Świat"Są najlepsze na świecie, a w Polsce zupełnie nieznane"

"Są najlepsze na świecie, a w Polsce zupełnie nieznane"

Pojechałem do domu - do Anglii i okazało się, że stałem się jakby mniej Anglikiem. Zaraz po przyjeździe zjadłem chipsy z solą i octem, które są najlepsze na świecie, choć nieznane w Polsce. Chwilę później zabrakło mi jednak polskiej kiełbasy, a gdy zacząłem mówić po angielsku tak poprawnie, jak mówiłem w Polsce, miejscowi patrzyli na mnie podejrzliwie, jak na przerażającą wersję "Anglika-robota" - pisze Jamie Stokes w felietonie dla Wirtualnej Polski.

"Są najlepsze na świecie, a w Polsce zupełnie nieznane"
Źródło zdjęć: © Thinkstockphotos

W zeszły weekend odwiedziłem na krótko moją ojczyznę. Zapewne wielu czytelników tych felietonów będzie mocno zawiedzionych, że stamtąd powróciłem, ale na moim bilecie było napisane "powrotny", więc nie miałem wyjścia. Na pociechę mogę dodać, że wizyta owa dała mi do zrozumienia, że stałem się jakby mniej Anglikiem - jakoś tam już nie do końca chyba pasuję. Za bardzo przywykłem do polskich zwyczajów i zachowań, a od bardzo dawna nie zanurzałem się w tych angielskich. Doszedłem do wniosku, że chyba najlepiej czułbym się siedząc w samolocie i stale krążąc 10 tys. metrów nad ziemią między tymi dwoma krajami.

Jak każdy Anglik czy Polak, który wraca do domu, miałem w głowie dokładną i obszerną listę rzeczy, które zamierzam zjeść. Pół godziny po wylądowaniu samolotu siedziałem w już w pubie na lotnisku i delektowałem się angielskim piwem oraz paczką chipsów z solą i octem. Chipsy z solą i octem - mimo, że można mianować je najlepszymi chipsami na świecie, są w Polsce zupełnie nieznane. Z własnych doświadczeń wiem też, że nie da się ich odtworzyć za pomocą paczki zwykłych solonych chipsów i butelki octu.

Będąc gdzieś w połowie mojej paczki chipsów, niespodziewanie dla samego siebie zamarzyłem o solidnym kawałku kiełbasy. Pomyśleć, że nie zabrałem z Polski nawet kawałka. Na pokładzie samolotu byłem w tej kwestii wyjątkiem - podróżujący ze mną Polacy mieli w sumie jakieś cztery tony. Uwierzcie mi - w każdym momencie między Polską a Wielką Brytanią przelatuje więcej kiełbasy niż podróżujących Polaków.

Po drodze do domu moich rodziców zatrzymałem się na "chińczyka" na wynos w stylu angielskim, który na mojej liście rzeczy do zjedzenia zajmował miejsce drugie. Danie było smaczne, ale nie mogłem nie poczuć się rozczarowany brakiem sałatki z kapusty i marchewki. Na szczęście następnego dnia zjadłem śniadanie złożone z dwóch porcji kurczaka curry z tostem. Było to jedyne moje smakowe doświadczenie niezakłócone dziwnymi polskimi zachciankami – może dlatego, że w Polsce nigdy nie dane mi było zjeść ani dobrego curry ani porządnego tosta.

Innymi symptomem mieszkania w Polsce i prawdopodobnie w każdym innym obcym kraju, jest to, że zapomina się, jak mówić normalnie po angielsku. Mówiąc "normalnie" mam na myśli "tak źle jak większość Anglików". Mieszkając w Polsce nabrałem zwyczaju bardzo poprawnego wysławiania się i unikania kolokwializmów. Powiedzenie mojej żonie, że zamierzam "popping down the local for a scoop" nie skończyłoby się niczym poza całkowitym niezrozumieniem, co swoją drogą nie zawsze jest takie złe.

W Polsce kładzie się ogromny nacisk na poprawne i gramatycznie mówienie, ale powrót do Anglii po takim treningu bywa zgubny. Kiedy próbujesz do innych Anglików mówić w ten sam sposób, głupieją. Twój akcent mówi im wyraźnie, że jesteś jednym z nich, ale sposób mówienia i ta cała gramatyka sugeruje, że z tyłu głowy możesz mieć podpięty słownik Microsofta. W rezultacie odbierają cię jako wyrafinowaną i jednocześnie lekko przerażającą wersję "Anglika - robota". Patrzą na ciebie podejrzliwie, po czym zaczynają mówić bardzo powoli - jakbyś był obcokrajowcem.

Swoją drogą, chyba się już nim dla nich stałem.

Jamie Stokes specjalnie dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
językdomanglia
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (121)