HistoriaRzeź w Nankinie - japońska zbrodnia w Chinach

Rzeź w Nankinie - japońska zbrodnia w Chinach

Japońscy żołnierze zakłuwali jeńców bagnetami, zasypywali żywcem, topili w rzece lub ścinali samurajskimi mieczami. Zbiorowe gwałty zarówno na nastolatkach, jak i staruszkach, popełniano mimo obecności europejskich dziennikarzy i duchownych. Do dziś zachowało się wiele makabrycznych zdjęć jednej z najstraszniejszych masakr XX wieku. Zagłada starej chińskiej metropolii nadal wstrząsa mimo upływu prawie ośmiu dekad.

Rzeź w Nankinie - japońska zbrodnia w Chinach
Źródło zdjęć: © Wikimedia Commons | Egzekucja chińskiego jeńca w Nankinie

21.08.2015 18:53

W 1937 r. Nankin jest stolicą republiki rządzonej przez Kuomintang, ale trawionej wojną domową z komunistami. Na początku lat 30. Japonia zajmuje Mandżurię i tworzy tam kontrolowane przez siebie państwo z cesarzem Pu Yi na tronie. Następnie Japończycy prowokują konflikt z Chinami. Armia cesarska po krwawych walkach zajmuje Szanghaj. Dochodzi do okrucieństw wobec jeńców i cywili.

Kolejnym celem jest Nankin. W grudniu zaczyna się oblężenie. Chińczycy dostają ultimatum, aby miasto poddało się w ciągu 24 godzin. Japoński głównodowodzący gen. Iwane Matsui zapowiada, że będzie surowy i bezwzględny dla stawiających opór, ale łaskawy dla poddających się. Po kilku dniach część chińskiego wojska ucieka, część poddaje się Japończykom, ufając, że po krótkim pobycie w obozach jenieckich zostaną zwolnieni. Niektórzy bronią się w ruinach miasta, zastawiając pułapki na Japończyków. Po klęsce żołnierze próbują się wmieszać w cywili albo ukryć w Międzynarodowych Strefach Bezpieczeństwa przy ambasadach państw zachodnich.

Rzeź na rozkaz księcia

Zdecydowanej większości żołnierzy i mieszkańców nie dane jednak będzie przeżyć. Matsui rozchorowuje się bowiem (ma atak gruźlicy) i zastępuje go książę Asaka Yasuhiko, wuj cesarza Hirohito. Pod jego zwierzchnictwem armia nie ma oporów co do mordowania jeńców i cywili. Masakra rozpoczyna się przed świtem 13 grudnia i trwa sześć tygodni. Bezkarni i pijani żołnierze polują na kobiety, aby je gwałcić albo zabijać.

Kobiety są gwałcone w biały dzień, publicznie, nawet w kościołach. Pierwszego dnia masakry ośmioletnia Xia Shu Qin traci dziadków, rodziców i trzy siostry. Przeżywa tylko dlatego, że z młodszą siostrą przez 10 dni nie wychodzą spod kuchennego stołu. "Ostatniej nocy zgwałcono ponad tysiąc kobiet, w tym około stu uczennic Ginling Girls' College. Nie słyszy się o niczym innym, jak tylko o gwałtach. Jeśli mężowie lub bracia gwałconych interweniują w ich obronie, to są zabijani" - notuje 17 grudnia w swoim dzienniku John Rabe, niemiecki świadek masakry. Japońscy żołnierze zamieniają Chinki w seksualne niewolnice, a samo miasto przypomina jeden wielki koszmarny dom publiczny.

Mężczyźni stają się ofiarami jako podejrzani, że są ukrywającymi się żołnierzami Kuomintangu. Rozstrzelanie bądź powieszenie to akty łaski. Regułą jest rozpruwanie bagnetem, ścinanie mieczem, topienie w rzece, palenie w zamkniętych budynkach albo zakopywanie żywcem. Niektórym jeńcom Japończycy wydłubują oczy, obcinają uszy lub dłonie, wyrywają języki. Nawet trupy nie zaznają spokoju - zwłoki leżą tygodniami na ulicach rozjeżdżane przez wojskowe ciężarówki wywożące zrabowane łupy i dobra kultury.

Szacunki co do liczby ofiar są rozbieżne - od 50 tys. do nawet 400 tys. Naoczny świadek John Rabe twierdzi, że liczba zabitych to 50-60 tys. Akta powojennego trybunału w Tokio wymieniają 260 tys. ofiar. Historycy są ostrożniejsi. Immanuel C.Y. Hsü z Uniwersytetu Kalifornijskiego w swojej klasycznej już monografii "The Rise of Modern China" wspomina o niezliczonych gwałtach, ale liczbę zamordowanych cywili ocenia na 100 tys. Francuski historyk Jean-Louis Margolin sądzi zaś, że większość ofiar to chińscy jeńcy (nawet 60 tys.), cywile zaś - i to głównie mężczyźni - to kolejne 30 tys.

Nie mniej wątpliwości budzi też liczba zgwałconych - najczęściej mowa o 20 tys., choć niektóre źródła wspominają nawet o 80 tys. kobiet.

