Rotacyjny marszałek Sejmu? Dla polskiej demokracji to bardzo dobry pomysł [OPINIA]
Pomysł rotacyjnego marszałka Sejmu można uznać za desperacką próbę szybkiego pogodzenia interesów liderów ugrupowań. Czy rzeczywiście bardzo niestandardowy pomysł może stanowić istotny polityczny problem? Wręcz przeciwnie - pisze dla Wirtualnej Polski prof. Renata Mieńkowska-Norkiene z Uniwersytetu Warszawskiego.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Pierwsze posiedzenie Sejmu RP w nowym składzie odbędzie się 13 listopada i wówczas - pod przewodnictwem marszałka-seniora - wybrany zostanie nowy marszałek niższej izby polskiego parlamentu. Według konstytucji, musi się na niego zgodzić sejmowa większość bezwzględna przy obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów.
A zatem musi to być niewątpliwie osoba w pełni akceptowana przez koalicję KO, PSL, Polski 2050 i Lewicy. Osoba albo raczej osoby.
Polska demokracja wchodzi bowiem w nowy etap: ścierania się zróżnicowanych interesów politycznych, prowadzenia prawdziwych negocjacji na rzecz ich osiągania, wreszcie - co najważniejsze - szukania dobrych, akceptowalnych politycznie i społecznie rozwiązań. I to wszystko w atmosferze wzajemnego szacunku liderów i ugrupowań, które konstytuują nową sejmową większość. O takie rozwiązania nie jest łatwo bez pewnej dozy kreatywności.
Taką dozą właśnie wykazuje się Donald Tusk, który zdaje się popierać pomysł rotacyjności marszałka Sejmu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Byli przeciwko Tuskowi. Jak teraz zagłosują?
Pomysł ten można by oczywiście uznać za desperacką próbę szybkiego pogodzenia interesów liderów ugrupowań nowej powyborczej koalicji przed pierwszym posiedzeniem Sejmu. Można by nawet uznać go za jedyną opcję dopieszczenia ogromnych ego Szymona Hołowni i Włodzimierza Czarzastego - nie mieszczących się najwyraźniej w fotelach niższej części sejmowej sali.
Myślą już o wyborach prezydenckich
Nie jest bowiem wielką tajemnicą, że każdemu z wymienionych polityków fotel marszałka może przynieść duże polityczne profity. Najważniejszym z nich (w przypadku zwłaszcza Hołowni) jest niewątpliwie zwiększona szansa w wyborach prezydenckich z racji na choćby większą obecność w mediach niż szeregowych posłów.
I oczywiście Szymon Hołownia ma zapewne chęć na bycie pierwszym z rotacyjnych marszałków, by w istocie wykorzystać ten czas na przygotowanie się do wyborów prezydenckich.
Fakt, iż KO ryzykuje szanse Trzaskowskiego w tych wyborach - dając Hołowni trampolinę do dobrego wyniku, świadczy o dużej woli ustępstw na rzecz mniejszych koalicjantów. Najpewniej wobec celu, jakim jest definitywne odsunięcie od władzy PiS i naprawienie choć części zepsutych elementów państwa (od relacji międzynarodowych przez finanse państwa aż po polaryzację społeczeństwa).
Ogromne znaczenie ma jednak także wpływ na przebieg sejmowej debaty, dopuszczanie projektów ustaw do procedowania, arbitralne decydowanie o wielu aspektach procesu prawodawczego, dostęp do informacji i możliwość oceny pracy poszczególnych ministerstw, wreszcie proponowanie obsady stanowisk w Kancelarii Sejmu i decydowanie o jej budżecie.
Krótko mówiąc, marszałek Sejmu jest konstytucyjnie drugą po prezydencie RP najważniejszą osobą w państwie nie tylko formalnie. Niemałe znaczenie dla roszczeń do tej funkcji liderów Polski 2050 i Lewicy ma także fakt, iż PSL i Polska 2050 będą miały w Sejmie oddzielne kluby parlamentarne, a zatem Lewica ma podstawy (tak to zresztą uzasadnia) domagać się traktowania na równi z Polską 2050 w koalicyjnych układankach.
Czy rzeczywiście bardzo niestandardowy pomysł rotacyjności urzędu marszałka Sejmu może stanowić istotny polityczny problem?
"Ogromna szansa dla polskiej polityki"
Wręcz przeciwnie. Ja w tym widzę raczej ogromną szansę dla polskiej polityki, by przestała być wreszcie serią dość przewidywalnych sytuacji stawiania jednych polityków przez drugich przed faktami dokonanymi, areną politycznych szantaży i robienia dobrej miny do złej gry (i to wszystko przy solidnej porcji dezinformacji w mediach zawłaszczonych przez władzę i w obliczu krytyki politologów i prawników).
Pomysł rotacyjności w sprawowaniu funkcji marszałka Sejmu to dla mnie znak, że polska demokracja, mocno obolała po latach rządów PiS, może zacząć podążać w kierunku tzw. demokracji deliberatywnej, czyli uzgodnieniowej. Mówiąc prosto: demokracji opartej na konsensusie, a nie bezwzględnej realizacji woli partii rządzącej.
