"Ruski mir". Putin stworzył potwora i spuścił go ze smyczy
- Zdecydowana większość ludzi postrzega "ruski mir" wyłącznie w kategorii ideologii, polityki czy geopolityki. W rzeczywistości niebezpieczeństwo i siła tego produktu polega na tym, że wykroczył on daleko poza te granice i jest częścią współczesnego marketingu - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Larisa Jakubowa. - Podstawą "ruskiego miru" jest absolutnie apokaliptyczny sposób rozumienia świata, alternatywny światopogląd, mający na celu uniemożliwienie istnienia w świecie normalnym.
Od 2014 roku Larisa Jakubowa, historyczka z Doniecka i członkini-korespondentka Akademii Nauk Ukrainy badania nad "ruskim mirem" ["rosyjskim światem"]. To koncepcja Kremla usprawiedliwiająca agresywną politykę podboju sąsiadów. Jakubowa dostrzega w apologetach "ruskiego miru" totalitarną sektę, która dąży do zniszczenia współczesnego świata. W czasie swoich badań przewidziała, że Rosja zaatakuje Ukrainę na pełną skalę. W rozmowie z Wirtualną Polską mówi o tym, jak "ruski mir" jest niebezpieczny również dla Polski.
Igor Isajew: Czy "ruski mir" to przestrzeń wyłącznie rosyjskojęzyczna?
Larysa Jakubowa: Nie. To przestrzeń kłamstwa. Całkowitego i kompleksowego.
Czym on jest?
Zdefiniowanie "ruskiego miru" jest trudne, ponieważ ustawicznie się zmienia. Ja badam go od 2014 roku, a on sam pojawił się na długo przedtem. Jeśli na przełomie tysiącleci pojęcie "ruskiego miru" obejmowało jeden zespół idei i pojęć, to dziś jest to już zupełnie inna substancja. Przez te dziewięć lat przeszedł kilka etapów i zmienił się bardzo mocno.
Jakie to były etapy?
"Ruski mir" został sformułowany jako zestaw quasi-intelektualnych i duchowych pojęć, który najpierw był wykorzystywany jako element rosyjskiej "miękkiej siły".
Jego korzenie sięgają pierwszej rosyjskiej emigracji politycznej. Mam na myśli tę z lat 20. ubiegłego wieku. Ale wtedy to byli prekursorzy produktu, z którym mamy do czynienia dzisiaj.
Chodzi na przykład o faszystę Iwana Iljina, który pisał o nadrzędności "rosyjskiej cywilizacji"?
Między innymi. Ten produkt odrodził się w 1998 r., kiedy Rosja ogłosiła niewypłacalność i oficjalnie stała się bankrutem. Było to nie tylko ekonomiczne bankructwo, ale także ideologiczne i kulturowe. To było zjawisko przekrojowe.
Obecna Rosja to kraj, który w takiej formie pojawił się w 1991 roku, choć w powszechnym odbiorze wydaje się, że był obecny w historii od dawna. Ówcześni intelektualiści poradzieccy i współcześni rosyjscy intelektualiści postawili sobie za zadanie stworzenie nowoczesnej idei narodowej, która ukształtuje kraju w przyszłości.
Wyrażenie "ruski mir" zaproponował Gleb Pawłowski, polit-technolog Kremla, choć sformułowanie to pojawiło się po raz pierwszy w zbiorze prac sowieckiego filozofa Michaiła Geftera.
Z którym Pawłowski miał bardzo bliskie stosunki.
Był uczniem Geftera.
Urodzony w Odessie Pawłowski wydaje się mieć wobec Ukrainy kompleks, choć ukryty pod mocno intelektualną maską.
Gleb Pawłowski jest typowym przedstawicielem elit pochodzenia ukraińskiego. Po przybyciu do Moskwy i rozpoczęciu kariery w elitach państwowych, z całych sił stara się rozpowszechnić ideę, że Ukraińcy to ci sami Rosjanie, w niektórych momentach gorsi i w innych lepsi. W tej konstrukcji "ruski mir" zakłada, że Ukraińcy równie dobrze nadają się do budowania wielkiej państwowości rosyjskiej. A to unieważnia ukraińskość jako taką.
