Tak Rosja karmiła swoich żołnierzy. Dostawali "coś"

Armia Czerwona była najgorzej żywionym wojskiem II wojny światowej. Nie istniały w niej regulaminy czy racje, oprócz żelaznej porcji, którą było… "coś".

Podstawowym żołnierskim daniem był kulesz, czyli zupa z kaszy jaglanej z dodatkiem mięsa albo smalcu
Podstawowym żołnierskim daniem był kulesz, czyli zupa z kaszy jaglanej z dodatkiem mięsa albo smalcu
Źródło zdjęć: © Ciekawostkihistoryczne.pl, Domena publiczna

26.07.2024 | aktual.: 29.07.2024 10:38

W początkach wojny były to najczęściej kawałek chleba i słonina. Podstawową rację żywieniową stanowiły kilogram chleba i 150 gramów mięsa dziennie.

Wygłodzona armia

Tuż po zdradzieckim pakcie Ribbentrop-Mołotow i ataku na wschodnie tereny Polski Sowieci 30 listopada 1939 roku wkroczyli do Finlandii. Finowie próbowali walczyć, licząc na obietnice Francji. Armia fińska była świetnie uzbrojona, wyszkolona i wyposażona. Dodatkowo walczyła na znanym sobie terenie. W warunkach zimowych zadała wrogom duże straty, ale w końcu musiała odpuścić. Zawarto kompromisowy pokój.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

W początkowej fazie wojny rosyjski żołnierz na pierwszej linii frontu żywił się tym, co znalazł w opuszczonych chałupach i przy poległych. Najczęściej były to suche skórki chleba, na pół spleśniałe pestki słonecznika, kaczany kukurydzy albo wygrzebane z ziemi korzenie i kłącza.

Sowieci 30 listopada 1939 roku wkroczyli do Finlandii
Sowieci 30 listopada 1939 roku wkroczyli do Finlandii© Ciekawostkihistoryczne.pl, Domena publiczna | N. Petrov and V. Temin

Już w lipcu 1941 roku wojska niemieckie dotarły na przedpola Leningradu. Hitler zrezygnował ze zdobycia miasta szturmem. Część wojska odesłał na Moskwę, a pozostałe szczelnie otoczyły miasto, żeby wziąć je głodem. Głodowali mieszkańcy Leningradu, ale także broniący miasta żołnierze. Brakowało mięsa, sucharów, mąki i wielu innych produktów. W niektórych dywizjach gotowano tylko kaszę, w innych brakowało soli. Zmniejszano racje żywnościowe. Niedobory dotyczyły również paszy dla koni. Wiele z nich padło, inne, wyczerpane, nie były w stanie przewozić ładunków. Z końmi nie było problemu – trafiły do garnków. Z miasta zniknęły także koty, psy i gołębie!

Manna z nieba

Podczas oblężenia, które trwało od 8 września 1941 roku do 27 stycznia 1944 roku, z głodu, wycieńczenia i chorób zmarło około 1,5 miliona cywili i żołnierzy. W tej sytuacji amerykańskie tuszonki były jak manna z nieba. Po podpisaniu w 1941 roku ustawy Lend-Lease ze Stanów Zjednoczonych i Kanady do ZSRR zaczęły napływać tysiące ton żywności. Dzięki tym dostawom aprowizacja wojska była lepsza niż w czasie pokoju. ZSRR otrzymał jedną piątą całej pomocy udzielonej przez USA państwom walczącym z hitlerowskim agresorem.

W ramach tej umowy do Związku Radzieckiego dostarczono czołgi, samochody, samoloty oraz tysiące ton materiałów wojennych. Ale legendarnym symbolem tej pomocy stała się zwykła konserwa mięsna – tuszonka. W sumie podczas wojny na front trafiło ponad dwa miliardy amerykańskich konserw mięsnych, co stanowiło 17 proc. żywności konsumowanej przez Armię Czerwoną. Ta konserwa z mielonego wieprzowego mięsa stała się w niej jednym z podstawowych produktów spożywczych.