Jako dobry przykład systemu, w którym deliberacja działa i naprawdę służy interesom obywateli, trzeba wskazać Unię Europejską, w której Parlamentowi Europejskiemu przewodniczy właśnie rotacyjny odpowiednik marszałka Sejmu.
Co więcej, wbrew krytycznym głosom ze strony polityków PiS, rotacyjność nie tylko nie spowalnia czy zmniejsza efektywności działania Europarlamentu, ale pozwala na sprawne uzgodnienia na początku jego działania, które wzmacniają poczucie sprawiedliwości i odpowiedzialności za "koalicyjną układankę", a także mobilizuje polityczne ugrupowania do współpracy. W końcu brak współpracy przy "cudzym" przewodniczącym PE może spotkać się z podobną reakcją przy przewodniczącym "własnym".
Wzmacnia to także poczucie wzajemnego szacunku koalicjantów. Co więcej, zazwyczaj umowy koalicyjne dające dominującemu w koalicji ugrupowaniu stanowiska marszałków Sejmu i Senatu na całą kadencję, powodują, iż mniejsze ugrupowania dążą raczej do zwiększania swojej władzy w ramach stanowisk ministerialnych, co może odbić się negatywnie na zasadzie trójpodziału władzy i zwiększać wpływ ministerstw na tworzenie prawa kosztem Sejmu.
Znamy z praktyki działania Sejmu w latach 2015-2023 sytuacje, gdy był on jedynie listkiem figowym parlamentaryzmu czy demokracji, podczas, gdy decyzje o losie obywateli podejmowane były w gabinetach ministra Ziobry czy Czarnka, a w ogromnej większości przypadków w gabinecie Jarosława Kaczyńskiego.
Zarówno forma, jak i treść (na razie jeszcze) propozycji uzgodnień koalicyjnych KO, PSL, Polski 2050 i Lewicy pokazują, że ugrupowania wykazują zarówno wolę konsensusu, jak i dbałość o zróżnicowane interesy swoich wyborców.
Łatwiejsze zarządzanie kryzysami?
Pomysł na rotacyjnego marszałka pokazuje, że kreatywnie podchodzą one do kwestii obsady stanowisk, a także wierzą, że wspólnie przetrwają kadencję (to w końcu warunek, by w istocie ugrupowania w istocie miały "swoich" marszałków).
Rotacyjność zwiększa także reprezentatywność urzędu marszałka Sejmu - rządzące ugrupowania mają mniejszą pokusę wyboru kogoś trudno akceptowalnego, ponieważ trudniej będzie o jego wymianę w trakcie krótszej i tak kadencji.
Przykład Parlamentu Europejskiego - w ostatnim czasie stawiającego czoła problemom związanym z korupcją i wizerunkowym - pokazuje, że rotacyjne przewodniczenie temu organowi może także ułatwić zarządzanie kryzysami.
Oczywiście wszystkie te zalety rotacyjności należy traktować jako istotną, ale nie wystarczającą, próbę poprawy kultury debaty w polskim parlamencie. Do tego potrzebne są jeszcze jasne zasady współpracy różnych ugrupowań - w szczególności koalicyjnych - oraz akceptowalny dla wszystkich partii podział stanowisk w rządzie i instytucjach, na które państwo ma wpływ.
Konieczne są też odpowiednie warunki dla realizacji postulatów wyborców poszczególnych ugrupowań (o to będzie trudno choćby w kwestii aborcji) czy na przykład wspólna strategia działania w przypadku weta prezydenta wobec ustaw uchwalanych przez parlament i wiele, wiele innych kwestii.
Nie wolno także zapominać o stanowisku marszałka Senatu, którego obsadzenie także może mieć znaczenie dla całości układanki.
Pomysł wcale nie jest nowy
Warto dodać, że mówimy o dwóch rotacyjnych marszałkach na okres dwóch lat każdy, a nie o czterech marszałkach z roczną minikadencją, więc argumenty o "drobnicy" marszałkowskiej także nie mają uzasadnienia.
Krytykę analizowanego rozwiązania wyraził także Paweł Kukiz, który – startując w wyborach w 2019 r. z list PSL - miał otrzymać funkcję rotacyjnego wicemarszałka (po roku), ale z powodu politycznych perturbacji i jego odejścia z klubu, musiał obejść się smakiem - raczej gorzkim zresztą, bo towarzyszyła mu uwaga ówczesnego wicemarszałka klubu PSL, że "rotacyjna to może być kosiarka".
Pomysł z rotacyjnością, jak widać, nie jest w polskiej polityce zupełnie nowy, jednak tym razem - o ile w istocie wejdzie w życie - ma szansę przynieść nie tylko doraźną polityczną korzyść koalicji, ale także być początkiem drogi ku nowej jakości polskiego życia politycznego.
Może droga ta nie będzie usłana różami, ale przynajmniej nie zarośnie wysoką trawą.
Dla Wirtualnej Polski prof. Renata Mieńkowska-Norkiene, politolog i socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego
WP Wiadomości na:
Wyłączono komentarze
Jako redakcja Wirtualnej Polski doceniamy zaangażowanie naszych czytelników w komentarzach. Jednak niektóre tematy wywołują komentarze wykraczające poza granice kulturalnej dyskusji. Dbając o jej jakość, zdecydowaliśmy się wyłączyć sekcję komentarzy pod tym artykułem.
Redakcja Wirtualnej Polski