Takiego Putina Rosjanie zobaczyli pierwszy raz. "Obraz poszedł w świat"

Pucz Prigożyna zdławiony, ale problemy Kremla zostały. Słaby wizerunek Putina będą ratować propagandowe media. I mogą nie dać rady. - Obraz poszedł już w świat. Tego nie da się cofnąć - ocenia w rozmowie z WP Robert Pszczel, były dyrektor Biura Informacji NATO w Moskwie.

Wagnerowcy na ulicach Rostowa nad Donem i Władimir Putin
Wagnerowcy na ulicach Rostowa nad Donem i Władimir Putin
Źródło zdjęć: © PAP
Tomasz Waleński

27.06.2023 | aktual.: 27.06.2023 10:15

Najemnicy z grupy Wagnera zajęli w sobotę Rostów nad Donem i Woroneż, po czym ruszyli w kierunku Moskwy. Jewgienij Prigożyn postawił sprawę jasno - zażądał zmian na szczytach rosyjskiej armii. Nie udało mu się. Pucz się skończył, grupa Wagnera będzie rozwiązana, a sam lider rebelii ma rzekomo trafić na Białoruś.

Kremlowski reżim musi teraz narzucić swoją narrację Rosjanom, którzy zobaczyli coś, do czego nie są przyzwyczajeni.

Ludzie po raz pierwszy widzieli naprawdę przestraszonego Władimira Putina. Tego nie da się już cofnąć, ten obraz poszedł w świat - ocenia w rozmowie z Wirtualną Polską Robert Pszczel, były dyrektor Biura Informacji NATO w Moskwie. Od 2010 do 2015 roku pracował w Rosji i sam wielokrotnie bywał w kluczowych propagandowych programach. Dlaczego? By odpowiadać na nieprawdy, które padały tam w kierunku Sojuszu Północnoamerykańskiego.

Jak tłumaczy, kilkanaście lat temu programy m.in. Władimira Sołowjowa - głównego propagandysty Kremla - miały zupełnie inny charakter. I tak jak Rosja przechodziła zmiany, tak zmieniał się styl jej propagandzistów.

Jak wskazuje Robert Pszczel, tezy Władimira Sołowjowa nie wynikają z jego niewiedzy czy braku intelektu. Jego zdaniem - po pierwsze - on robi to dla pieniędzy. Po drugie - wykształcił w sobie już jakiś poziom "nienawiści do Zachodu", bo stracił przez sankcje część majątku - we Włoszech.

W efekcie przez lata Władimir Sołowjow mówił, że NATO zniszczy Rosję, a dziś najpewniej będzie przekonywał, że zagrożeniem był Jewgienij Prigożyn, ale Władimir Putin z tym zagrożeniem się uporał.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Tymczasem prawda jest zupełnie inna.

- Władimir Putin się wystraszył. Świadczy o tym najlepiej odwołanie się w porannym, sobotnim wystąpieniu do 1917 roku (to rok, w którym w Rosji miały miejsce dwie rewolucje - red.). Odwołał się także do "wielkiej smuty". Można było obrać narrację, że działania Prigożyna nic nie znaczą i zaraz pozbędzie się problemu, ale tak nie zrobił. Włodarz Kremla nawiązał do największych tragedii w historii kraju - uważa Pszczel. - Skoro on o tym mówił publicznie, to znaczy, że się bał - wyjaśnia.

- To, co się wydarzyło w ciągu ostatnich dni w Rosji, ma głębokie znaczenie - podkreśla ekspert ds. polityki bezpieczeństwa. - Dla mnie padł mit gościa, który pociąga za wszystkie sznurki. Takiego wizerunku Władimir Putin już nie ma - komentuje. Pojawiła się za to oczywista rysa - skoro jedna osoba może podnieść rękę na urzędującą władzę i elitę, to podobne próby mogą się nasilać.

Teraz rosyjska propaganda musi wytłumaczyć ostatnie wydarzenia społeczeństwu. Najpewniej będzie temat wyciszać i udawać, że sprawy nie ma. To najprostsza taktyka, stosowana już wielokrotnie wielokrotnie w programach propagandowych.

