Bezlitośnie mordował Polaków. Dlaczego nie został osądzony?
Wydaje się niemożliwe, że człowiek, który nadzorował pacyfikację powstania i kazał mordować Polaków, nie był sądzony za te zbrodnie. A jednak do tego doszło.
Generał Erich von dem Bach musiał 7 stycznia 1946 roku stawić się przed trybunałem norymberskim. Ale nie w roli oskarżonego, a jedynie świadka oskarżenia, który miał pogrążyć nazistowskich zbrodniarzy. Problem w tym, że sam również był zbrodniarzem, potrzebnym jednak aliantom.
"Kanalia, która sprzedała duszę"
Von dem Bach, nazista o polskim pochodzeniu, dokładnie opisał w Norymberdze, jak reżim hitlerowski mordował miliony ludzi - ku wściekłości funkcjonariuszy upadłej Trzeciej Rzeszy. Szczególnie niezadowolony z jego zeznań był Hermann Göring, który obrzucił von dem Bacha szeregiem wyzwisk. Sytuacja ta została przywołana przez Christophera Machta w książce "Spowiedź generała von dem Bacha. Szczera rozmowa z powstańcem warszawskim".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
45 tysięcy wagonów z łupem. Tak Niemcy w 1944 r. ograbili Warszawę
Autor wkłada w usta zbrodniarza słowa: "Göring to był cham i prostak! Mówiłem na jego temat samą prawdę. Przypominam, że w trakcie jednej z rozpraw krzyczał do mnie, że jestem zdrajcą, wstrętną świnią, największym mordercą w Trzeciej Rzeszy. Kanalią, która sprzedaje duszę, żeby uratować swoją śmierdzącą skórę".
W kontekście śmierci Göringa, który nie doczekał wykonania zasądzonego mu wyroku śmierci, bo krótko przed egzekucją popełnił samobójstwo, interesującą informację podaje Norman Davies. Otóż wspomina o plotce, jakoby to właśnie von dem Bach, witając się któregoś razu z byłym szefem Luftwaffe w "afektowany" sposób, dostarczył mu ampułkę z cyjankiem. Później generał oddał do kontroli drugą ampułkę - identyczną z tą, którą znaleziono w ustach Göringa. Alianci w żaden sposób nie odnieśli się jednak do tych rewelacji, które rozpowszechniał główny zainteresowany. Dziś większość historyków uznaje je za kłamstwo.
Zdrajca po załamaniu nerwowym
Göring faktycznie nawymyślał von dem Bachowi od "obrzydliwych skunksów", dodając, że "był najkrwawszym mordercą w tym całym przeklętym układzie". Wtórował mu w tym Jodl, który zasugerował, by sędziowie zapytali generała, "czy wiedział, że Hitler stawiał go za wzór w zwalczaniu partyzantów". Zbrodnicze szlify ów "wzór" zdobywał m.in. w trakcie brutalnych działań, jakie hitlerowcy prowadzili na terenie obecnej Białorusi.
Erich von dem Bach w książce Christophera Machta twierdzi, że to, co wydarzyło się na Białorusi, poskutkowało u niego załamaniem nerwowym. Wypowiada się o tym następująco: "Do tej pory w świadomości miałem siebie jako człowieka, który pełnił bohaterskie czyny w trakcie pierwszej wojny światowej. A tu nagle dotarło do mnie, że nie jestem już żadnym żołnierzem, tylko pełnokrwistym dowódcą kierującym brutalnymi akcjami. Z jednej strony czułem, że w końcu mogę wykorzystać swoje zdolności przywódcze. Z drugiej zaś nie do końca radziłem sobie ze świadomością, że moje rozkazy skutkują masowymi mordami". Trudno jednak uznać, by białoruska trauma mogła stanowić usprawiedliwienie dla jego zbrodni popełnionych m.in. podczas pacyfikacji powstania warszawskiego. Tym bardziej bulwersujący jest fakt, że nie został za nie osądzony.
Morderca z amerykańskiej wypożyczalni
Paradoksalnie Erich von dem Bach w 1947 roku znalazł się w naszym państwie, ale nie mieliśmy prawa go aresztować i sądzić, bo na to potrzebna byłaby zgoda USA. A tej dostać nie mogliśmy. Generał przyjechał bowiem do Polski, by ponownie wystąpić w charakterze świadka. Tym razem przesłuchiwany przez prokuratora Jerzego Sawickiego pogrążał gubernatora tzw. dystryktu warszawskiego, Ludwiga Fischera. Na skutek zeznań von dem Bacha zbrodniarz został skazany na śmierć. A "świadek koronny" spokojnie powrócił do Niemiec.
