Moskwa pod rządami Polaków. Nie byliśmy tam lubiani
Był taki krótki czas, kiedy Polacy dzielili i rządzili w Moskwie. Ale nie byliśmy tam mile widziani i dość szybko oraz brutalnie dano nam to odczuć.
19.11.2024 | aktual.: 19.11.2024 12:32
Najpierw był hetman Stanisław Żółkiewski, który tryumfalnie wkroczył do Moskwy ze swoimi wojskami. Jednak inne obowiązki wezwały go pod Smoleńsk, więc musiał opuścić stolicę, zostawiając ją pod zarządem innych osób. Jak pisze w książce "Na Moskwę. Polacy na Kremlu w XVII wieku" Sławomir Leśniewski:
"Gdyby tylko mieszkańcy wiedzieli, co ich czeka pod nieobecność Żółkiewskiego, zapewne nie chcieliby się go pozbywać z Moskwy. On sam zwrócił się z przemową do pozostających w stolicy żołnierzy, z jednej strony wyjaśniając im konieczność udania się pod Smoleńsk, z drugiej zaś przestrzegając, że to nie ich siła i broń pozwoli trwale zapanować nad miastem i moskwianami, lecz przede wszystkim właściwe ich traktowanie, subordynacja i karność. Słowa Żółkiewskiego nie mogły jednak zapanować nad faktami".
Żółkiewski opuścił miasto w październiku 1610 roku. Jego miejsce jako "władcy" Moskwy zajął starosta wieliski Aleksander Korwin Gosiewski. Żeby nad nią panować, dysponował czterema pozostawionymi przez hetmana pułkami. Jak na liczące 100 tys. mieszkańców miasto było to zdecydowanie zbyt mało. Tym bardziej że Gosiewskiego tak naprawdę interesowało "objęcie władzy absolutnej". A to zwiastowało problemy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Od obciętych rąk do obalonego Chrystusa
Te nieliczne siły Gosiewski skupił na Kremlu, gdzie umieścił też własny pułk, oraz na obszarze Kitaj-Gorodu i Białego Grodu. Żółkiewski zostawił mu zalecenie, by trzymał wojsko żelazną ręką.
Za wszelkie naruszenia dyscypliny groziły surowe kary. Mimo to żołnierze pili i bezcześcili m.in. świątynie.
Jak pisze Sławomir Leśniewski: "Niejaki Biliński, oficer służący w rocie Mikołaja Ścibora Marchockiego, odurzony alkoholem wypalił z pistoletu do wizerunku Najświętszej Marii Panny namalowanego na murze bramy". Rychło przekonał się o konsekwencjach takiego postępowania - został skazany na śmierć w męczarniach: obcięto mu ręce, a jego ciało włożono na ogień i spalono.
Z powodu podobnych przewin łącznie stracono w tym czasie 20 żołnierzy polskich i litewskich oraz rozstrzelano 27 najemników.
Z biegiem czasu dyscyplinę nieco złagodzono. Gosiewski zaczął przymykać oko na pewne ekscesy. W książce "Na Moskwę" czytamy: "Doszło nawet do tego, że na Kremlu zdewastowano posąg Chrystusa Króla i figury apostołów". Szerzyły się też kradzieże. Przykład szedł z góry - Żółkiewski, wyjeżdżając, wywiózł z Moskwy perskie dywany i różne precjoza.
Jednak poza tym Gosiewski rządził jak tyran. Nawet podpisywał się prowokacyjnie, doprowadzając tym Rosjan do wściekłości: Aleksandier Korwin Gosiewskij. Moskwianie w zasadzie nie mieli do niego dostępu - z nielicznymi wyjątkami, jak książę Iwan Kurakin, który - aby przypodobać się władcy - nakazał nawet bicie monet z wizerunkiem… cara Zygmunta.
Kto żyw, niechaj ucieka
Tymczasem "car" Gosiewski nie próżnował. Na przełomie 1610 i 1611 roku przeprowadził czystki w urzędach - na podstawie donosów. Odsuwał też od siebie miejscowych, w tym nawet zaufanego Żółkiewskiego, Michaiła Glebowicza Sałtykowa-Morozowa. W zamian zainstalował własną siatkę szpiegów, którzy mieli mu donosić o panujących wśród ludności nastrojach.
Otaczająca go zła sława zaczęła wychodzić poza mury Moskwy. Mieszkańcy stolicy słali na zewnątrz takie oto przesłania: "Zmiłujcie się nad nami biednymi, doprowadzonymi na skraj śmierci, stańcie duszami i głowami razem z nami przeciw wrogom Krzyża Chrystusowego".
