Ryszard Petru nie ma siły, by przegrać. Grzegorz Schetyna realizuje wizję prezesa PiS
Czeka nas symboliczna scena: Ryszard Petru głosuje za tym, aby premierem był Grzegorz Schetyna. Oczywiście szefem rządu nie zostanie, ale pokaże bezsilność lidera Nowoczesnej. Mało co - słyszymy od jednego z posłów Platformy - sprawiło liderowi PO tyle uciechy w ostatnich miesiącach, co kłopoty Petru.
17.03.2017 | aktual.: 17.03.2017 16:20
Platforma Obywatelska sama przygotowała wniosek o konstruktywne wotum nieufności wobec rządu premier Beaty Szydło (PiS). Sama też wskazała swojego kandydata na premiera. - Z pełną stanowczością należy zaznaczyć, że pan Grzegorz Schetyna jest odpowiednim kandydatem do objęcia zaszczytnego stanowiska premiera Rzeczypospolitej Polskiej - to ostatnie zdanie z uzasadnienia wniosku PO. Z klubami Nowoczesnej i PSL nawet nie przedyskutowano samego wniosku, jego uzasadnienia ani nazwiska kandydata. Opozycja mimo to jednak - jeśli wierzyć deklaracjom - gremialnie zagłosuje tak, jak chce tego Grzegorz Schetyna. To jasno pokazuje, kto jest dziś liderem opozycji.
Nieformalnie realizuje się zatem scenariusz zarysowany przez prezesa Prawa i Sprawiedliwości Jarosława Kaczyńskiego. Mówił on pod koniec minionego roku, że z opozycji powinien się wyłonić lider, który z tego tytułu będzie miał pewne prawa. I będzie liderem także formalnie. Takie oczekiwanie prezesa PiS, który później już nie wracał do tego pomysłu, wyglądało na kość rzuconą między liderów PO i Nowoczesnej, a o którą mieliby się oni zacząć zagryzać.
Pod koniec 2016 r. sondaże wskazywały na wyrównaną pozycję PO i Nowoczesnej, która to w niektórych badaniach znacznie górowała nad Platformą. Jarosław Kaczyński co rusz wtrącał jakieś ciepłe słowo o Schetynie, wątpiąc przy tym, czy Ryszard Petru jest w ogóle poważnym politykiem. Po trzech miesiącach układ w sondażach zmienił się wyraźnie: teraz to PO jest wyraźnie nad Nowoczesną. Partia Petru zdradziła się ze swoją nieporadnością i zdolnością do autokompromitacji swojego przewodniczącego.
- Chcę spotkać się z Grzegorzem Schetyną i Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem w sprawie rozmów o skróceniu kadencji Sejmu. Przygotowaliśmy odpowiedni wniosek - zapowiadał Petru na przełomie 2016 i 2017 r. Jednak poza posłami Nowoczesnej nikt nie chciał go podpisywać. Pomysł więc upadł. Groteskowo brzmią tu więc słowa Petru, że "jesteśmy [Nowoczesna - red.] jak jednostka Gromu, czyli jesteśmy skuteczni w tym, co robimy".
Teraz role się odwróciły, choć z pewną różnicą. PO na własną rękę przygotowała wniosek o konstruktywne wotum nieufności wobec rządu PiS. Nie o samorozwiązanie Sejmu, jak usiłował to wcześniej zrobić Petru, ale właśnie o konstruktywne wotum nieufności. - Konstrukcja naszego wniosku powoduje, że część posłów będzie go rozpatrywać w kategoriach kandydata na premiera, ale chodzi przede wszystkim o wypunktowanie PiS - zapiera się Borys Budka z PO.
Szanse na powodzenie w obu przypadkach (wniosek o skrócenie kadencji i konstruktywne wotum nieufności) są żadne, ale w wersji wybranej przez Platformę należało wskazać potencjalnego premiera - lidera PO. Czyniąc to Schetyna nikogo spoza Platformy nie prosił o podpisy, bo sam 132 osoby gotowe do ich złożenia. A pozostałym klubom opozycyjnym - nawet zlekceważonym i pominiętym przez PO - trudno będzie zagłosować przeciwko temu wnioskowi.
Jedyne co może zrobić Ryszard Petru, to bagatelizować znaczenie sprawnie przeprowadzonej przez swojego konkurenta operacji. I to właśnie to czyni, uznając wniosek za "raczej symboliczny", bo bez szans na przegłosowanie. - Nie będę żadnej żaby przełykał, po prostu niech sobie żaba skacze - drwił w Radiu Zet. Tą żabą jest tu Schetyna, który - cytując Petru z poprzedniej utarczki - "wlezie i zlezie" z mównicy w Sejmie. To lider PO będzie bowiem uzasadniał wniosek o wotum nieufności.
Platforma udowadnia jednak, że przynajmniej ma siłę, aby przegrać. Petru pokazał, że nie jest jeszcze gotów wejść na ring.