Kat powstania warszawskiego spędził jeszcze dwa lata w amerykańskim areszcie - i na tym jego "kara" się zakończyła. W 1949 roku wyszedł na wolność. Wprawdzie dwa lata później Izba Denazyfikacyjna skazała go na 10 lat więzienia, jednak na poczet wyroku zaliczono mu odsiedzianych pięć lat, a reszty zwyczajnie nie odbył. Dlaczego? Jak bezczelnie stwierdził von dem Bach w wywiadzie dla tygodnika "Der Spiegel": "Niech po mnie przyjdą, nie myślę sam się zgłaszać".
Nietrudno się domyślić, że nie przyszli. Zresztą na kpinę zakrawa również zbrodnia, za którą dostał ten wyrok. Otóż osądzono go nie za bestialstwa popełnione w Warszawie, a za mordowanie przeciwników nazizmu w latach 30.
Z prawdą nie było mu po drodze
Von dem Bach zdołał uniknąć odpowiedzialności za swoje czyny. W latach 1951-1958 żył spokojnie w znajdującej się zaledwie ok. 40 km od Norymbergi wsi Eckersmühlen. Władysław Bartoszewski sugerował, że zbrodniarz pracował wtedy w charakterze nocnego stróża. Nagle jednak przypomniał sobie o nim niemiecki wymiar sprawiedliwości. Ale ponownie nie chodziło o zbrodnie popełnione przez generała w trakcie II wojny światowej. Tym razem sięgnięto do sprawy jeszcze odleglejszej: w 1934 roku w czasie tzw. nocy długich noży zginął esesman Anton von Hohberg. Von dem Bach miał być sądzony za jego śmierć.
Udział w rozprawie zaczął od stwierdzenia, że sąd "całej prawdy" się od niego nie dowie. Nawiasem mówiąc, uważany był za patologicznego kłamcę - także dotrzymanie słowa w tej kwestii raczej nie sprawiło mu trudności. Zresztą kilkakrotnie w swoim życiu zmieniał nawet własne nazwisko - w zależności od chwilowych potrzeb. Proces w sprawie von Hohberga zakończył się w lutym 1961 roku. Ustalono, że Himmler chciał jedynie aresztować mężczyznę, ale von dem Bach chciał się "wykazać" i kazał go zamordować. Zasądzony wyrok? Zaledwie 4,5 roku więzienia, od których należało odjąć 2,5 roku spędzone w areszcie.
Nazista o kartotece czystej jak łza
Jak to w ogóle możliwe? Otóż wyrok von dem Bacha złagodzono na podstawie faktu, iż dotąd nie był karany. I to mimo tego, że w trakcie procesu zawzięcie bronił Hitlera, twierdząc, że ten nie miał nic wspólnego z nazistowskimi zbrodniami Trzeciej Rzeszy. Nic dziwnego, że książkowy von dem Bach w "Spowiedzi…" Christophera Machta pozwala sobie na stwierdzenie: "Nigdy nie udowodniono mi żadnej winy w stosunku do zdarzeń podczas drugiej wojny światowej. Może poza drobnymi epizodami… Pan powie: to tylko zbieg okoliczności albo brak chęci osądzenia mnie ze strony aliantów. Ja powiem: jestem niewinny. I tyle!".
Co się tyczy aliantów: można by się spodziewać, że przykładnego ukarania von dem Bacha powinien był się domagać Związek Radziecki. Bądź co bądź, generał miał na rękach również sporo rosyjskiej krwi. Nic takiego się jednak nie wydarzyło. Norman Davies ma na to wytłumaczenie: ZSRR nie chciał ryzykować porównywania nazistowskich zbrodni z własnymi.
W tym kontekście absolutną ironią jest to, za co w końcu von dem Bach trafił za kraty. Skazano go bowiem za zamordowanie w 1933 roku pięciu niemieckich komunistów. I o dziwo tym razem otrzymał wyrok dożywocia. Nie opuścił już murów więzienia. Zmarł w więziennym szpitalu w Monachium 8 marca 1972 roku, w wieku 73 lat, ostatecznie uciekając polskiemu wymiarowi sprawiedliwości.
Ciekawostki Historyczne
Artykuł powstał na podstawie książki "Spowiedź generała von dem Bacha. Szczera rozmowa z powstańcem warszawskim" autorstwa Christophera Machta, Wydawnictwo Bellona, Warszawa 2024.