisko Sarkozyego. Dopiero po ujawnieniu notatek generała niechętnie przyznał, że rzeczywiście wspominał o konkurencie - ale jedynie jako o ministrze spraw wewnętrznych. Natomiast Chirac stanowczo odżegnuje się od związku z całą sprawą, choć z kolejnych przecieków jasno wynika, że de Villepin działał na jego polecenie.

Premier na włosku

Na 11 miesięcy przed wyborami Chiraca wybrałby zaledwie jeden procent Francuzów, de Villepina - tylko sześć. To trzy razy mniej, niż wynosi liczba zwolenników lidera skrajnej prawicy Jeana-Marie Le Pena, i pięć razy mniej niż armie popierających Sarkozyego oraz jego socjalistyczną rywalkę SégolÝne Royal.

Zdesperowany de Villepin kurczowo trzyma się premierowskiego fotela i kreuje na ofiarę kampanii "oszczerczych denuncjacji". Twierdzi, że musiał zweryfikować tak poważne oskarżenia. Ale gdzie kończy się sprawdzanie plotek, a zaczyna szukanie haków? A jeśli de Villepin wiedział od przyjaciela biznesmena, że donos na Sarkozyego to czysta fikcja?

Dla prawicy najlepiej byłoby, gdyby w fotelu premiera zasiadł Sarkozy, najpopularniejszy polityk od czasów de Gaulle'a. Ale to mało prawdopodobne. - Żaden urzędujący premier nigdy nie został prezydentem Francji - przypomina Smolar. Sarkozy najpewniej wycofa się z rządu i zajmie kampanią prezydencką. Afera, która podkopała fundamenty państwa, niewątpliwie mu pomogła. Wygra, jeśli tylko zdoła na czas zjednoczyć prawicę.

W ubiegły wtorek znów porwał Francuzów na wiecu w NEmes. Obiecał, że wytropi sprawców afery Clearstream. - Nigdy więcej nie będzie takich skandali - grzmiał Sarkozy. Zapowiedział walkę z przestępczością i budowę systemu integracji imigrantów. Przemawiał już niemal jak głowa państwa. Mógł, bo urzędujący prezydent Francji jest tak skompromitowany, że mało kto wierzy jeszcze w jego kolejne dementi.

Marek Rybarczyk
współpraca Mathias Vanesse,
Paryż

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)