"Saakaszwili to taki polityczny Nikifor"
Decyzja Saakaszwiliego była fatalna, to był gest rozpaczy. Nie wiem czy ktoś go podpuścił, czy to jest taki Nikifor polityczny, że się zdecydował na taką akcję - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską prof. Wojciech Materski, historyk, dyrektor Instytutu Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk.
WP: Joanna Stanisławska: 7 sierpnia starcia między siłami gruzińskimi, a oddziałami rosyjskimi w Osetii Południowej doprowadziły do wybuchu wojny. Dziś prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew oświadczył, że podjął decyzję o zakończeniu operacji wojskowej w Gruzji. Jaka jest geneza konfliktu gruzińsko-rosyjskiego?
Prof. Wojciech Materski: Geneza tego konfliktu jest bardzo odległa - sięga okresu międzywojennego i początków władzy sowieckiej. W kwietniu-maju 1918 roku na Zakaukaziu powstały trzy niezawisłe republiki – Gruzja, Azerbejdżan i Armenia. Podczas wojny domowej w Rosji, niepodległa republika gruzińska została zaatakowana przez Armię Czerwoną. W ogniu walk ludność Osetii Południowej niejednokrotnie pomagała bolszewikom. Za te „zasługi”, Stalin przeforsował utworzenie wokół Cchinwali regionu autonomicznego, co było posunięciem bez precedensu. To był początek sporu. Utworzenie autonomii osetyńskiej zostało źle odebrane przez bolszewików gruzińskich, którzy nie rozumieli, dlaczego w gruzińskiej republice socjalistycznej, tworzy się nagle taką autonomię.
WP: Upadek ZSRR przyniósł Gruzji niepodległość, ale konflikt rozgorzał na nowo…
- Kiedy Gruzja oddzieliła się od upadającego ZSRR zaczęły się konflikty wewnętrzne, w ogniu stanęła Abchazja, a Osetia potwierdziła swoją autonomię, co wywołało nowy konflikt zbrojny. Na początku lat 90. wprowadzono siły pokojowe. Moim zdaniem największym błędem było to. że społeczność międzynarodowa zgodziła się wówczas, by międzynarodowe siły pokojowe były kontyngentem rosyjskim. Te siły rosyjskie popierały i sprzyjały polityce rugowania Gruzinów, zmniejszania gruzińskiego stanu posiadania. W Abchazji proces ten w zasadzie został zakończony, poza Wąwozem Kodorskim, który jest utrzymywany przez siły gruzińskie, jest pozbawiona Gruzinów, jest to w tej chwili jednorodna republika, jeśli nie liczyć bardzo dużej mniejszości rosyjskiej. Natomiast w Osetii ten proces powoli, ale postępował. Na wielu czołowych stanowiskach byli obsadzani Rosjanie, część Osetyjczyków - obywateli ZSRR, a potem Rosji, zostało sprowadzonych do Cchinwali i okolic.
WP: Jak Pan ocenia decyzję prezydenta Saakaszwiliego o rozpoczęciu działań na terenie Osetii Południowej?
- Decyzja prezydenta Saakaszwiliego była gestem rozpaczy. Gruziński stan posiadania w Osetii Południowej stawał się coraz mniejszy. W schyłkowym okresie ZSRR Osetyjczycy w tym niewielkim regionie autonomicznym liczyli około 60%, Gruzini około 30%. Dzisiaj Gruzinów jest tam 3-4%. Bardzo znaczy procent stanowią Rosjanie. Oczywiście była to decyzja fatalna, nie wiem czy ktoś Saakaszwiliego podpuścił, czy jest on takim politycznym Nikiforem. Myślę, że musiał mieć jakieś gwarancje czy gesty, które pozwalały mu sądzić, że taka akcja znajdzie zrozumienie. Musiał czymś motywować taką decyzję, podjętą w tak fatalnym momencie i naruszającą pokój olimpijski.
WP: Saakaszwili został postawiony pod ścianą?