To tożsamość, która zaprzecza narodowemu pochodzeniu i stara się przystosować kulturowo do metropolii. Pawłowski zgadza się być częścią imperialnego projektu i z całych sił konstruuje koncepcję, która pozwala takim ludziom, jak on, realizować się na najwyższych szczeblach służby publicznej. Przedstawia się jako "lepszy sort Rosjan", a nie jakiś "gastarbeiter", który będzie pracować za pięć kopiejek.
Czy zatem to właśnie rosyjskie bankructwo gospodarcze odrodziło imperialną nostalgię?
Przypomnijmy klasyczne powiedzenie Putina, które powtarza od momentu dojścia do władzy — "Rosja została rzucona na kolana". Początek jego rządów był punktem zwrotnym, w którym Putin zainicjował projekt budowy "wielkiej" Rosji.
Wraz z późniejszym odrodzeniem gospodarki, Kreml próbował stworzyć nową koncepcję idei narodowej, która w założeniach powinna zrekompensować Rosjanom poczucie "narodowego upokorzenia" w związku z rozpadem Związku Sowieckiego. Był to czas, gdy już się zakończyła pierwsza wojna czeczeńska, a trwała druga. Równocześnie społeczeństwo miało nadal apokaliptyczne poczucie, że nowo powstała w 1991 r. Rosja jest niszczona.
Władza Putina, która została potężnie skonsolidowana, powierzyła intelektualistom zadanie opracowania produktu, który pozwoliłby mentalnie zjednoczyć Rosję i wszystkich poradzieckich Rosjan, którzy już nie mieli Związku Sowieckiego, a nie czuli się dumnymi twórcami nowej Rosji.
Mówi pani — "produkt". Czy dobrze rozumiem, że był to przede wszystkim produkt technologii politycznej?
Podkreśliłabym początkowy etap, czyli koniec lat 90., kiedy tworzyło go kilka zespołów intelektualistów i artystów, m.in. grupa tzw. metodologów (polit-technologowie Piotr Szczedrowicki i Jefim Ostrowski).
Ale już na etapie 2004 roku była to ekonomiczna i polityczna wersja "ruskiego miru", a więc technologia polityczna. Została podchwycona przez władze, które dostrzegły znaczny potencjał mobilizacyjny tej technologii i potraktowały ją jako podstawę działania struktur państwowych. Wtedy "ruski mir" rozumiano jako element mobilizacji nie tylko Rosjan wewnątrz kraju, ale także mobilizacji diaspor rosyjskich na całym świecie, w celu gromadzenia ich energii, bogactwa, zdolności, wpływu na inne państwa.
W tamtym czasie była to nowoczesna idea, która dążyła do globalności w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Nosiła jednak już wszelkie znamiona imperializmu.
Na przykład jakie?
Choćby wyższość Rosjan i rosyjskojęzycznych w stosunku do innych obywateli byłych republik sowieckich. Widać to było szczególnie w krajach bałtyckich, a także w Ukrainie, która od początku była określana w "ruskim mirze" jako integralna część Rosji.
Po Pomarańczowym Majdanie w 2004 roku nastąpił gwałtowny zwrot "ruskiego miru" — od umiarkowanej technologii politycznej do aktywnej akcji kontrrewolucyjnej. Kreml postrzegał ukraiński Majdan jako wyzwanie dla takich reżimów jak on sam.
W Rosji idea rewolucji demokratycznej stała się numerem jeden irytującym Kreml. Wówczas najważniejszym celem "ruskiego miru" stało się przeciwdziałanie "kolorowym rewolucjom", jak mówiło się na Kremlu.
Zobacz także
Kontrrewolucja oznacza w tym przypadku nastawienie antyzachodnie?
W moim odczuciu — tak. Po 2004 roku głównym zadaniem nie jest już rozwój Rosji w globalnym świecie, ale sprzeciw wobec demokratycznych i liberalnych przemian w samej Rosji. W tym momencie Putin faktycznie kontroluje już najważniejsze części gospodarki, środki masowego przekazu, a polityka faktycznie przechodzi w ręce "kolektywnego Putina", czyli całego, rozbudowanego aparatu Kremla w Moskwie i w regionach.
