Rosyjska propaganda: logika strachu i imperium. W niej Polska jest niewdzięczną "hieną"
Rosyjska propaganda rządzi się własnymi prawami – oderwanymi od logiki, faktów czy spójności narracji. W jej centrum stoi emocja, mit i strach. To narzędzie, które ma kształtować postrzeganie rzeczywistości tak, aby służyła interesom Kremla.
Jak zauważa Peter Pomerantsev, autor książki "Nothing Is True and Everything Is Possible" (w Polsce ukazała się pt. "Jądro dziwności. Nowa Rosja"), w Rosji "prawda stała się płynna, a fakty ustępują miejsca narracjom". Według tych zasad Kreml wciąż powtarza, że nie może zgodzić się na wejście Ukrainy do NATO czy Unii Europejskiej, ponieważ nie chce "baz Sojuszu przy swojej granicy".
Zupełnie pomijane jest to, że te bazy już istnieją – w Finlandii, krajach bałtyckich, w Rumunii, Turcji i Polsce. A mimo to właśnie Ukraina, a nie Estonia czy Rumunia, stanowi – według Kremla – egzystencjalne zagrożenie. Absurd? Tylko z zachodniego punktu widzenia. W rosyjskim rozumieniu świata wszystko się zgadza – nie chodzi bowiem o bazy, lecz o utrzymanie władzy nad terytoriami dawnego imperium: najpierw carskiego, potem sowieckiego.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Rosja w tarapatach? "Putin zdaje sobie z tego sprawę"
Jak tłumaczy Timothy Snyder, amerykański historyk i autor "O tyranii", "Putin nie boi się NATO jako sojuszu wojskowego – boi się demokracji jako alternatywy. Ukraina pokazująca, że możliwe jest życie poza rosyjską strefą wpływów, to dla Kremla zagrożenie systemowe".
Zdrada, która inspiruje
Dla Kremla Ukraina pozostaje częścią rosyjskiej "bliskiej zagranicy" i strefy wpływów. Jej prozachodnie aspiracje są postrzegane nie jako wybór suwerennego państwa, lecz jako zdrada. Rosji nie przeszkadzają rakiety NATO w Râmnicu Sărat czy stacja radarowa w fińskim Turku. Przeszkadza jej natomiast to, że Ukraina może zbudować społeczeństwo obywatelskie, demokrację i instytucje niepodporządkowane oligarchii ani służbom specjalnym – wzorzec, który mógłby stać się inspiracją dla samych Rosjan.
Jak mówił w 2022 roku Mychajło Podolak, doradca prezydenta Zełenskiego: "Rosja nie walczy z Ukrainą jako państwem, lecz z Ukrainą jako ideą. Ideą wolności, która może rozsadzić fundamenty rosyjskiego autorytaryzmu".
Celem wojny nie jest więc zatrzymanie rzekomej ekspansji NATO. Prawdziwym celem Kremla jest pacyfikacja kraju, który wymknął się spod kontroli. Ukraina nie tylko stała się politycznie niezależna, ale posiada także strategiczne zasoby: złoża tytanu, czarnoziem, przemysł zbrojeniowy oraz porty czarnomorskie, które Moskwa chciałaby przejąć.
To nie pierwszy raz, kiedy Rosja traktuje sąsiadów jak peryferie imperium. Już w 2008 roku Władimir Putin, na szczycie NATO w Bukareszcie, miał powiedzieć George’owi W. Bushowi: "Ukraina nie jest nawet państwem. Część jej terytorium to Europa Wschodnia, a część podarowana przez nas". To Putin osobiście oskarżył też Polskę o współudział w wybuchu II wojny światowej, sugerując, że "działała w zmowie z Hitlerem".
NATO jako "nowotwór", Polska jako "hiena"
W rosyjskich narracjach NATO to agresywny, imperialny twór – moralnie upadły i kierowany przez dekadenckie elity Zachodu. Były prezydent Dmitrij Miedwiediew stwierdził, że "Sojusz rozrasta się jak guz nowotworowy" i że "jego obecność przy naszych granicach to zagrożenie nie do zaakceptowania".