Choć jak przypomina Robert Pszczel - ciągoty nacjonalistyczne i przywiązanie do idei imperialistycznej zawsze były w rosyjskiej propagandzie. Nasiliło się to po częściowej inwazji na Gruzję, a później po atakach w Syrii i na Ukrainę w 2014 roku. Jak tłumaczy Pszczel, "propaganda i dezinformacja to po prostu służenie Kremlowi".

Rosja jako apatyczny pacjent

I nawet lata praktyki w okłamywaniu społeczeństwa mogą nie pomóc tym razem.

- Mimo wielu lat nieustannego prania mózgu i wykształcenia w społeczeństwie podejścia, że to ich nie dotyczy, że to wielka polityka, że oni nie mają na nią wpływu, to sobotnie wydarzenia wywarły wrażenie na Rosjanach - podkreśla Pszczel. Najlepiej pokazują to obrazki z Rostowa nad Donem. Prigożyn żegnany był kwiatami i oklaskami. Człowiekowi, który próbował pokonać elity, wiwatował tłum na ulicach.

A przecież trzeba dodać, że w swoich wystąpieniach wielokrotnie pokazywał brutalną prawdę o wojnie. - Od teraz przedstawianie Rosji jako państwa stabilnego będzie coraz trudniejsze dla propagandy - twierdzi Robert Pszczel.

Rozmówca WP podkreśla, że Rosjanie wykształcili w sobie swego rodzaju "apatię i zobojętnienie" wobec otaczającej ich codzienności, w której "trenują podejście: 'to mnie nie dotyczy'". Jednak ta postawa nie przystaje do całości społeczeństwa.

Działania prywatnej armii najemników mogły wywrzeć "szczególne wrażenie" na rosyjskiej elicie - uważa były dyrektor Biura Informacji NATO w Moskwie. - Elity mogły wcześniej dumać gdzieś w swoich daczach pod Moskwą i zastanawiać się, czy warto tego cara usunąć. Teraz po tych wydarzeniach będą one rozmawiać o tym śmielej - mówi.

- I nawet gdyby Władimir Putin teraz przez tydzień wmawiał, że to było jak bitwa pod Boronino - przegrana, ale umożliwiła późniejsze zwycięstwo, to już nic się nie zmieni. W chwilach kluczowych pamięta się głównie gesty. To one mają kolosalne znaczenie. Car, który ma słabości i Alaksandr Łukaszenka, który rozwiązuje jego problemy? Nie wygląda imponująco. To se ne vrati - ocenia rozmówca Wirtualnej Polski.

A czym teraz karmi się rosyjska propaganda?

Dr Michał Marek, ekspert w dziedzinie przeciwdziałania dezinformacji, zwraca uwagę, że od pierwszej minuty po zakończonym puczu Rosjanie starają się udawać, że wszystko wraca do normy.

Mają o tym świadczyć pojawiające się w mediach doniesienia m.in. o powrocie do obowiązków szefa MON Siergieja Szojgu, którego głowy domagał się Jewgienij Prigożyn.

We wszystkich kanałach informacji - w sieci, telewizji i prasie - pojawiają się kolejne doniesienia, że problem został rozwiązany. I jako ten, który problem rozwiązał wskazywany jest sam prezydent Rosji. Władimir Putin miał - zgodnie z propagandą - podejmować decyzje na chłodno, bez emocji. I tylko dlatego udało się uniknąć rozlewu krwi.

Co ciekawe, rosyjskie media wcale nie niszczą wizerunku Prigożyna. W przekazach jest pomijany. W tym wypadku warto dodać, że jego nazwiska nie wymienił w swoim wystąpieniu Władimir Putin. W mediach również o nim cisza.

Jak wskazuje ekspert, w sieci pojawi się więcej informacji o tym, co grupa Wagnera i jej żołnierze mogliby zdziałać, walcząc np. z Zachodem. W tym wypadku pojawiają się wpisy mówiące o tym, że rajd wagnerowców na składy broni nuklearnej mógł skończyć się atakiem np. na Polskę.

"Rosyjski aparat dezinformacyjny powoli powraca jednak do standardowego trybu pracy - wskazuje dr Michał Marek w swoich analizach.

Tomasz Waleński, dziennikarz Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie