Rosyjskie służby pozbywały się islamistów, pomagając im wyjechać do Syrii? Eksperci komentują dla WP
Czy rosyjskie służby bezpieczeństwa nie tylko nie przeszkadzały, ale nawet pomagały islamistom z Kaukazu wyjeżdżać na wojnę do Syrii? Takie oskarżenia padły w artykule niezależnego rosyjskiego dziennika "Nowaja Gazieta". Według ekspertów, z którymi rozmawiała Wirtualna Polska, to prawdopodobna wersja. Co więcej, rosyjskie służby nie byłyby pierwszymi, które stoją za takimi działaniami. Co więc mogłaby na tym zyskać Moskwa?
26.08.2015 | aktual.: 26.08.2015 21:26
"Znam człowieka, który od 15 lat jest na wojnie. Walczył w Czeczenii, w Palestynie, w Afganistanie, w Iraku, a teraz w Syrii. Z pewnością nie potrafi już żyć pokojowo. Jeśli taka osoba jedzie na wojnę, nikt nie żałuje" - powiedział dziennikarce "Nowej Gaziety" Achiad Abdullajew, szef lokalnych władz dagestańskiej wioski Nowosasitli. Od 2011 r. z tej malutkiej 2,5-tysięcznej miejscowości wyjechały walczyć do Syrii 22 osoby. "Jeśli chcą walczyć, niech walczą, ale nie tutaj" - mówił dalej Abdullajew, który przyznał, że FSB razem z miejscowym negocjatorem "wyciągnęła z podziemia kilku liderów i wysłała ich na dżihad zagranicę". Ale na "kilu liderach" nie poprzestano. Rozmówca gazety twierdzi, że rosyjskie służby utworzyły nawet "zielony korytarz" dla wyjeżdżających do Syrii - co już było zdecydowanie nie w smak głowie wioski.
Artykuł "Nowej Gaziety" ukazał się już kilka tygodni temu (czytaj więcej)
, ale dopiero teraz robi się o nim coraz głośniej. W tekście tym podano m.in., że od wybuchu konfliktu w Syrii, "aktywność kaukaskiego podziemia spadła dwukrotnie". A w oczach FSB zagrożeniem dla bezpieczeństwa są tylko ci, którzy próbują wrócić z wojny.
Czyżby Moskwa znalazła nowy sposób na "uspokojenie" Kaukazu?
O co może toczyć się gra?
Według prof. Ryszarda Machnikowskiego, specjalisty ds. terroryzmu z Uniwersytetu Łódzkiego, oskarżenia "Nowej Gaziety" wobec rosyjskich służb nie są nieprawdopodobne. Zdaniem eksperta Rosjanie mogliby chcieć w ten sposób nie tylko pozbyć się z kraju osób, które potencjalnie stanowią zagrożenie, ale również wprowadzić między nich swoich ludzi i pozyskać informatorów. Prof. Machnikowski przyznaje, że nie jest to wcale nadzwyczajna praktyka wywiadowcza. - Jeżeli wywiad chce się czegoś dowiedzieć, musi mieć źródło, do którego trzeba dotrzeć, a więc ktoś taki powinien być na miejscu - wyjaśnia krótko.
- Drugi element, który może wchodzić w grę, to chęć posiadania minimum kontroli nad pewnymi ugrupowaniami i manipulowanie nimi - wyjaśnia prof. Machnikowski. - Rosjanie są znani nie tylko z działań pod fałszywa flagą, ale także z wykorzystywania różnych podmiotów zewnętrznych, także terrorystycznych. Znane są takie sytuacje i z czasów radzieckich, i późniejszych, po 1991 r. - dodaje.
Także były analityk wywiadu i ekspert ds. Rosji Robert Cheda przyznaje, że za tezą postawioną w tekście "Nowej Gaziety" przemawia "rachunek korzyści, jakie Moskwa odnosi ogólnie ze strategicznej sytuacji na Bliskim Wschodzie, a szczególnie z faktu istnienia Państwa Islamskiego". Cheda przypomina, że odpływ radykalnych bojowników z Kaukazu jest na rękę Kremlowi w związku z pogarszającą się sytuacją ekonomiczną w kraju. - Moskwa nie może już w takim stopniu, jak wcześniej, dotować niespokojnych regionów kaukaskich, kupując lokalność tamtejszych klanów i zalewając pieniędzmi wybuchową sytuację społeczną - tłumaczy ekspert.
- Ostatnio Moskiewskie Centrum Carnegie wysunęło tezę, że gdyby nie doszło do Arabskiej Wiosny i wybuchowej sytuacji w regionie, to Rosja postarałby się o stworzenie takiej sytuacji. A to dlatego, że przy pomocy Bliskiego Wschodu Moskwa załatwia mnóstwo swoich interesów - dodaje Cheda. Jak wyjaśnia, Kreml, który popiera syryjskiego prezydenta Baszara al-Asada, odgrywa ważną rolę mediacyjną w regionie.
