Rozłam wśród narodowców. Koniec Saakaszwiliego?
Micheil Saakaszwili - były prezydent Gruzji - który jeszcze latem przymierzał się do objęcia urzędu premiera Gruzji i Ukrainy, jesienią stracił stanowisko gubernatora ukraińskiej Odessy i poniósł dotkliwą klęskę w parlamentarnych wyborach w Gruzji, obecnie boryka się z rozłamem we własnej partii.
15.01.2017 | aktual.: 15.01.2017 10:06
Były burmistrz Tibilisi (2005-2013) i zarazem polityczny uczeń Saakaszwilego Giorgi "Gigi" Ugulawa wraz z 60 kolegami wystąpił ze Zjednoczonego Ruchu Narodowego - partii której przez lata dowodził Saakaszwili i która dokonała ulicznej "rewolucji róż" oraz rządziła w Gruzji w latach 2004 - 2012. - Przykro mi to stwierdzić, ale Saakaszwili nie jest już tym człowiekiem, co kiedyś, już nie łączy ludzi, ale ich dzieli. To Saakaszwili jest odpowiedzialny za rozpad partii" - powiedział Ugulawa. I dodał "potrzebujemy prawdziwego przywódcy, jeśli chcemy odzyskać znaczenie, a oglądając się tylko za siebie i wspominając dawne zasługi zamienimy się w słup soli".
Wraz z Ugulawą szeregi "narodowców" i Saakaszwilego opuścili jego niedawni najbliżsi współpracownicy, uważani za intelektualną elitę partii. Wśród nich są m. in. b. przewodniczący parlamentu (2008-2012) Dawid Bokeria, b. sekretarz Narodowej Rady Bezpieczeństwa Giorgi "Giga" Bokeria, posłowie Giwi Targamadze, Micheil Maczawariani, Sergo Ratiani, żona Bokerii - Tamar Czergoleiszwili, właścicielka telewizji "Tabula".
W wyniku rozłamu Zjednoczony Ruch Narodowy (ENM) stracił 21 z 27 posłów w parlamencie. A w kontekście wyborów, w których partia "Gruzińskie Marzenie" zdobyła 115 ze 150 miejsc jest to poważna strata.
W opinii niezależnego politologa Ramaza Sakwarelidze rozpad "narodowców" wygląda na oderwanie rozumu od ciała. I dodał, że ENM podzielił się na frakcję radykałów, po których stronie leży jakość oraz realistów, którzy mają liczebną przewagę.
Główną przyczyną partyjnego rozłamu była jesienna, katastrofalna klęska w wyborach. A także strategia partii oraz sama osobowość Sakaszwiliego, który po złożeniu prezydentury w 2013 r. aby uniknąć procesów sądowych za nadużycia władzy (b. burmistrz Ugulawa wyszedł właśnie z więzienia po prawie dwóch latach odsiadki za nadużycia), wyjechał z kraju najpierw do USA, a potem na Ukrainę, gdzie włączył się do tamtejszej polityki, otrzymał ukraiński paszport i posadę gubernatora Odessy.
Latem, pewny siebie Saakaszwili przymierzał się do stanowiska premiera w Kijowie albo do powrotu do Tbilisi. Był przekonany, że jego partia wygra wybory do parlamentu i jako szef nowego rządu albo przynajmniej przywódca rządzącej partii będzie mógł wrócić do Gruzji i władzy.
Plany legły w gruzach, gdy już po pierwszej turze głosowania (w wyborach proporcjonalnych i większościowych) okazało się, że "narodowcy" poniosą klęskę. Saakaszwili próbując ratować sytuację ogłosił, że wybory zostały sfałszowane oraz nawoływał partyjnych kolegów do zbojkotowania nowych władz. Dzisiejsi rozłamowcy nie posłuchali Saakaszwiliego, uważając że ma on na względzie jedynie własny wizerunek i nie działa dla dobra kraju i partii - bojkot władz były politycznym samobójstwem dla ENM.
Zdaniem rozłamowców winnym porażki był właśnie Saakaszwili. A rozczarowani Gruzini może i powierzyli by władze "narodowca", ale nie życzyli sobie powrotu apodyktycznego i wybuchowego Saakaszwiliego.
Po wyborach "realiści" zaczęli domagać się zmiany przewodniczącego partii. Jednak oficjalnie "narodowcy" nie mają przywódcy od 2015 r., kiedy przyjmując stanowisko gubernatora Odessy i ukraińskie obywatelstwo, Saakaszwili stracił obywatelstwo gruzińskie. A "Narodowcy" postanowili nie wybierać w jego miejsce nowego przewodniczącego.
Zaraz po przegranych wyborach Giga Bokeria, zwany "szarą eminencją" w gruzińskiej polityce orzekł, że jeśli "narodowcy" wciąż mają się liczyć w Tbilisi, muszą wybrać przywódcę kogoś innego niż Saakaszwili, który i tak przebywając za granicą nie mógłby zajmować się sprawami partii. I zaproponował, by na nowego przywódcę wybrać Bakradzego, najlepiej już na partyjnym zjeździe, zapowiedzianym na 20 stycznia.
Pod koniec listopada Rada Polityczna ENM postanowiła, że na styczniowym zjeździe jednak nie wybierze przywódcy - pozostanie nim nadal Saakaszwili - za to wyrzuci z partii tych działaczy, którzy zdecydowali się nie bojkotować wyborów i nowego parlamentu. Po tej decyzji schizma była jedynie kwestią czasu.
Rozłamowcy zapowiedzieli, że założą nową partię polityczną, która będzie współdziałać z "narodowcami", aby odsunąć od władzy "Gruzińskie marzenie", a zwłaszcza jego założyciela, bogacza Bidzinę Iwaniszwilego, który choć nie sprawuje żadnego stanowiska, pozostaje od 2012 r. faktycznym przywódcą państwa. Póki co, "rozłamowcy" postanowili się przyłączyć do sprzymierzonej z ENM partii "Europejska Gruzja" i utworzyć jej frakcję w parlamencie - przewodniczącym został Sergo Ratiani, a jesienią planują wystartować w jej szeregach w wyborach samorządowych.
Reakcja Saakaszwiliego była natychmiastowa i zgodna z jego politycznym temperamentem. Saakaszwili nazwał "rozłamowców" "nieudacznikami, za którymi nikt nie będzie tęsknić" oraz "marionetkami Iwaniszwilego", którego uważa za osobistego wroga i rosyjskiego pomazańca - Iwaniszwili zanim zaangażował się w gruzińską politykę robił interesy w Rosji).
Po przegranych wyborach w Gruzji w październiku i rezygnacji - w wyniku konfliktu z prezydentem Petro Poroszenką - ze stanowiska gubernatora Odessy w listopadzie, Saakszwili musiał rozstać się z myślą o premierostwie w Kijowie lub Tbilisi. Zapatrzony w Donalda Trumpa, zamierza jednak przejść do historii jako przywódca opozycji w obu jednocześnie krajach - w Gruzji i na Ukrainie.