Rakietowa dyplomacja. Iran przekazuje wiadomość
Zaledwie trzy dni po tym, jak Amerykanie i Brytyjczycy zaatakowali bazy Huti w Jemenie, Iran wystrzelił pociski balistyczne na cele w Iraku i Syrii. W ciągu 24 godzin Irańczycy ostrzelali jeszcze cele w Pakistanie. Na pierwszy rzut oka zachowanie Irańczyków może być chaotyczne i niezrozumiałe. Za atakami na Irak, Syrię i Pakistan kryje się jednak większy sens.
17.02.2024 | aktual.: 17.02.2024 18:23
W nocy z 15 na 16 stycznia pociski balistyczne spadły na Irbil, stolicę irackiego Kurdystanu. Odpowiedzialność za atak wziął na siebie irański Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej (IRGC). W wydanym komunikacie Irańczycy poinformowali, że ich celem było zniszczenie "bazy Mossadu".
Irańskie pociski nad Irakiem, Syrią i Pakistanem
Irbil jest ważnym miastem na mapie politycznej Iraku. Nie tylko stanowi on stolicę irackiego Kurdystanu, ale znajduje się tutaj amerykański konsulat. Iran od lat zarzuca irackim Kurdom współpracę z izraelskim i amerykańskim wywiadem. Irańczycy twierdzą, że izraelscy agenci aktywnie działają w Irbilu, sponsorując m.in. kurdyjską partyzantkę, działającą po irańskiej stronie granicy.
Jeszcze tego samego wieczoru, gdy doszło do ostrzału Irbilu, irańskie rakiety spadły także na cele w Syrii, a dokładnie w prowincji Idlib, która znajduje się pod kontrolą rebeliantów. Teheran poinformował, że celem ataku były bazy Państwa Islamskiego. Miał to być odwet za zamach bombowy, jaki Państwo Islamskie przeprowadziło w mieście Kerman (Iran) na początku stycznia – w zamachu zginęły wówczas 94 osoby, a blisko 300 zostało rannych.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Dzień po atakach na Syrię oraz Irak, 16 stycznia, Irańczycy ostrzelali terytorium Pakistanu. Tym razem celem były obozy Jaish ul-Adl (arab. Armia Sprawiedliwości). To beludżyjska bojówka, która opowiada się za niepodległością Beludżystanu i od lat walczy z irańskimi siłami rządowymi we wschodniej prowincji Iranu, Sistan i Beludżystan.
Decyzje Teheranu wydają się na pierwszy rzut oka bardzo chaotyczne i nieracjonalne. Oto, po miesiącach napięć i wzajemnych oskarżeń wymienionych przez Iran z Ameryką i Izraelem, Irańczycy ostrzelali terytorium państw, które utrzymują ciepłe stosunki z Teheranem lub wręcz pozostają od Iranu daleko uzależnione (Syria).
Irański atak na Syrię, Irak i Pakistan, nabierze jednak sensu, gdy wpiszemy go w szerszy irański oraz regionalny kontekst. Okaże się wówczas, że irański atak stanowił wiadomość nie dla Damaszku, Bagdadu czy Islamabadu, lecz dla irańskiego społeczeństwa oraz – a może przede wszystkim – dla Ameryki i Izraela.
Wewnętrzne kalkulacje Iranu
W ostatnich tygodniach Iran zmaga się ze wzbierającą falą terroru. Na początku stycznia doszło do wspomnianego już zamachu w Kermanie, w którym zginęło blisko 100 osób. Był to największy atak terrorystyczny w Iranie od czasu powstania Islamskiej Republiki w 1979 r. Odnotowuje się także zwiększoną aktywność ataków ze strony beludżyjskich separatystów, działających na wschodzie kraju.
W połowie grudnia bojownicy Jaish Ul-Adl napadli na komisariat w mieście Rask, zabijając 11 policjantów. Istnieje także coraz więcej informacji sugerujących, że Jaish Ul-Adl blisko współpracuje z Państwem Islamskim.
Atak na cele w Syrii i Pakistanie, można zatem odczytywać jako próbę utwierdzenia irańskiego społeczeństwa w przekonaniu, że władze Islamskiej Republiki robią wszystko co możliwe, aby zapanować nad sytuacją w kraju i rozbić ugrupowania terrorystyczne.
Dużo bardziej intrygujący jest jednak szerszy regionalny kontekst ostatnich ataków Iranu na Irak, Syrię i Pakistan. Część komentatorów twierdzi, że ataki mały być przede wszystkim wiadomością dla Ameryki i Izraela.
Na ostrzu noża
Od ataku Hamasu na Izrael 7 października 2023 r. na Bliskim Wschodzie obserwujemy stały wzrost napięcia. Izrael nadal prowadzi operację lądową na terenie Strefy Gazy. Proirańskie bojówki atakują amerykańskie bazy w Iraku oraz Syrii. Libański Hezbollah prowadzi regularny ostrzał północnego Izraela, a jemeńscy Huti paraliżują ruch statków handlowych na Morzu Czerwonym.
Izraelczycy i Amerykanie nie pozostają dłużni siłom proirańskim. W ostatnich tygodniach w Syrii zginęło kilku wysoko postawionych oficerów irańskiego Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej. Teheran uważa, że za ich śmiercią stoi Izrael. 12 stycznia Amerykanie i Brytyjczycy zaatakowali natomiast cele Huti w północnym Jemenie.
Mimo, że w ostatnich miesiącach Iran deklarował swoje wsparcie dla działań Hamasu oraz Huti, to jednocześnie starał się trzymać na dystans od obecnych napięć na Bliskim Wschodzie. Irańczycy skupili się przede wszystkim na intensyfikacji dostaw uzbrojenia dla swoich bojówek. Stronili natomiast od użycia własnych sił zbrojnych.
W ostatnich tygodniach zaczęło się to jednak zmieniać. 11 stycznia, u wybrzeży Omanu, Irańczycy porwali tankowiec St Nikolas, który kilka miesięcy wcześniej został zajęty przez Amerykanów za przewożenie irańskiej ropy. W tym kontekście atak Iranu na cele w Iraku, Syrii oraz Pakistanie można interpretować jako demonstrację siły oraz ostrzeżenie kierowane pod adresem Ameryki i Izraela.
Wydaje się, że Irańczycy chcieli pokazać, że, tak jak Amerykanie atakują np. Huti, tak samo Iran może zaatakować inne kraje regionu. Ataki Iranu obliczone były także na demonstracyjne ukazanie skłonności Irańczyków do ryzyka. Widać to zwłaszcza po ataku na Pakistan (który posiada broń nuklearną) oraz po ataku na iracki Irbil, gdzie część pocisków i dronów spadła stosunkowo niedaleko amerykańskiego konsulatu.
Tak dla eskalacji, nie dla wojny
Wystrzelenie przez Iran pocisków balistycznych na cele w Iraku, Syrii oraz Pakistanie pokazuje, że eskalacja na Bliskim Wschodzie weszła na wyższy poziom. Po bombardowaniu Huti przez połączone siły amerykańsko-brytyjskie, Irańczycy także postanowili "podbić stawkę" i zademonstrować zdolności swoich pocisków balistycznych.
O ile jednak napięcie w regionie rośnie, to nadal nie widać, aby Iran chciał bezpośredniej konfrontacji z Ameryką. Wybór celów do ataku miał służyć demonstracji siły przez Iran, ale jednocześnie nastawiony był na uniknięcie ofiar wśród Amerykanów. Widać to zwłaszcza po ataku na Irbil, gdzie Irańczycy zaatakowali kilka celów wokół amerykańskiego konsulatu, lecz sam konsulat ominęli.
Zobacz także: Atak na Huti w Jemenie. Opublikowano nagranie
Cel tej irańskiej "dyplomacji rakietowej" jest dość oczywisty. Iran próbuje zniechęcić Amerykanów do dalszych ataków na Huti oraz – szerzej – zmusić Amerykanów do cofnięcia swojego poparcia dla izraelskiej operacji w Strefie Gazy, która otworzyła na Bliskim Wschodzie puszkę Pandory. Jest to swoista deeskalacja przez (chwilową) eskalację.
Wydaje się jednak, że działania Teheranu oparte są na błędnym przekonaniu, że presja ze strony proirańskiej Osi Oporu jest w stanie wymusić na Waszyngtonie zmianę polityki wobec regionu. Tymczasem Ameryka weszła już w rok wyborczy i wydaje się, że walczący o reelekcję na urząd prezydenta Joe Biden nie będzie chciał podejmować żadnych skrajnych decyzji wobec Bliskiego Wschodu (zarówno tych dotyczących eskalacji, jak i deeskalacji).
Wycofanie wsparcia dla operacji lądowej w Strefie Gazy, kosztowałoby Bidena głosy żydowskich oraz generalnie pro-izraelskich wyborców. Eskalacja mogłaby zaś doprowadzić do wojny, której rezultat ciężko przewidzieć.
Wygląda zatem na to, że w kolejnych miesiącach zobaczymy na Bliskim Wschodzie dalszą wymianę ciosów między proirańską Osią Oporu a Ameryką i Izraelem. Nasze obawy powinno jednak budzić to, że z każdym miesiącem ta wymiana ciosów staje się coraz bardziej zaciekła.
Ameryka i Iran starają się co prawda uniknąć bezpośredniej konfrontacji, jednak w ostatnich miesiącach Bliski Wschód przekształcił się w istne "pole minowe", po którym coraz trudniej się poruszać, a miejsca na dyplomację jest coraz mniej.
Tomasz Rydelek dla Wirtualnej Polski