- Jeśli chciał przerwać ten proces, nie dopuścić do tego, co stało się w Abchazji, czyli zniknięcia Gruzinów z regionu Osetii Południowej, coś musiał zrobić. Rosyjskie siły pokojowe stymulowały ten proces, który następował w sposób pełzający. Z czasem było coraz gorzej, stąd ten gest rozpaczy.
WP: Wina leży po stronie społeczności międzynarodowej?
- Jeśliby szukać winnego, to wojnie winny jest na pewno prezydent Saakaszwili, ale całą sytuację stworzyła społeczność międzynarodowa, która zgodziła się, by siłami międzynarodowymi był korpus rosyjski. Rosjanie stacjonowali w Cchinwali i decydowali o tym, jak przebiegały procesy wewnętrzne, administrowanie tym regionem. Ten korpus mógł zareagować w momencie gruzińskiego ataku, ale zareagował nie tyle korpus, ile armia rosyjska, która przekroczyła granicę, podjęła bombardowania otwartych cywilnych miast, blokadę portów. To jest sprawa niesłychana, w kategoriach terroryzmu międzynarodowego.
WP: Dmitrij Miedwiediew oświadczył, że Rosja zakończyła operację wojskową w Gruzji. Co oznacza ten ruch?
- Miedwiediew powiedział, że akcja zostaje przerwana, ale nie oznacza to jej zakończenia. Siły rosyjskie zostaną wycofane. Ale co to znaczy, że ma powstać strefa neutralna, buforowa? Przecież Rosja może sobie zażyczyć, by wokół Osetii Południowej ta strefa liczyła 60 kilometrów, wtedy obejmie również Tbilisi i tam nie będzie można utrzymywać wojsk gruzińskich. To jest zupełnie nieprawdopodobna sytuacja.
WP: Jaki przewiduje Pan rozwój sytuacji na Kaukazie?
- Trudno powiedzieć. Wydaje się, że Rosja wycofała się ze swojego podstawowego warunku, czyli żądań zmiany władz gruzińskich. Wiadomo, że z prezydentem Saakaszwilim nie będą rozmawiać, ale z rządem - już tak. Być może szef MSZ będzie prowadził negocjacje. To dobrze, bo to by było coś niesłychanego, gdyby demokratycznie wybrany prezydent pod naciskiem obcego państwa za akcję przeprowadzoną na własnym terytorium państwowym, był odsunięty od władzy.
WP: Więc prezydent Saakaszwili nie zostanie odsunięty?
- Mam nadzieję, że nie. Wydaje mi się, że Gruzini skupili się wokół prezydenta w tych trudnych chwilach. Saakaszwili miał bardzo duży negatywny elektorat, ale teraz on jest albo znacznie mniejszy, albo w ogóle nieaktywny. Niezależnie od tego, na ile katastrofalna była jego decyzja, Gruzini udzielają swojemu prezydentowi poparcia. Tak można wnosić z informacji, które napływają z Gori, z Tbilisi, ale również od uchodźców, osób ewakuowanych z tego regionu.
WP: Polska od początku konfliktu opowiedziała się po stronie Gruzji. Czy słusznie polski rząd wsparł Gruzję?
- Zależy w jakich kategoriach będziemy to rozpatrywać. To był romantyczny gest. Moralnie słuszny, ale jeżeli chodzi o Realpolitik i nasze dalekosiężne interesy, długo będziemy ponosić jego negatywne konsekwencje. Podobnie jak w przypadku pomarańczowej rewolucji na Ukrainie, nasze stosunki z Rosją zostały popsute. Sądzę, że zapowiadana wizyta ministra Ławrowa czy spotkanie komisji państwowych zostaną odłożone, a w stosunkach polsko-rosyjskich nasza pozycja, która była zła, staje się jeszcze gorsza. To jest nasz negatywny bagaż. Zachowaliśmy się tak, jak Polacy zazwyczaj: romantycznie, spolegliwie, z empatią, ale bez myślenia o naszym interesie. W sprawie Gruzji głos powinna zabierać Unia Europejska jako całość. Nasz aktywność powinna przede wszystkim polegać na tym, by inspirować Unię Europejską do wspólnego działania.
Rozmawiała Joanna Stanisławska, Wirtualna Polska