Tuszonka charakteryzowała się większą ilością tłuszczu i galarety niż w innych alianckich konserwach, co w polowych warunkach pozwalało podgrzać mięso w kociołku i zapobiegało jego przypaleniu. Odgrzewano ją z ugotowaną kaszą, makaronem lub ziemniakami. Najczęściej jednak we frontowych warunkach jedzono ją na zimno, z chlebem lub po prostu zajadano się samym mięsem. Rosjanie pożywiali się także amerykańskimi konserwami z wołowiny (corned-beef) oraz konserwą wieprzową, nazywaną przez żołnierzy "spam". (…) Produkcję spamu rozpoczęła w latach 30. amerykańska firma Hormel Foods, a nazwa stanowiła zbitkę wyrazów spiced i ham. To od tego określenia, wykorzystanego w skeczu Monthy Pythona, powstała nazwa niechcianej wiadomości elektronicznej.

Drugi front

W rosyjskiej wojskowej kuchni drugiej wojny światowej znalazły się też takie ciekawostki jak skondensowane zupy w wersji instant. W grudniu 1943 roku dziennik "Chicago Daily Tribune" informował, że produkowany dla Armii Czerwonej barszcz jest oparty na oryginalnej rosyjskiej recepturze. Najprawdopodobniej ten wojenny rarytas trafiał wyłącznie do oficerskich kubków i menażek, a ci pochłonęli go prawie 6,5 tysiąca ton.

W maju 1943 roku amerykańskie towary wojskowe pojawiły się na rosyjskim czarnym rynku, co ratowało rozpaczliwą sytuację aprowizacyjną mieszkańców dużych miast. Rosjanie nawet w tragicznych sytuacjach potrafili wykazać się poczuciem humoru i szybko zaczęto tuszonkę nazywać drugim frontem. Była to aluzja do niespełnionych, według Sowietów, obietnic utworzenia drugiego frontu. Ale sens był jasny - dają nam gulasz, ale to my musimy walczyć.

Pracownice fabryki Kroger przygotowujące mielonki, które miały trafić do radzieckich żołnierzy za oceanem
Pracownice fabryki Kroger przygotowujące mielonki, które miały trafić do radzieckich żołnierzy za oceanem© Ciekawostkihistoryczne.pl, Domena publiczna | Library of Congress

Natomiast żołnierze 1. i 2. Armii WP dla tuszonki ukuli nazwę "małpina". Powstała ona w szeregach Błękitnej Armii generała Hallera. Konserwy mięsne, które wydawano żołnierzom, były bowiem produkowane w różnych miejscach, wieść niosła, że także we francuskiej kolonii - Madagaskarze. Ktoś pogłówkował i wyszedł mu taki ciąg skojarzeń: konserwa mięsna - mięso - Madagaskar - mięso na Madagaskarze - małpy. Ta slangowa nazwa przetrwała w polskim wojsku długo po wojnie, stając się obiegową nazwą każdej wojskowej konserwy mięsnej. Wypada dodać, że te konserwy wcale nie były produkowane na Madagaskarze, a z wyspą łączyła je tylko nazwa.

Choć w latach powojennych ze względów propagandowych w ZSRR starano się marginalizować skalę amerykańskich dostaw, unikając eksponowania w filmach amerykańskich samochodów czy samolotów, to tuszonka nie podlegała cenzurze i występowała w każdym obrazie. A że amerykańskie towary z Lend-Lease były zakorzenione w świadomości przeciętnego obywatela Związku Radzieckiego, słowo "tuszonka" przeszło do języka codziennego. Używano go m.in. w odniesieniu do załóg czołgów…

