Takiego Putina Rosjanie zobaczyli pierwszy raz. "Obraz poszedł w świat"
Pucz Prigożyna zdławiony, ale problemy Kremla zostały. Słaby wizerunek Putina będą ratować propagandowe media. I mogą nie dać rady. - Obraz poszedł już w świat. Tego nie da się cofnąć - ocenia w rozmowie z WP Robert Pszczel, były dyrektor Biura Informacji NATO w Moskwie.
Najemnicy z grupy Wagnera zajęli w sobotę Rostów nad Donem i Woroneż, po czym ruszyli w kierunku Moskwy. Jewgienij Prigożyn postawił sprawę jasno - zażądał zmian na szczytach rosyjskiej armii. Nie udało mu się. Pucz się skończył, grupa Wagnera będzie rozwiązana, a sam lider rebelii ma rzekomo trafić na Białoruś.
Kremlowski reżim musi teraz narzucić swoją narrację Rosjanom, którzy zobaczyli coś, do czego nie są przyzwyczajeni.
- Ludzie po raz pierwszy widzieli naprawdę przestraszonego Władimira Putina. Tego nie da się już cofnąć, ten obraz poszedł w świat - ocenia w rozmowie z Wirtualną Polską Robert Pszczel, były dyrektor Biura Informacji NATO w Moskwie. Od 2010 do 2015 roku pracował w Rosji i sam wielokrotnie bywał w kluczowych propagandowych programach. Dlaczego? By odpowiadać na nieprawdy, które padały tam w kierunku Sojuszu Północnoamerykańskiego.
Jak tłumaczy, kilkanaście lat temu programy m.in. Władimira Sołowjowa - głównego propagandysty Kremla - miały zupełnie inny charakter. I tak jak Rosja przechodziła zmiany, tak zmieniał się styl jej propagandzistów.
Jak wskazuje Robert Pszczel, tezy Władimira Sołowjowa nie wynikają z jego niewiedzy czy braku intelektu. Jego zdaniem - po pierwsze - on robi to dla pieniędzy. Po drugie - wykształcił w sobie już jakiś poziom "nienawiści do Zachodu", bo stracił przez sankcje część majątku - we Włoszech.
W efekcie przez lata Władimir Sołowjow mówił, że NATO zniszczy Rosję, a dziś najpewniej będzie przekonywał, że zagrożeniem był Jewgienij Prigożyn, ale Władimir Putin z tym zagrożeniem się uporał.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Tymczasem prawda jest zupełnie inna.
- Władimir Putin się wystraszył. Świadczy o tym najlepiej odwołanie się w porannym, sobotnim wystąpieniu do 1917 roku (to rok, w którym w Rosji miały miejsce dwie rewolucje - red.). Odwołał się także do "wielkiej smuty". Można było obrać narrację, że działania Prigożyna nic nie znaczą i zaraz pozbędzie się problemu, ale tak nie zrobił. Włodarz Kremla nawiązał do największych tragedii w historii kraju - uważa Pszczel. - Skoro on o tym mówił publicznie, to znaczy, że się bał - wyjaśnia.
- To, co się wydarzyło w ciągu ostatnich dni w Rosji, ma głębokie znaczenie - podkreśla ekspert ds. polityki bezpieczeństwa. - Dla mnie padł mit gościa, który pociąga za wszystkie sznurki. Takiego wizerunku Władimir Putin już nie ma - komentuje. Pojawiła się za to oczywista rysa - skoro jedna osoba może podnieść rękę na urzędującą władzę i elitę, to podobne próby mogą się nasilać.
Teraz rosyjska propaganda musi wytłumaczyć ostatnie wydarzenia społeczeństwu. Najpewniej będzie temat wyciszać i udawać, że sprawy nie ma. To najprostsza taktyka, stosowana już wielokrotnie wielokrotnie w programach propagandowych.
Choć jak przypomina Robert Pszczel - ciągoty nacjonalistyczne i przywiązanie do idei imperialistycznej zawsze były w rosyjskiej propagandzie. Nasiliło się to po częściowej inwazji na Gruzję, a później po atakach w Syrii i na Ukrainę w 2014 roku. Jak tłumaczy Pszczel, "propaganda i dezinformacja to po prostu służenie Kremlowi".