W efekcie również życie żołnierzy w Moskwie stawało się coraz trudniejsze. Spacer w pojedynkę groził ciężkim pobiciem, a nawet śmiercią. Zewsząd leciały w stronę Polaków wyzwiska… Nazywano ich m.in. bezrozumnymi bydlętami. Znając żołnierskie zamiłowanie do trunków, upijano ich, by następnie zamordować.
Pewnego razu wściekły tłum z drągami wparował na Kreml, domagając się wydania zdrajców. Interweniowała piechota pod dowództwem Piotra Dunina Borkowskiego. Wynik: cały plac zabitych i rannych. Nie przysparzało to Polakom przyjaciół wśród miejscowych… A sprzyjający naszym rodakom bojarzy stopniowo ewakuowali się z Moskwy. Czuli pismo nosem?
Głód i pojmany patriarcha
Na domiar złego w Moskwie zaczęło brakować żywności. Próby zaradzenia problemowi przez Polaków spełzły na niczym. Sytuację uratował dopiero - nieprzychylny najeźdźcom - patriarcha moskiewski Hermogen, udostępniając kościelne magazyny. Miał jednak w tym swój plan. Pomogły mu również okoliczności, bo o przyjeździe swojego syna Władysława do Moskwy Zygmunt III Waza nie chciał nawet słyszeć. Negocjacje się załamały.
W grudniu 1610 roku Hermogen zwolnił swoich rodaków ze złożonej Wazom przysięgi. Nie spodobało się to Gosiewskiemu, który kazał pojmać Hermogena, wtrącić go do więzienia i uniemożliwić mu kontakt ze światem zewnętrznym. Jego miejsce zajął sprzyjający Polakom Ignacy. O tej zamianie mieszkańcy Moskwy z początku się nawet nie dowiedzieli.
Bynajmniej nie uciszyło to Hermogena, który nadal agitował przeciwko Polakom. W jednym z jego pism znalazło się zdanie: "Patrzcie! W Moskwie bez powodu topione są i w inny sposób mordowane dzieci bojarskie [najniższa warstwa feudalna związana z bojarskimi dworami - przyp. S.L.], których do tej pory zgładzono 2000". Szczególnie ważne okazało się jedno orędzie.
Jak stwierdził przywołany przez Sławomira Leśniewskiego w książce "Na Moskwę" Andrzej Andrusiewicz: "Było to jednoznaczne wezwanie do ogólnonarodowego buntu przeciwko siemibojarszczinie, Dumie, Polakom i Litwinom". Moskwianie, z utęsknieniem wyczekując na wyzwolenie, zaczęli się zbroić i przygotowywać na udzielenie wsparcia antypolskim powstańcom.
Spalenia Moskwy wam nie darujemy!
Wreszcie w marcu gruchnęła wiadomość: powstańcy idą na Moskwę! Gosiewski chciał wyjść im naprzeciw, ale bał się buntu w stolicy. W międzyczasie potrzebował spacyfikować Kitaj-gorod i prawdopodobnie prowokacją wywołał tam zamieszki. W czasie ich tłumienia zginąć miało nawet 7 tys. mieszkańców Moskwy. Zresztą do walk doszło i w Białym Grodzie, gdzie buntownikom udało się nawet wyposażyć w działka polowe.
Rebelię w Białym Grodzie wobec silnego oporu postanowiono stłumić ogniem. Po wycofaniu się żołnierzy podpalono pierwsze domy. Porywisty wiatr zaczął nieść płomienie coraz dalej i dalej. Gdy pożar zgasł, na pogorzelisko wkraczały polskie oddziały, mordując i rabując. Ulice zaległy trupami. A że brakowało żywności i panował chłód, ludzie umierali w tych dniach masowo.
Sławomir Leśniewski podsumowuje sytuację: "Spalenie wielkiej części Moskwy i śmierć tysięcy jej mieszkańców wykopały głęboki i niemożliwy do zasypania rów pełen nienawiści pomiędzy miejscową ludnością a okupantami. Już nie rozmowy i spisane porozumienia, ale oręż i mordercze starcie miały zdecydować, kto zapanuje nad Moskwą". I dokładnie tak się stało…
Źródło: Artykuł powstał na podstawie książki Sławomira Leśniewskiego "Na Moskwę. Polacy na Kremlu w XVII wieku", Wydawnictwo Literackie, Kraków 2024.