W tym kontekście Polska przedstawiana jest jako służalczy wykonawca woli USA – kraj o "imperialnych ambicjach", który marzy o odzyskaniu Kresów i rządzeniu Ukrainą. Władimir Żyrinowski, jeden z najbardziej jadowitych polityków rosyjskich, wielokrotnie nazywał Polskę "hieną Europy". W jednej z wypowiedzi twierdził: "Gdyby nie Armia Czerwona, Polska by nie istniała. Zawsze byliście przeciwko Rosji, nawet wtedy, gdy my dawaliśmy wam wolność".
Żyrinowski od trzech lat nie żyje, ale współczesne mutacje tej narracji są kontynuowane. Choćby deputowany Dumy, Leonid Kałasznikow zarzucił Polsce "niewdzięczność" i "podarowaną niepodległość, której nie potraficie docenić".
Ferment i chaos – strategia Kremla
Zarzut wobec Polski o "podżeganiu do wojny" przez wspieranie Ukrainy coraz częściej gości w rosyjskich mediach. W programie propagandysty Władimira Sołowjowa jeden z gości mówił: "Polska chce przejąć zachodnią Ukrainę, stać się lokalnym zarządcą regionu w imieniu USA i zbliżyć się do granic Rosji".
Agencja RIA Novosti publikuje z kolei artykuły sugerujące, że Warszawa planuje wielką wojnę – poprzez zakupy uzbrojenia, rozbudowę baz wojskowych i wspieranie "dywersantów" na Białorusi. To narracje wprost z podręcznika rosyjskiej dezinformacji.
Rosyjska propaganda nie ogranicza się do komunikatów dla własnych obywateli. Coraz częściej adresowana jest także do odbiorców w Europie Środkowej – w tym w Polsce. Celem jest sianie nieufności, pogłębianie polaryzacji społecznej, wzmacnianie podziałów. Jak zauważa Anne Applebaum, "Rosja nie musi wygrać debaty. Wystarczy, że uczyni ją niemożliwą".
W mediach społecznościowych roi się od fejków: rzekome tajne bazy NATO na Podkarpaciu, "przesiedlenia" Polaków z Lubelszczyzny na rzecz Ukraińców, plany "ukrainizacji" polskiej edukacji. To nie są marginalne teorie – są one powielane przez influencerów czy konta, których właściciele przedstawiają się jako patrioci. Tubą rezonansowa rosyjskiej propagandy są nawet niektórzy politycy.
Bo propaganda nie musi być podpisana cyrylicą – wystarczy, że sieje lęk, chaos i podważa zaufanie do instytucji. To sprawdzona taktyka.
Zasada Prigożyna
Tak było choćby w ostatnich dniach. Rosyjska propaganda rozpowszechniła informacje, sugerujące, że prezydent Francji Emmanuel Macron oraz kanclerz Niemiec Friedrich Merz zażywali kokainę podczas podróży pociągiem do Kijowa. Mieli to robić w towarzystwie premiera Wielkiej Brytanii Keira Starmera. Oskarżenia opierały się na zmanipulowanych nagraniach wideo.
Rzeczniczka rosyjskiego MSZ, Maria Zacharowa, podbiła bębenek, powtarzając przy okazji nigdy niepotwierdzone zarzuty dotyczące rzekomego uzależnienia od narkotyków również prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego.
Informacje te zostały rozpowszechnione przez prorosyjskie konta w mediach społecznościowych. Działo się to również w Polsce.
To zdarzenie wpisuje się w szerszą kampanię dezinformacyjną prowadzoną przez Rosję, mającą na celu destabilizację zachodnich rządów i osłabienie poparcia dla Ukrainy poprzez rozpowszechnianie fałszywych narracji.
Strach zamiast czołgów
Kreml może nie wygrać wojny przy użyciu czołgów, ale może próbować wygrać ją manipulacją i dezinformacją. To strategia sięgająca korzeniami filozofii wojennej Sun Tzu, który pisał: "Najwyższą sztuką wojny jest pokonać przeciwnika bez walki".
Czy Zachód, czy Polska są na to gotowe? W dobie TikToka, Twittera i zamkniętych baniek informacyjnych, gdzie twórcy internetowi nie zawsze odróżniają informację od propagandy – odpowiedź nie jest oczywista.
Tymczasem Rosja działa. A my? Czasem, jakbyśmy nadal wierzyli, że wojny wygrywa się tylko na froncie.
Sławek Zagórski dla Wirtualnej Polski