Rosja jako apatyczny pacjent
I nawet lata praktyki w okłamywaniu społeczeństwa mogą nie pomóc tym razem.
- Mimo wielu lat nieustannego prania mózgu i wykształcenia w społeczeństwie podejścia, że to ich nie dotyczy, że to wielka polityka, że oni nie mają na nią wpływu, to sobotnie wydarzenia wywarły wrażenie na Rosjanach - podkreśla Pszczel. Najlepiej pokazują to obrazki z Rostowa nad Donem. Prigożyn żegnany był kwiatami i oklaskami. Człowiekowi, który próbował pokonać elity, wiwatował tłum na ulicach.
A przecież trzeba dodać, że w swoich wystąpieniach wielokrotnie pokazywał brutalną prawdę o wojnie. - Od teraz przedstawianie Rosji jako państwa stabilnego będzie coraz trudniejsze dla propagandy - twierdzi Robert Pszczel.
Rozmówca WP podkreśla, że Rosjanie wykształcili w sobie swego rodzaju "apatię i zobojętnienie" wobec otaczającej ich codzienności, w której "trenują podejście: 'to mnie nie dotyczy'". Jednak ta postawa nie przystaje do całości społeczeństwa.
Działania prywatnej armii najemników mogły wywrzeć "szczególne wrażenie" na rosyjskiej elicie - uważa były dyrektor Biura Informacji NATO w Moskwie. - Elity mogły wcześniej dumać gdzieś w swoich daczach pod Moskwą i zastanawiać się, czy warto tego cara usunąć. Teraz po tych wydarzeniach będą one rozmawiać o tym śmielej - mówi.
- I nawet gdyby Władimir Putin teraz przez tydzień wmawiał, że to było jak bitwa pod Boronino - przegrana, ale umożliwiła późniejsze zwycięstwo, to już nic się nie zmieni. W chwilach kluczowych pamięta się głównie gesty. To one mają kolosalne znaczenie. Car, który ma słabości i Alaksandr Łukaszenka, który rozwiązuje jego problemy? Nie wygląda imponująco. To se ne vrati - ocenia rozmówca Wirtualnej Polski.
A czym teraz karmi się rosyjska propaganda?
Dr Michał Marek, ekspert w dziedzinie przeciwdziałania dezinformacji, zwraca uwagę, że od pierwszej minuty po zakończonym puczu Rosjanie starają się udawać, że wszystko wraca do normy.
Mają o tym świadczyć pojawiające się w mediach doniesienia m.in. o powrocie do obowiązków szefa MON Siergieja Szojgu, którego głowy domagał się Jewgienij Prigożyn.
We wszystkich kanałach informacji - w sieci, telewizji i prasie - pojawiają się kolejne doniesienia, że problem został rozwiązany. I jako ten, który problem rozwiązał wskazywany jest sam prezydent Rosji. Władimir Putin miał - zgodnie z propagandą - podejmować decyzje na chłodno, bez emocji. I tylko dlatego udało się uniknąć rozlewu krwi.
Co ciekawe, rosyjskie media wcale nie niszczą wizerunku Prigożyna. W przekazach jest pomijany. W tym wypadku warto dodać, że jego nazwiska nie wymienił w swoim wystąpieniu Władimir Putin. W mediach również o nim cisza.
Jak wskazuje ekspert, w sieci pojawi się więcej informacji o tym, co grupa Wagnera i jej żołnierze mogliby zdziałać, walcząc np. z Zachodem. W tym wypadku pojawiają się wpisy mówiące o tym, że rajd wagnerowców na składy broni nuklearnej mógł skończyć się atakiem np. na Polskę.
"Rosyjski aparat dezinformacyjny powoli powraca jednak do standardowego trybu pracy - wskazuje dr Michał Marek w swoich analizach.
Tomasz Waleński, dziennikarz Wirtualnej Polski