Kto odpowiada za masakrę? Czy zgodę na mordy i gwałty dał podstarzały, służący w wojsku od ponad 30 lat gen. Iwane Matsui? To on zdając dowództwo, nakazał "zdobyć Nankin i złamać wolę walki rządu chińskiego". Niektórzy historycy sugerują, że generał biorąc na siebie odpowiedzialność, osłaniał jedynie księcia Asakę Yasuhiko. Generał Douglas MacArthur i tak zresztą wyłączył księcia (podobnie jak innych członków rodziny cesarza Hirohito) z grona oskarżonych o zbrodnie wojenne.

Generała Matsui nie ma jednak w Nankinie przez dwa najgorsze tygodnie masakry zaraz po zajęciu miasta (choć wstaje na chwilę z łóżka, aby odbyć triumfalny wjazd do Nankinu 17 grudnia). Gdy wraca po rekonwalescencji, nakazuje zaprzestać mordowania i gwałcenia oraz zarządza pochówek zalegających na ulicach trupów. Dwaj inni podejrzani - generałowie Nakajima Kesago i Yanagawa Heisuke - giną jeszcze w 1945 r. i w ogóle nie stają przed trybunałem tokijskim. Ostatecznie więc to Matsui trafia na stryczek w więzieniu Sugamo.

Nieoczekiwana pomoc od członka NSDAP

Zbrodni nie udaje się ukryć przed światem. Nankin to stolica pełna zagranicznych gości, dziennikarzy i misjonarzy, wielu z nich to Europejczycy. Wieść o masakrze trafia szybko na czołówki gazet na całym świecie, wywołuje szok i liczne głosy oburzenia. Cudzoziemcy będący w Nankinie ochraniają też Chińczyków przed masakrami.

W całej tej krwawej opowieści jest miejsce dla porządnego Niemca. I nie chodzi o widocznych na wielu zdjęciach z Nankinu chłopców z wyszytymi na piersiach czerwonymi swastykami. To są członkowie chińskiej organizacji podobnej do Czerwonego Krzyża, która akurat ten buddyjski symbol sobie upodobała. Jednym z najbardziej znanych obrońców kobiet i jeńców był wspomniany John Rabe, pochodzący z Hamburga, ale mieszkający przez trzy dekady w Chinach przedstawiciel koncernu Siemens AG, a także członek NSDAP. W utworzonej przez niego strefie bezpieczeństwa znajduje schronienie około 200 tys. osób. Rabe w lutym 1938 r. jedzie do Niemiec, aby interweniować u samego Hitlera. W latach 30. Niemcy ściśle współpracują bowiem z Chińczykami - instruktorzy szkolą lokalną armię, a przemysł dostarcza broń i mundury.

Pod koniec 1936 r. Japonia podpisuje jednak pakt antykominternowski i zostaje sojusznikiem Niemiec. Kończy się tym samym współpraca narodowych socjalistów z Czang Kaj-szekiem. Rabe szybko się o tym przekonuje - Hitler nie chce go widzieć, za to na rozmowę zaprasza go gestapo. Rabe nie wraca już do Chin, wojnę spędza za urzędniczym biurkiem w siedzibie Siemensa oraz na misji handlowej w Afganistanie. Po wojnie jest przesłuchiwany przez NKWD oraz służby brytyjskie. Po zwolnieniu jako objęty denazyfikacją nie może znaleźć pracy. Umiera w 1950 r.

Inni cudzoziemcy zaangażowani w pomoc Chińczykom i nagłaśnianie japońskich zbrodni to Amerykanie: lekarz Robert Wilson, chirurg w nankińskim szpitalu, oraz misjonarze John Magee i Minnie Vautrin, która w szkolnym kampusie, zamienionym w strefę bezpieczeństwa, przechowuje kilka tysięcy kobiet. Japończycy przeprowadzają tam jednak selekcję kobiet i zabierają niektóre z nich jako prostytutki do wojskowych domów publicznych. Vautrin, zszokowana masakrą w Nankinie, trzy lata później odkręca gaz i popełnia samobójstwo.

Prawda w japońskich podręcznikach

Do końca lat 70. władze komunistycznych Chin niespecjalnie eksponują masakrę między innymi dlatego, żeby nie przypominać, że w 1937 r. to nie komunistyczny rząd pada ofiarą agresji. W Nankinie nie walczą bowiem "czerwoni", ale armia nacjonalistycznego Kuomintangu, później wypartego przez komunistów na Tajwan.

Ponadto chińscy komuniści sami mają na sumieniu wiele masakr z czasów wojny domowej z Kuomintangiem. Wszystko zmieniło się 30 lat temu. Chińczycy otwierają Muzeum Masakry w Nankinie i zaczynają nagłaśniać zbrodnie sprzed lat. Powstają dziesiątki książek na ten temat, starannie celebruje się kolejne rocznice. Chiny coraz to naciskają, aby prawda o Nankinie trafiła do japońskich podręczników szkolnych.

Politykę historyczną najlepiej widać jednak w kinematografii. "Flowers of War", superprodukcję kosztującą 94 mln dol., poświęca masakrze Zhang Yimou, reżyser arcydzieła "Zawieście czerwone latarnie" oraz ceremonii otwarcia igrzysk w Pekinie.

Film opowiada o Amerykaninie udającym księdza (w tej roli Christian Bale), który ukrywa w miejscowym kościele przed gwałtami Japończyków niewinne nieletnie uczennice oraz… zawodowe prostytutki. Inny obraz o masakrze to "Miasto życia i śmierci" (angielski tytuł: "Nanjing! Nanjing!"). Przedstawia on historię strefy bezpieczeństwa stworzonej przez Rabego.

Przez dwie godziny oglądamy nakręcone na czarno-białej taśmie brutalne realia japońskiej okupacji. Jedyny sprawiedliwy Japończyk, sierż. Masao Kadokawa, ma co prawda wyrzuty sumienia, ale nie przeszkadza mu to wyłudzić od jednej z Amerykanek drogocenny różaniec oraz wykorzystać seksualnie Chinkę, w której się podkochuje. Dopiero w końcowej scenie uwalnia dwóch cywili, a sam popełnia samobójstwo.

O ile Chiny maksymalnie eksploatują temat Nankinu, o tyle Japończycy są wyraźnie w defensywie. Oficjalnie rząd Japonii przyznaje, że masakra w latach 1937-1938 to fakt historyczny. Próbuje się jednak negować liczbę ofiar, sprowadzając ją do zaledwie kilku tysięcy, choć to japońskie dokumenty wojskowe z tamtych lat podają, że pochowanych ofiar kilkutygodniowego terroru było prawie 230 tys. (i to bez uwzględnienia trupów spalonych na zbiorczych stosach albo pochowanych przez Chińczyków). Czasem coś niepoprawnego politycznie wymsknie się też urzędnikom niższego szczebla bądź naukowcom.

W 2009 r. japoński Sąd Najwyższy każe prof. Shūdō Higashinakano z Asia University zapłacić ocalałej z masakry Xia Shu Qin 4 mln jenów zadośćuczynienia za to, że ten kwestionuje opowieść o wymordowaniu w Nankinie prawie całej jej rodziny. W 2012 r. Kawamura Takeshi, burmistrz Nagoi - miasta partnerskiego Nankinu - przekonuje, że masakra w tym chińskim mieście "prawdopodobnie się nigdy nie wydarzyła" i to jedynie "konwencjonalne działania wojenne". Wybucha skandal - chińskie media i internet są pełne oburzenia. Zwykli ludzie reagują spontanicznie, a nie na rozkaz. Rana sprzed dziesięcioleci nadal się bowiem nie zagoiła.

- Ten temat to barometr pokazujący stan stosunków chińsko-japońskich. Jeśli jest taka potrzeba, to na przykładzie Nankinu pokazuje się w dyskusjach, mediach (zwłaszcza telewizji) złych Japończyków - przyznaje w rozmowach z zachodnimi dziennikarzami Xu Xin, profesor lokalnego uniwersytetu. Głośniej o Nankinie staje się, gdy rośnie temperatura sporu z Japonią o strategiczny archipelag wysp Senkaku.

Kłopotliwe dla Japończyków są też ich własne gazety z okresu masakry. W ówczesnych biuletynach wojskowych, ale również w kilku numerach tokijskiego dziennika "The Japan Advertiser" opisano upiorny konkurs dwóch podporuczników. Mukai Toshiaki i Noda Takeshi do czasu wejścia armii do Nankinu idą - dosłownie i w przenośni - łeb w łeb i mają na swoich kontach po około 80 ściętych samurajskimi mieczami Chińczyków.

W zdobytym mieście żołnierze podkręcają tempo, każdy chce mieć szybciej 150 ściętych jeńców. Pojawiają się co prawda trudności, bo miecze szybko się tępią na ciałach i hełmach wrogów, ale to mała przeszkoda dla cesarskich oficerów. Chiński sąd dekadę później uznaje obu zawodników za zbrodniarzy wojennych i skazuje ich na karę śmierci przez rozstrzelanie.

Prochy Rabego zwanego "Oskarem Schindlerem Azji" spoczywają oczywiście w Nankinie. Od 2006 r. ma też tam siedzibę John Rabe and International Safety Zone Memorial Hall. O tragedii sprzed lat przypomina muzeum, w którym od czasu do czasu oprowadza turystów inny ocalony z masakry - Chang Zhi Qiang. Muzeum nie jest jednak obowiązkowym punktem, który odwiedzają zagraniczni turyści zwiedzający dawną stolicę. - To ohydny, ale potrzebny monument upamiętniający tych, którzy wówczas ucierpieli. Fascynująca ekspozycja, choć przyprawiająca o mdłości - podkreśla autor przewodnika "National Geographic", polecając inne atrakcje Nankinu.

Michał Kosiarski, Historia do Rzeczy

Źródło artykułu:Historia Do Rzeczy
Zobacz także
Komentarze (0)