Wejście Rosji w "zwycięską wojnę" z Gruzją w 2008 roku, która gwałtownie podniosła krajowe notowania polityczne, pokazało rozwój powiązań między tzw. głębokim ludem [ros. "глубинныйнарод", pojęcie wprowadzone przez kremlowskiego ideologa Władisława Surkowa, oznaczające apatyczną i najbardziej masową część Rosjan — red.] a "kolektywnym Putinem".
Rosja nie miała siły rozwinąć i pogłębić wojny z Gruzją z wielu powodów ekonomicznych. Nie udało się jeszcze doprowadzić masowej świadomości Rosjan do takiego stanu, jaki był 24 lutego 2022 roku.
Istniały jeszcze żywe komórki opozycji, choć bardzo wykrwawionej. Istnieli charyzmatyczni przywódcy opozycji, którzy potrafili namówić wpływowe warstwy społeczeństwa do antywojennego protestu. Cała gospodarka nie była jeszcze w rękach "kolektywnego Putina" i nie wszystkie dźwignie zarządzania politycznego były w jego rękach.
W dodatku Gruzja nie była miejscem, w którym miała się rozegrać historycznie globalna wojna między Rosją a Zachodem. Taka rola została przypisana Ukrainie. W 2008 roku społeczeństwo rosyjskie nie było jeszcze gotowe do pełnienia roli uległego i całkowicie bezsensownego zasobu w globalnej wojnie, jakim jest ono teraz.
Dlaczego wtedy nie było gotowe, a teraz jest?
Ponieważ "kolektywny Putin" w ciągu 20 lat wdrożył swoją konserwatywną kontrrewolucję. Zakończono ją w 2020 r., kiedy uchwalono nową konstytucję Rosji, która nieproporcjonalnie rozszerzyła uprawnienia prezydenta, eliminując jednocześnie mechanizmy kontroli i równowagi władz.
W dodatku, do konstytucji wpisano "wiarę w boga", a język rosyjski nazwano "językiem narodu państwowotwórczego".
Wtedy pokazano nie tylko to, że w rzeczywistości Konstytucja już nie istnieje — chodziło o "przypieczętowanie" kolosalnej pracy wykonanej przez dwie dekady. W tym czasie Kreml stworzył pełną społeczno-ekonomiczną bazę do rozpoczęcia wojny światowej.
Co to za baza?
W Rosji nie ma klasy średniej, która jest podstawą niezależnej opinii politycznej. Klasie średniej po prostu nie pozwolono w Rosji się rozwinąć. Dziś ponad 70 proc. ludności Rosji jest uzależnione od budżetu państwowego, podobnie jak w sowieckim totalitaryzmie. Równocześnie to nie jest dno społeczne, bo każdy rubel świadczenia socjalnego wyprowadza ich z kategorii biednych do kategorii osób, które jeszcze nie pogrążyły się w biedzie.
Z drugiej strony biznes w Rosji to duże korporacje państwowe, które angażują się w korupcję przy zamówieniach rządowych. Osobno stoją oligarchowie, którzy w rzeczywistości są "kolektywnym Putinem" od zarządzania przepływami finansowymi.
Jest to zamknięte koło chronicznej biedy dla ogromnej większości społeczeństwa, a jednocześnie nieuzasadnionej zależności od państwa. Tworzy to nową wersję współczesnego paternalizmu, który jest używany podczas wojny.
Społeczeństwo zostało doprowadzone do tego, że pobór na wojnę, mobilizacja, dla wielu staje się kolejnym, "normalnym" programem życiowym opracowanym przez władze.
Czy Rosjanie w jakimś sensie sami stali się "kolektywnym Putinem", czy też są ofiarami systemu?
To dość złożony i bolesny problem. Mamy do czynienia z katastrofą Rosji, katastrofą jej posttotalitarnej transformacji. Bo przecież tranzyt zakończył się tym, że stara, radziecka wersja totalitaryzmu została zastąpiona nową. Ten powrót do totalitaryzmu byłby niemożliwy bez masowego poparcia ludności.
