Granatnik w komendzie. "Komendant nie miał podstawowej wiedzy albo uznał, że wolno mu więcej"
Od około tygodnia, kiedy to nastąpił – początkowo tajemniczy – wybuch w Komendzie Głównej Policji, z niedowierzaniem śledzimy rozwój wydarzeń w tej sprawie. Wyraźnie widać, że tzw. opinia publiczna i rządzący mają w tej sprawie odmienne zdania. Stanowisko większości społeczeństwa jest krytyczne wobec wydarzenia, a intuicja ta nie jest pozbawiona podstaw. Zawsze jednak warto poznać racje merytoryczne, które powinny mieć znaczenie rozstrzygające przy ocenie tego typu zdarzeń.
Dzisiaj wiemy już, że winowajcą był gen. insp. dr Jarosław Szymczyk, Komendant Główny Policji – chociaż zdaje się, że początkowo starano się ten fakt zataić. Najpierw przez kilkadziesiąt godzin nie podawano żadnych oficjalnych informacji o sprawie, potem pojawiły się wieści o zalegającym śniegu, później sugestie formułowane nie wprost, że w sytuację wmieszana jest ochrona budynku komendy, umiejscowiona bezpośrednio pod gabinetem komendanta. Następnie przyznano, że wybuch został spowodowany przez ukraiński podarunek w postaci granatnika, a w końcu sam komendant zasugerował atak terrorystyczny ze strony Rosjan. Ostatecznie wymuszono na Ukraińcach przyznanie, że zawinił zastępca szefa Państwowej Służby Ukrainy ds. Sytuacji Nadzwyczajnych, który podarował Komendantowi Głównemu Policji granatnik – jak się okazało – sprawny, mimo że wcześniej zapewnił go rzekomo o tym, że jest całkowicie bezpieczny i może być bez przeszkód wwieziony do Polski.
Narzucona odgórnie narracja jest więc taka, że Komendant Główny Policji jest ofiarą całej sytuacji, w związku z czym przyznano mu status pokrzywdzonego. Po wyjściu ze szpitala korzysta więc z tego dobrodziejstwa, przedstawiając swoją wersję wydarzeń, do czego ma oczywiście pełne prawo. Nieprzypadkowo jednak pomija w niej inne istotne okoliczności, dotyczące własnego zachowania zarówno w krytycznej chwili (wersja z przestawianiem granatnika wydaje się mało wiarygodna), jak i przedtem, w czasie przewożenia broni do Polski. Nie sposób nie odnieść przy tym wrażenia, że przekaz ten jest kierowany do bardzo naiwnego odbiorcy. Zrzucenie całej odpowiedzialności na Ukraińców jest istotną jego częścią, ale przecież sam komendant nie jest bez winy w tej sprawie, choć tak właśnie próbuje wykreować rzeczywistość.
Na wstępie trzeba wyjaśnić pewne podstawowe kwestie. Zasadniczą jest ta, że granatniki są zaliczane do broni wojskowej. W Polsce pozwolenia na broń osobom cywilnym wydają podwładni komendanta czyli komendanci wojewódzcy Policji. Pozwolenie takie może być przy tym wydane tylko na broń ściśle określoną w ustawie z dnia 21 maja 1999 r. o broni i amunicji (Dz.U. z 2020 r. poz. 955), zaś granatniki do niej nie należą (por. art. 10 ust. 4 ww. ustawy). Komendant Główny Policji jest natomiast organem odwoławczym od decyzji o wydaniu pozwolenia na broń. Należy więc przyjąć, że komendanci wojewódzcy i komendant główny, jak i podlegli im funkcjonariusze, posiadają odpowiednią wiedzę i doświadczenie w dziedzinie broni i amunicji, zarówno w aspekcie obowiązującego prawa, jak i zasad bezpiecznego obchodzenia się z bronią. Kwestia kolejna jest taka, że trudno oczekiwać od Ukraińców znajomości prawa innego niż ukraińskie i zdawać się na ich oceny odnośnie do tego, jakie prawo obowiązuje w powyższej materii w Polsce.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Świst kul i huk ciężkiej artylerii. Niebywały spokój Ukraińca
