Rosyjskie służby pozbywały się islamistów, pomagając im wyjechać do Syrii? Eksperci komentują dla WP
Czy rosyjskie służby bezpieczeństwa nie tylko nie przeszkadzały, ale nawet pomagały islamistom z Kaukazu wyjeżdżać na wojnę do Syrii? Takie oskarżenia padły w artykule niezależnego rosyjskiego dziennika "Nowaja Gazieta". Według ekspertów, z którymi rozmawiała Wirtualna Polska, to prawdopodobna wersja. Co więcej, rosyjskie służby nie byłyby pierwszymi, które stoją za takimi działaniami. Co więc mogłaby na tym zyskać Moskwa?
"Znam człowieka, który od 15 lat jest na wojnie. Walczył w Czeczenii, w Palestynie, w Afganistanie, w Iraku, a teraz w Syrii. Z pewnością nie potrafi już żyć pokojowo. Jeśli taka osoba jedzie na wojnę, nikt nie żałuje" - powiedział dziennikarce "Nowej Gaziety" Achiad Abdullajew, szef lokalnych władz dagestańskiej wioski Nowosasitli. Od 2011 r. z tej malutkiej 2,5-tysięcznej miejscowości wyjechały walczyć do Syrii 22 osoby. "Jeśli chcą walczyć, niech walczą, ale nie tutaj" - mówił dalej Abdullajew, który przyznał, że FSB razem z miejscowym negocjatorem "wyciągnęła z podziemia kilku liderów i wysłała ich na dżihad zagranicę". Ale na "kilu liderach" nie poprzestano. Rozmówca gazety twierdzi, że rosyjskie służby utworzyły nawet "zielony korytarz" dla wyjeżdżających do Syrii - co już było zdecydowanie nie w smak głowie wioski.
Artykuł "Nowej Gaziety" ukazał się już kilka tygodni temu (czytaj więcej)
, ale dopiero teraz robi się o nim coraz głośniej. W tekście tym podano m.in., że od wybuchu konfliktu w Syrii, "aktywność kaukaskiego podziemia spadła dwukrotnie". A w oczach FSB zagrożeniem dla bezpieczeństwa są tylko ci, którzy próbują wrócić z wojny.
Czyżby Moskwa znalazła nowy sposób na "uspokojenie" Kaukazu?
O co może toczyć się gra?
Według prof. Ryszarda Machnikowskiego, specjalisty ds. terroryzmu z Uniwersytetu Łódzkiego, oskarżenia "Nowej Gaziety" wobec rosyjskich służb nie są nieprawdopodobne. Zdaniem eksperta Rosjanie mogliby chcieć w ten sposób nie tylko pozbyć się z kraju osób, które potencjalnie stanowią zagrożenie, ale również wprowadzić między nich swoich ludzi i pozyskać informatorów. Prof. Machnikowski przyznaje, że nie jest to wcale nadzwyczajna praktyka wywiadowcza. - Jeżeli wywiad chce się czegoś dowiedzieć, musi mieć źródło, do którego trzeba dotrzeć, a więc ktoś taki powinien być na miejscu - wyjaśnia krótko.
- Drugi element, który może wchodzić w grę, to chęć posiadania minimum kontroli nad pewnymi ugrupowaniami i manipulowanie nimi - wyjaśnia prof. Machnikowski. - Rosjanie są znani nie tylko z działań pod fałszywa flagą, ale także z wykorzystywania różnych podmiotów zewnętrznych, także terrorystycznych. Znane są takie sytuacje i z czasów radzieckich, i późniejszych, po 1991 r. - dodaje.
Także były analityk wywiadu i ekspert ds. Rosji Robert Cheda przyznaje, że za tezą postawioną w tekście "Nowej Gaziety" przemawia "rachunek korzyści, jakie Moskwa odnosi ogólnie ze strategicznej sytuacji na Bliskim Wschodzie, a szczególnie z faktu istnienia Państwa Islamskiego". Cheda przypomina, że odpływ radykalnych bojowników z Kaukazu jest na rękę Kremlowi w związku z pogarszającą się sytuacją ekonomiczną w kraju. - Moskwa nie może już w takim stopniu, jak wcześniej, dotować niespokojnych regionów kaukaskich, kupując lokalność tamtejszych klanów i zalewając pieniędzmi wybuchową sytuację społeczną - tłumaczy ekspert.
- Ostatnio Moskiewskie Centrum Carnegie wysunęło tezę, że gdyby nie doszło do Arabskiej Wiosny i wybuchowej sytuacji w regionie, to Rosja postarałby się o stworzenie takiej sytuacji. A to dlatego, że przy pomocy Bliskiego Wschodu Moskwa załatwia mnóstwo swoich interesów - dodaje Cheda. Jak wyjaśnia, Kreml, który popiera syryjskiego prezydenta Baszara al-Asada, odgrywa ważną rolę mediacyjną w regionie.