"Masowy człowiek" jest podstawą systemów totalitarnych, waha się między 70–85 proc. społeczeństwa. Kiedy rząd ma porozumienie z "masowym człowiekiem", wtedy mają miejsce straszne przemiany.
Na gruzach dawnego państwa nie powstaje już ani państwo, ani społeczeństwo, lecz to, co określam jako "państwo-społeczeństwo" — nowy, chory ustrój polityczny. Paradoksalnie, podstawą totalitaryzmu staje się demokracja, ale tylko w tym sensie, że większość społeczeństwa pragnie uczestniczyć w tym nowym systemie totalitarnym.
Takie pragnienie ukształtowało się w Rosji podczas aneksji Krymu.
Tak zwany "konsensus krymski".
Rosja istnieje w tym wielkim szaleństwie od 2014 roku, konsekwentnie rozwijając narzędzia do wpływania na masową świadomość. Kiedy popularność Putina spada do 60–62 proc., tak jak przed poprzednią fazą wojny w Ukrainie, działania militarne Kremla podnoszą go ponownie na pewien czas do upragnionych 80 proc.
Wsparcie masowe składa się z trzech elementów. Pierwszy to absolutnie opętani promotorzy konserwatywnej kontrrewolucji, tacy jak Aleksander Dugin, jeden z ideologów "ruskiego miru".
Drugi to wykonawcy, którzy z natury swojej służby żyją tylko dzięki systemowi. A trzeci, a zarazem największy element, to "watniki", jak kolokwialnie nazywany jest "głęboki lud". Oni niby nie chcą umierać czy zabijać, ale brakuje im podmiotowości, są przyzwyczajeni do polegania na "opinii większości", którą usłyszą dzięki propagandzie.
Chociaż istnieje oczywiście stabilne 15 proc., które pomimo masowego exodusu niektórych kategorii Rosjan nadal sprzeciwia się tej polityce.
Co zrobić z tą ostatnią grupą? Poglądy na jej temat są diametralnie różne.
Pamiętajmy, że świat wkroczył w okres długich i bardzo dotkliwych wstrząsów. Biorąc pod uwagę naprawdę złożoną diagnozę wszystkiego, co wydarzyło się w Rosji, dziś przyszłość świata zależy od wspólnych wysiłków społeczności światowej. Scenariuszy przyszłości jest wiele.
Jedną z opcji jest to, że Rosja Putina zamknie swoje granice na siedemdziesiąt lat, jak Korea Północna, i będzie powoli się rozkładać. To bardzo niebezpieczna opcja. Nie tylko dla wschodu Europy, ale dla całego świata, bo w przeciwieństwie do Korei Północnej i Chin, podstawą "ruskiego miru" jest absolutnie apokaliptyczny sposób rozumienia świata, alternatywny światopogląd, mający na celu niemożność istnienia w normalnym świecie. Generuje to potężne zagrożenie.
Jednak wielu opozycyjnych Rosjan, nawet dobrze wykształconych, jest także produktem 20 lat "ruskiego miru". Powinniśmy jednak również z nimi pracować, aby w pełni uświadomić im, jak mało wiedzą nie tylko o świecie, ale i o samej Rosji. Bez zmiany ich świadomości nie będziemy w stanie nic zrobić dla przyszłości Rosji, nawet jeśli uwolni się ona od "kolektywnego Putina". Ale należy to zrobić, aby nie zwiększać liczby wrogów.
[Tu musimy przerwać rozmowę na 1,5 godziny — w Kijowie rozbrzmiewa alarm przeciwlotniczy]
Jak działa "ruski mir" w krajach zachodnich? Czy po 24 lutego 2022 r. jest w odwrocie, czy to tylko złudzenie?
Jest jeszcze za wcześnie, by mówić, że niebezpieczeństwo minęło. Zdecydowana większość ludzi postrzega "ruski mir" wyłącznie w kategorii ideologii, polityki czy geopolityki. W rzeczywistości niebezpieczeństwo i siła tego produktu polega na tym, że wykroczył on daleko poza te początkowe granice i jest częścią współczesnego marketingu.
