Kreml gra ryzykownie poborowymi. "Przecież to dzieci"
"Przecież to dzieci…" - pisze czytelniczka pod jednym ze zdjęć rosyjskich jeńców, wziętych do niewoli w obwodzie kurskim. Ano dzieci. Jest ich tam nadreprezentacja po moskalskiej stronie. 18- i 19-latków wcielonych do armii wiosną, mających za sobą ledwie podstawowe szkolenie. Albo i nie - pisze dziennikarz Marcin Ogdowski.
04.09.2024 16:08
Ten materiał prezentujemy w ramach współpracy z Patronite.pl. Marcin Ogdowski jest pisarzem, dziennikarzem, byłym korespondentem wojennym. Pracował w Iraku, Afganistanie, w Ukrainie, Gruzji, Libanie, Ugandzie i Kenii. Możesz wspierać autora bezpośrednio na jego profilu na Patronite.
Gdy zaczęła się pełnoskalowa wojna, szybko wyszło na jaw, że w szeregach armii inwazyjnej znaleźli się żołnierze z poboru. Zapewne nie byłoby z tego wielkiej chryi, gdyby "specjalna operacja wojskowa" przebiegła po myśli Kremla. Chłopcy przejechaliby się przez Ukrainę, odbębnili parady w kilku największych miastach i wrócili do domu. Czy nawet zostali jako część kontyngentu okupacyjnego, ale w kraju spacyfikowanym, nieprzejawiającym żadnych form "twardego", zorganizowanego oporu. Wyszło, jak wyszło - Ukraińcy sprawili Rosjanom krwawą łaźnię. Zdjęcia i filmy przedstawiające przerażonych gołowąsów masowo poddających się do niewoli, wypłynęły już w pierwszym dniu pełnoskalówki.
W Rosji zawrzało, Putin zwalił winę na wojskowych i ministerstwo obrony, twierdząc, że zgodnie z jego wolą poborowych w Ukrainie miało nie być. - To nieporozumienie, chłopcy wrócą do Rosji, gdzie dokończą służbę - obiecał. I w sumie słowa dotrzymał, choć w następnych miesiącach nie brakło doniesień o przypadkach rozmaitych nadużyć, w wyniku których poborowi i tak na front trafiali. Tym niemniej, formalnie, działo się to wbrew woli "cara" i oficjalnych dekretów. Wojna (która wojną nie jest…) powinna być domeną ochotników (żołnierzy kontraktowych), no i "mobików" 30 plus. Młodzież z przymusowego poboru miała się od niej trzymać z daleka.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
To element umowy społecznej między obywatelami a władzą. Część szerszego układu, w ramach którego zwykli Rosjanie mają "święty spokój", w zamian nie krytykując i nie sabotując potencjalnie niepopularnych działań Kremla.
"Dupochron" dla poborowych to efekt rosyjskiej, a wcześniej radzieckiej, traumy - fatalnego losu "malczików" wcielanych do wojska, a potem rzucanych na niezwykle brutalne wojny w Afganistanie i Czeczenii, gdzie ginęło ich nieproporcjonalnie dużo, a jeszcze więcej zmagało się później z traumami. "Zmarnowany kwiat młodzieży" - mówiło się jeszcze w czasach sowieckich, a lata przełomu (upadku ZSRR i nastawania Rosji) - postępującej brutalizacji życia społecznego, do czego walnie przyczynili się zdegenerowani weterani - tylko wzmocniły tę narrację. Niezależnie od opresyjności obu reżimów - sowieckiego i rosyjskiego - na gruncie tej narracji powstał chyba jedyny oddolny ruch obywatelski, otwarcie krytykujący władzę, stworzony przez matki poborowych. To najlepszy dowód, że los "naszych chłopców" był i jest dla Rosjan niezwykle ważny. Na Kremlu nie mieli i nie mają odwagi otwarcie mierzyć się z tą emocją ludu.
Pobór do zasadniczej służby wojskowej odbywa się w Rosji dwa razy do roku, wiosną i jesienią. W ostatnim czasie każda z rund skutkuje mobilizacją od 120 do 150 tys. nastolatków. Nim wybuchła wojna w Ukrainie, chłopcy ci przechodzili w miarę przyzwoite przeszkolenie, dziś - gdy z perspektywy generałów są mało bądź w ogóle nieprzydatni, bo nie można ich posłać w bój - karabin często zastępuje łopata. Pół biedy, jeśli ma to jakiś związek ze służbą wojskową - budowaniem koszar czy umocnień - często to po prostu tania siła robocza, na pracy której dorabiają się oficerowie i wszelkiej maści szemrani przedsiębiorcy.