Wobec tego Komendant Główny Policji powinien sam wiedzieć, że na mocy ustawy o broni i amunicji wwóz broni na teren Polski z państw spoza UE wymaga posiadania odpowiedniego zaświadczenia konsula RP i dokonania zgłoszenia wwozu organowi celnemu, o czym jest mowa w art. 37 ustawy o broni i amunicji. Oczywiście na broń typu wojskowego – jak np. granatnik – nikt zaświadczenia konsula nie powinien dostać, bo taka broń – jeśli jest sprawna – nie może w ogóle znaleźć się w rękach cywila (por. art. 10 ust. 4 ustawy o broni i amunicji). Nieprawdziwe są jednocześnie twierdzenia, jakoby złom w postaci broni mógł być bez przeszkód wwieziony do naszego kraju i być w swobodnym posiadaniu kogokolwiek. Pomijając już fakt, że rzeczona broń wcale nie była złomem, skoro za jej sprawą (przy istotnym udziale komendanta) doszło do poważnych zniszczeń budynku komendy, Komendant Główny Policji powinien wiedzieć, że istnieją bardzo restrykcyjne przepisy dotyczące pozbawiania broni cech użytkowych (czyli potocznie: przerobienia jej na złom). Wedle nich dopiero broń przepuszczona przez całe proceduralne sito prowadzące do jej trwałego unieczynnienia będzie mogła być w legalnym posiadaniu u osoby, która na konkretną broń nie ma pozwolenia. Przepisy powyższe – wcześniej zawarte w ustawie o broni i amunicji – obecnie znajdują się w ustawie z dnia 13 czerwca 2019 r. o wykonywaniu działalności gospodarczej w zakresie wytwarzania i obrotu materiałami wybuchowymi, bronią, amunicją oraz wyrobami i technologią o przeznaczeniu wojskowym lub policyjnym (Dz.U. z 2022 r. poz. 1650).
Ustawa ta w art. 48-54 reguluje szczegółowo całą procedurę pozbawiania broni cech użytkowych, w której uczestniczyć mogą tylko koncesjonowani przedsiębiorcy. Musi ona przebiegać w sposób ściśle określony przez przepisy prawa, a do tego jeszcze broń pozbawiona cech użytkowych musi być każdorazowo zweryfikowana i na koniec odpowiednio oznakowana. W odniesieniu do strzeleckiej broni palnej istotną rolę w tym zakresie przypisano Centralnemu Laboratorium Kryminalistycznemu Policji, więc komendant powinien mieć w tej sprawie wiedzę większą niż przeciętny człowiek (CLKP jest też zresztą uwzględnione w analogicznych przepisach dotyczących broni wojskowej). Okoliczności tej sprawy wskazują jednak, że albo tej wiedzy nie miał, albo też uznał, że jemu wolno więcej i jako VIP nie musi przejmować się obowiązującymi przepisami. Niezależnie od tego, który z tych przypadków ma tu miejsce, oba są dla Komendanta Głównego Policji dyskwalifikujące. Pierwszy z powodu braku kompetencji i naiwności niedopuszczalnych na takim stanowisku, a drugi z powodu tzw. arogancji władzy. Dodatkowo powstaje wątpliwość o sposób przechowywania przywiezionej (przemyconej) broni, gdzieś na zapleczu gabinetu komendanta, co musiało się odbywać – jak wszystko na to wskazuje – z pominięciem zasad określonych w rozporządzeniu wykonawczym do art. 32 ust. 2 ustawy o broni i amunicji.
Tymczasem usłyszeliśmy, że kierownictwo MSWiA udzieliło komendantowi oficjalnego wsparcia, ponieważ wyklucza jego dymisję w tej sprawie. Każdy inny człowiek, który doprowadziłby do takiego zdarzenia, byłby, po pierwsze, oskarżony o nielegalne posiadanie broni (art. 263 § 2 kodeksu karnego), a po drugie, o sprowadzenie bezpośredniego niebezpieczeństwa zagrażającego życiu lub zdrowiu albo mieniu (art. 164 kodeksu karnego). Oprócz tego zasadna byłaby odpowiedzialność wykroczeniowa z tytułu naruszenia ustawy o broni i amunicji, na podstawie art. 51 ust. 2 pkt 5 i 7 tej ustawy. Każdy inny, tylko nie stojący ponad prawem urzędnik najwyższego szczebla.
Autor: Joanna Majo - prawnik współpracująca na stałe z magazynem STRZAŁpl pro libertate .
WP Wiadomości na:
Wyłączono komentarze
Jako redakcja Wirtualnej Polski doceniamy zaangażowanie naszych czytelników w komentarzach. Jednak niektóre tematy wywołują komentarze wykraczające poza granice kulturalnej dyskusji. Dbając o jej jakość, zdecydowaliśmy się wyłączyć sekcję komentarzy pod tym artykułem.
Redakcja Wirtualnej Polski