- Obecność Rosji (na Bliskim Wschodzie - red.) po pierwsze - podnosi prestiż międzynarodowy tego kraju, po drugie ma wyraźnie antyamerykański charakter. Rosja usiłuje zapełnić próżnię po niezbyt skutecznej polityce Baraka Obamy, a walka z Państwem Islamskim jest płaszczyzną, na której Moskwa chce integrować region i realizować swoje interesy - dodaje.
Na czym więc najbardziej zależy Kremlowi? Zdaniem Chedy przede wszystkim na podniesieniu cen ropy naftowej. - Można mówić już o rozwiniętych zabiegach dyplomatycznych saudyjsko-rosyjskich, których celem jest wpłynięcie na rewolucję łupkową w Stanach Zjednoczonych, bo zadała ona cios budżetom obu państw - wyjaśnia ekspert. Drugą ważną dla Kremla sprawą jest sprzedaż broni do państw regionu, m.in. Egiptu. Trzecią - obecność gospodarcza, np. rosyjskich koncernów surowcowych w Iraku. I ostatnią - zastąpienie Stanów Zjednoczonych w roli mentora Bliskiego Wschodu.
A czy Rosja mogłaby pomagać w wyjazdach islamistów, by zwiększyć chaos na Bliskim Wschodzie i w ten sposób odciągnąć uwagę Amerykanów od sytuacji na Ukrainie? Cheda nie zgadza się z taką tezą. - Wierzę, że USA nie porzucą Ukrainy na rzecz rozwiązania sytuacji na Bliskim Wschodzie, dlatego że nie leży to w interesie amerykańskim i nie jest wpisane w strategię obecności amerykańskich na wschodniej flance NATO i Ukrainie.
Nie pierwsi. Nie jedyni?
Obaj eksperci przyznają, że jeśli opisany przez "Nową Gazietę" proceder faktycznie ma miejsce i FSB pomaga, a co najmniej nie przeszkadza, wyjazdom islamistów, nie decydują o tym lokalni oficerowie, a centrala tej służby.
- W Rosji nic nie dzieje się na poziomie lokalnym, szczególnie w służbach specjalnych, które są poddawane kontroli z najwyższego szczebla - komentuje Cheda.
Prof. Machnikowski przypomina także, że Rosjanie nie byliby pierwszymi, którzy ułatwiają wyjazdy osobom z czarnych list. - W czasie wojny w Afganistanie różne państwa Bliskiego Wschodu chętnie pozbywały się tzw. radykałów, kupując im nawet bilety w jedną stronę. Wiemy, że tak było w Egipcie, Arabii Saudyjskiej, Jemenie - wyjaśnia ekspert.
Czy podobnie operować mogą dziś służby państwowe Zachodu? Według prof. Machnikowskiego to kwestia prostej kalkulacji. Co prawda można pozwolić na wyjazd zradykalizowanej osobie, czasowo odsunąć zagrożenie i nawet liczyć, że być może zginie ona w walkach daleko od domu. Ale ktoś taki równie dobrze może wrócić do kraju, z nowymi umiejętnościami i bojowym doświadczeniem, przez co będzie stanowił jeszcze większe zagrożenie dla bezpieczeństwa. - Myślę, że taka kalkulacja jest dla krajów zachodnich negatywna - ocenia ekspert.
Tymczasem według Chedy rosyjskie służby mogą jednak współpracować z państwami Azji Środkowej należącymi do Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym. - Takie państwa jak Tadżykistan, Kirgistan, Kazachstan czują ogromny nacisk ze strony ISIS i afgańskich talibów - stoją przed wyborem między cholerą a dżumą. Rosja może koordynować nawet takie działania ze służbami specjalnymi tych państw, by wysłać na Bliski Wschód jak najwięcej osób określanych jako islamscy ekstremiści - mówi Cheda i wyjaśnia, że w innym przypadku Rosja mogłaby stanąć w obliczu zagrożenia we własnej strefie wpływów, a nawet być zmuszona do militarnego zaangażowania.
Rachunek zysków i strat
W lutym tego roku szef FSB Aleksandr Bortnikow przyznał, że dla ISIS walczy około 2 tys. rosyjskich obywateli. W czerwcu Pravda.ru pisała już o 5 tys. Ta liczba jest jeszcze większa (ok. 7 tys.), jeśli wziąć pod uwagę ochotników ISIS z dawnych republik sowieckich. Głośno było wówczas również o 19-letniej studentce Uniwersytetu Moskiewskiego, która chciała porzucić książki dla wojny w Syrii. Nastolatkę zatrzymały ostatecznie tureckie służby.
Choć więc trudno odmówić korzyści dla Moskwy, jeśli faktycznie pomagała w "eksportowaniu" radykałów, oddalając od siebie zagrożenie, rachunek zysków i strat takiego działania nie jest wcale prosty. "Niekontrolowany 'syryjski' wirus rozprzestrzenił się szeroko w kraju, uderzając w cele geograficznie i społecznie dalekie od Kaukazu" - pisze "Nowaja Gazieta".