6 sierpnia w obwodzie kurskim - poza nieszczęsnym czeczeńskim Achmatem - stacjonowali nade wszystko tacy właśnie poborowi. W żaden sposób, bądź w niewielkim zakresie, przygotowani do walki. Tymczasem naprzeciw nich stanęli zaprawieni w boju ukraińscy weterani, w dodatku znakomicie wyposażeni, no i działający w warunkach zaskoczenia. Efekt musiał być (dla Rosjan) porażający.
Minęło wiele dni, a "gówniarze" wciąż stanowią istotną większość rosyjskich sił w obwodzie. To ich bowiem w pierwszej kolejności ściąga się w rejon ukraińskiej operacji. Formalnej przeszkody nie ma - prawo (i wola "cara") gwarantuje poborowym, że nie zostaną wysłani na wojnę za granicę, ale gdy wojna przyszła do nich, to już zupełnie inna sprawa…
Ukraińcy chyba trochę się przeliczyli, zakładając, że w obliczu zagrożenia własnego terytorium Moskwa zacznie naprędce ściągać frontowe oddziały z Ukrainy. Tak się dzieje, ale poza nielicznymi przypadkami (dotyczącymi głównie "spokojniejszych" odcinków styku wojsk), rosyjskie dowództwo najpierw sięga po stacjonujące w Ukrainie rezerwy. Co docelowo osłabi te pierwszoliniowe formacje - bo ileż można funkcjonować bez uzupełnień i rotacji - ale nie nastąpi to od razu. W kluczowych dla Rosjan miejscach w Donbasie jeszcze nie nastąpiło - tam nadal obserwujemy silną rosyjską presję.
Wracając do sedna - fakt, iż w obwodzie kurskim mamy nadreprezentację żołnierzy z poboru, oznacza, że Kreml prowadzi bardzo niebezpieczną dla siebie grę. Owszem, najpewniej krzyżuje jakąś część ukraińskich planów, ale zarazem w samym obwodzie ułatwia Siłom Zbrojnym Ukrainy robotę. Bo "malcziki", jakkolwiek wymieszane z przyzwoitym wojskiem, nie będą dla Ukraińców równorzędnym przeciwnikiem. Czyli stan ukraińskiego posiadania będzie się powiększał, w którymś momencie osiągając rozmiar wymagający nieproporcjonalnie dużej mobilizacji potencjału, by zniwelować zagrożenie.
Kolejny element ryzyka to "granie na nerwach" rosyjskiej opinii publicznej. W tamtejszej przestrzeni informacyjnej - mimo iż cenzurowanej - widać poważne emocjonalne wzmożenie. Mówiąc wprost, Rosjanie są oburzeni tym, że do "łatania dziur" rzuca się poborowych. Da się wyczuć rosnącą świadomość opłakanych skutków tej strategii rosyjskiego dowództwa. Z czego zresztą Ukraińcy zdają sobie sprawę i z premedytacją "dokładają do pieca".
Dziwią was wypływające co rusz obrazki przedstawiające pojmaną młodzież? Mnie nie, to doskonała zagrywka psychologiczna (działania PSY-OPS, jak określa się je w natowskiej nomenklaturze), wykorzystująca rosyjską traumę i status poborowych. "Mamy ich!" - mówią Ukraińcy i więcej mówić nie muszą. Fakt, że los rosyjskich jeńców w ukraińskich rękach bywa lepszy niż warunki służby w putinowskiej amii, nie ma tu znaczenia. "Obrobieni" przez propagandę Rosjanie żyją w przeświadczeniu, że pojmanych czeka okrutny los.
Na razie proszą Putina, by "malczikom" tego losu oszczędził, ale w końcu tego zażądają. Nie, nie spodziewam się jakichś gwałtownych protestów, ale wiem, że kropla drąży skałę. A tych kropel - wszelkich słabości Rosji obnażonych przy okazji "operacji kurskiej" ZSU sporo się zebrało.
Marcin Ogdowski, Bez Kamuflażu