Dziś jest to kompleksowy, alternatywny system informacyjny, który przyciąga ogromną liczbę ludzi. To setki milionów ludzi na całym świecie.
Co to za ludzie?
Przede wszystkim rosyjskojęzyczni. Również — postacie z nauki i kultury, w szczególności znawcy problematyki rosyjskiej, absolwenci rosyjskich uczelni. Nadal zasiadają na kluczowych stanowiskach jako eksperci lub doradcy państwowi, zarówno w USA, jak i we wszystkich krajach Europy, Azji i Afryki.
W ciągu 20 lat takie struktury powstały niemal na całym świecie dzięki narzędziom rosyjskiej "miękkiej siły". Ich zapędy wykraczają daleko poza imprezy kulturalne czy festiwale. Są głęboko przesiąknięci ideami wielkości Rosji, powrotu do rzekomej "prawdy historycznej". Kreml pasożytuje na ideologii "wielkiej kultury rosyjskiej", którą zawłaszczył i przekształci w ogromne narzędzie wpływów. Kultura stworzyła ułudną maskę nowoczesności Rosji Putina.
Większość tego, co pani mówi, odnosi się do Niemiec lub Francji. A co z krajem o takiej historii jak Polska. Czy ma naturalną odporność na "ruski mir"? W jakim przebraniu on pojawia się tutaj?
Kraje, które były już częścią różnych form Imperium Rosyjskiego, są "zaszczepione" przeciwko "ruskiemu mirowi" — o ile dobrze pamiętają swoją historię. Jednocześnie w Polsce, jak i w demokratycznej Ukrainie, tego doświadczenia nie należy zamieniać w totalną wojnę z czarownicami. "Ruski mir" może pasożytować na ruchach skrajnie lewicowych, jak i skrajnie prawicowych.
I to jednocześnie?
Jednocześnie, bo pasożyt tworzy z nich bardzo efektowne hybrydy. Połączenie przeciwstawnych elementów, które wzajemnie karmią się, wspierane przez farmy botów. To ogromna sieć zakorzeniona na całym świecie. A przy sprzyjającej koniunkturze gospodarczej i politycznej będzie działać bardzo skutecznie na rzecz światowego chaosu i przyczyniać się do wzniecania jednego pożaru za drugim.
Niekoniecznie musi to działać jako bezpośredni przejaw "ruskiego miru". Dla Putina nie ma na świecie przyjaciół. On ma tylko wrogów. Owszem, istnieją potencjalne przestrzenie do kontaktów gospodarczych, które przyniosą mu pieniądze, ale nie mylmy tego z przyjaźnią. Dzięki którym będzie niszczył współczesny świat.
Totalitarne znaczenie "ruskiego miru" nie polega na tym, że jest on "rosyjski", ale na tym, że jest totalitarny, mający na celu światową hegemonię i zniszczenie liberalno-demokratycznego świata jako takiego.
Putin chce widzieć przy władzy na Zachodzie takich partnerów, którzy będą do niego podobni?
Chce, żeby świat był takim, jakim on go widzi, w kategoriach siły, nie wartości. Żyjemy w różnych wymiarach i mentalnych, i wartości. Putin, jako uosobienie totalitaryzmu, zbudował taki obraz świata, w którym najpiękniejszym systemem jest system Putina. W jego wizji Rosja jest jedynym krajem, który powinien stać się wzorem dla rozwoju przyszłego świata.
Tych, którzy nie zgadzają się z taką wizją, należy po prostu zniszczyć. Rosja nie próbuje integrować się ze światem. Jej zadaniem jest jego zniszczenie. W tym celu opracowali narzędzia dotarcia do różnych grup docelowych. Chodzi o lewicowy lub prawicowy populizm — to wydaje się bez znaczenia — dyskredytujący ideę liberalizmu jako takiego. Dyskredytowanie idei demokracji. Dyskredytowanie wszelkich wartości cywilizacji judeochrześcijańskiej, zniekształcenie własnego prawosławia. To właśnie jest twarzą "ruskiego miru".