- Obecność Rosji (na Bliskim Wschodzie - red.) po pierwsze - podnosi prestiż międzynarodowy tego kraju, po drugie ma wyraźnie antyamerykański charakter. Rosja usiłuje zapełnić próżnię po niezbyt skutecznej polityce Baraka Obamy, a walka z Państwem Islamskim jest płaszczyzną, na której Moskwa chce integrować region i realizować swoje interesy - dodaje.
Na czym więc najbardziej zależy Kremlowi? Zdaniem Chedy przede wszystkim na podniesieniu cen ropy naftowej. - Można mówić już o rozwiniętych zabiegach dyplomatycznych saudyjsko-rosyjskich, których celem jest wpłynięcie na rewolucję łupkową w Stanach Zjednoczonych, bo zadała ona cios budżetom obu państw - wyjaśnia ekspert. Drugą ważną dla Kremla sprawą jest sprzedaż broni do państw regionu, m.in. Egiptu. Trzecią - obecność gospodarcza, np. rosyjskich koncernów surowcowych w Iraku. I ostatnią - zastąpienie Stanów Zjednoczonych w roli mentora Bliskiego Wschodu.
A czy Rosja mogłaby pomagać w wyjazdach islamistów, by zwiększyć chaos na Bliskim Wschodzie i w ten sposób odciągnąć uwagę Amerykanów od sytuacji na Ukrainie? Cheda nie zgadza się z taką tezą. - Wierzę, że USA nie porzucą Ukrainy na rzecz rozwiązania sytuacji na Bliskim Wschodzie, dlatego że nie leży to w interesie amerykańskim i nie jest wpisane w strategię obecności amerykańskich na wschodniej flance NATO i Ukrainie.
Nie pierwsi. Nie jedyni?
Obaj eksperci przyznają, że jeśli opisany przez "Nową Gazietę" proceder faktycznie ma miejsce i FSB pomaga, a co najmniej nie przeszkadza, wyjazdom islamistów, nie decydują o tym lokalni oficerowie, a centrala tej służby.
- W Rosji nic nie dzieje się na poziomie lokalnym, szczególnie w służbach specjalnych, które są poddawane kontroli z najwyższego szczebla - komentuje Cheda.
Prof. Machnikowski przypomina także, że Rosjanie nie byliby pierwszymi, którzy ułatwiają wyjazdy osobom z czarnych list. - W czasie wojny w Afganistanie różne państwa Bliskiego Wschodu chętnie pozbywały się tzw. radykałów, kupując im nawet bilety w jedną stronę. Wiemy, że tak było w Egipcie, Arabii Saudyjskiej, Jemenie - wyjaśnia ekspert.
Czy podobnie operować mogą dziś służby państwowe Zachodu? Według prof. Machnikowskiego to kwestia prostej kalkulacji. Co prawda można pozwolić na wyjazd zradykalizowanej osobie, czasowo odsunąć zagrożenie i nawet liczyć, że być może zginie ona w walkach daleko od domu. Ale ktoś taki równie dobrze może wrócić do kraju, z nowymi umiejętnościami i bojowym doświadczeniem, przez co będzie stanowił jeszcze większe zagrożenie dla bezpieczeństwa. - Myślę, że taka kalkulacja jest dla krajów zachodnich negatywna - ocenia ekspert.
Tymczasem według Chedy rosyjskie służby mogą jednak współpracować z państwami Azji Środkowej należącymi do Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym. - Takie państwa jak Tadżykistan, Kirgistan, Kazachstan czują ogromny nacisk ze strony ISIS i afgańskich talibów - stoją przed wyborem między cholerą a dżumą. Rosja może koordynować nawet takie działania ze służbami specjalnymi tych państw, by wysłać na Bliski Wschód jak najwięcej osób określanych jako islamscy ekstremiści - mówi Cheda i wyjaśnia, że w innym przypadku Rosja mogłaby stanąć w obliczu zagrożenia we własnej strefie wpływów, a nawet być zmuszona do militarnego zaangażowania.
Rachunek zysków i strat
W lutym tego roku szef FSB Aleksandr Bortnikow przyznał, że dla ISIS walczy około 2 tys. rosyjskich obywateli. W czerwcu Pravda.ru pisała już o 5 tys. Ta liczba jest jeszcze większa (ok. 7 tys.), jeśli wziąć pod uwagę ochotników ISIS z dawnych republik sowieckich. Głośno było wówczas również o 19-letniej studentce Uniwersytetu Moskiewskiego, która chciała porzucić książki dla wojny w Syrii. Nastolatkę zatrzymały ostatecznie tureckie służby.
Choć więc trudno odmówić korzyści dla Moskwy, jeśli faktycznie pomagała w "eksportowaniu" radykałów, oddalając od siebie zagrożenie, rachunek zysków i strat takiego działania nie jest wcale prosty. "Niekontrolowany 'syryjski' wirus rozprzestrzenił się szeroko w kraju, uderzając w cele geograficznie i społecznie dalekie od Kaukazu" - pisze "Nowaja Gazieta".