Wojenny zwierzyniec

Jedzenie z kotła było monotonne - kasza albo kartofle z tłuszczem, czasami kawałkami mięsa. Do tego czarna kawa i co tam wpadło w żołnierskie ręce. Jedzenie przygotowywali specjalnie przeszkoleni żołnierze. Szkolenie nie dotyczyło jednak dietetyki czy technologii żywienia ale… umiejętności korzystania z tego, co dało się pozyskać z lasów, pól czy łąk. Pomocą służyła wydana przez Ministerstwo Obrony książka z informacjami o jadalnych ziołach, chwastach czy liściach oraz stosownymi przepisami na potrawy, których bazą były pospolite rośliny: szczaw, podagrycznik, rdest, dziki czosnek czy łopian. Jak pisze Witold Sabłowski, "chodziło o to, żeby kucharze nie czekali z założonymi rękami, aż przyjedzie zaopatrzenie, bo ono czasami się spóźniało, a czasami nie miało jak dojechać".

Wraz ze zbliżaniem się do granic III Rzeszy rosyjskie wojskowe kolumny przybrały wręcz kuriozalny wygląd. Żołnierze, ciężko doświadczeni głodem, w ramach prywatnych reparacji wojennych nie tylko grabili ludność cywilną z zegarków, ale dbali także o zaopatrzenie kuchni polowych. Prawie każda jednostka prowadziła ze sobą małą fermę – ciągnięto na linię frontu krowy, kury, kaczki i co tam jeszcze potrafiło w miarę szybko się przemieszczać i dawało się łatwo i szybko skonsumować.

Świnie, jako niezdatne do regulaminowego maszerowania, ubijano na miejscu pozyskania. Przy każdym szpitalu polowym pasły się krowy, dające rannym pożywne mleko. Tylko wódkę (najczęściej spirytus) dostarczano w miarę regularnie i w przewidzianych porcjach, od 100 do 300 gramów dziennie. Najcenniejszym skarbem żołnierza była łyżka, którą starannie wylizywano i chowano w cholewie wojskowego buta. Powszechnie obszukiwano trupy poległych Niemców, w nadziei zdobycia niezbędników.

Jeden sztach za dwa ruble

Sowieckie wojsko jako jedyne nie miało plecaków czy chlebaków. Jako że kasze, makaron czy ziemniaki wydawano żołnierzom luzem, a o jakichkolwiek pojemnikach nie było mowy, zawinięte w szmatki produkty trzymano w worku-plecaku. Tłuszcz albo smalec owijano po prostu w papier lub kawałek płótna.

Podstawowym żołnierskim daniem był kulesz, czyli zupa z kaszy jaglanej z dodatkiem mięsa albo smalcu. Popularne były też barszcz, kapuśniak albo rozgotowana kasza gryczana z kawałkami mięsa. Puszka amerykańskiej wołowiny przypadała na trzech żołnierzy. Oficerowie otrzymywali też 40 gramów masła albo smalcu, 20 gramów ciastek i 50 gramów konserwy rybnej. To wszystko jedynie papierowy zapis.

Papierowy nie był natomiast zapis o generalskim stole, na którym pojawiały się wino i kiełbasy. Papieros, nieodłączny przyjaciel żołnierza, w Armii Czerwonej wyglądał inaczej niż w innych formacjach wojskowych. Rozdzielano sypki tytoń, czasami były do niego bibułki, najczęściej jednak kopciucha skręcano z gazety albo jakiegokolwiek papieru, który wpadł pod rękę. Na ulicach Moskwy palaczom oferowano jednego sztacha za dwa ruble.

Źródło: Tekst stanowi fragment najnowszej książki Andrzeja Fiedoruka "Historia kuchni polowej" (Wydawnictwo SBM 2024).

Andrzej Fiedoruk, „Historia kuchni polowej” (Wydawnictwo SBM 2024)
Andrzej Fiedoruk, „Historia kuchni polowej” (Wydawnictwo SBM 2024)© Ciekawostkihistoryczne.pl, Wydawnictwo SBM
Źródło artykułu:ciekawostkihistoryczne.pl
rosjawojskowojna
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (55)