Agenci "ruskiego miru" próbują naśladować nasze normalne instytucje i debatę publiczną. Jak je odróżnić?
Powinny działać służby specjalne i ośrodki naukowe. Rzeczywiście, istnieje pseudo polityczny ping-pong, w którym każdy może oskarżyć drugiego o bycie "rosyjskim agentem" i unieważnić całą dyskusję.
"Ruski mir" to bardzo złożona i bardzo skuteczna konstrukcja. Nie ma innego sposobu na walkę jak podniesienie poziomu środowisk eksperckich i rządowych. Obiektywna różnica między "ruskim mirem" a zachodnią demokracją polega na tym, że rosyjski system totalitarny bazuje na wulgaryzacji życia politycznego i intelektualnego, kiedy wszystko zamienia się w telewizyjny show, w którym każdy może wymyślić dowolne kłamstwo.
W Ukrainie wciąż jest wielu zwolenników "ruskiego miru". Co z nimi zrobić?
Jeszcze w marcu, będąc pod ostrzałem, pisałam, jak bardzo jestem dumna z Ukraińców, a w szczególności z historyków. Naszym wysiłkiem przez ponad 30 lat zbudowaliśmy fundamentalnie obraz prawdziwej historii Ukrainy, który stał się wiarygodną podstawą do kształtowania się współczesnej ukraińskiej świadomości narodowej.
Mogę śmiało powiedzieć, że mimo adeptów "ruskiego miru" w naszym kraju kształtuje się nowoczesny naród ukraiński. Obejmuje etnicznych Rosjan (takich jak ja), Żydów, Greków, którzy przeżyli katastrofę w Mariupolu, etnicznych Bułgarów, Gagauzów i oczywiście Ukraińców. Szliśmy do tego przez bardzo długi czas.
W Ukrainie był to zupełnie inny proces niż w Rosji, gdzie ktoś z góry kazał wprowadzić "ruski mir" i próbował w ramach narodu rosyjskiego połączyć elementy sprzeczne i pseudohistoryczne, co w efekcie doprowadziło do stworzenia brzydkiego i martwego wewnątrz Golema.
Naród ukraiński jest żywy. Patrzy w przyszłość, zaczynając od zrozumienia swojej przeszłości, przepuszcza ją przez siebie, przechodzi katharsis.
To znaczy, że postrzega tę historię jako niewyidealizowaną? Jako taką, która pozwala ukraińskim prezydentom publicznie przepraszać Żydów czy Polaków za krwawą przeszłość?
Tak. Właśnie o to chodzi, byśmy w naszej przeszłości określili, gdzie było dobro i zło. W naszej historii było wiele złego, jak i dobrego, ale należy to wszystko zrozumieć, uczciwie ocenić i iść w przyszłość.
Moi koledzy i ja oferujemy profesjonalną historię Ukrainy, która nie obejmuje sztucznego podziału na narody, ani sztucznego zjednoczenia narodów. Na stronie internetowej Instytutu Historii Ukrainy znajduje się dogłębne studium historii Ukrainy XX wieku, które pomoże zrozumieć, dlaczego to wszystko się nam przytrafia i dlaczego rosyjskie bomby zabijają ukraińskich Rosjan, ukraińskich Żydów i Ukraińskich Ukraińców po równo.
Będziemy kontynuować naszą pracę, ponieważ teraz działamy na rzecz pokoju, chociaż w warunkach wojny jest to niezwykle trudne.
Z drugiej strony nie można sobie wyobrazić poziomu fałszowania historii w Federacji Rosyjskiej. W rzeczywistości nie ma obecnie historii Rosji jako takiej, ponieważ jest to konglomerat skradzionej historii narodowej, zwłaszcza historii Ukrainy.
Rosjanie nie mają teraz dobra ani zła, mają jedno zdanie: "Cóż, nie wszystko jest takie jednoznaczne". Na tej podstawie nie da się zbudować niczego żywego, bo to będzie kałasznikow, państwo totalitarne i znowu gułag.
Igor Isajew dla Wirtualnej Polski