Rośnie zagrożenie ze strony dżihadystów w Niemczech. "To tykające bomby"
Kilkuset obywateli Niemiec walczy w Syrii i Iraku po stronie dżihadystów. Niektórzy z nich wracają do kraju. "To tykające bomy" - ostrzegają politycy. Według szefa niemieckiego kontrwywiadu, to tylko kwestia czasu, kiedy zaczną dokonywać zamachów - pisze z Niemiec korespondentka Wirtualnej Polski Agnieszka Hreczuk.
03.03.2015 10:44
Na ulicy żołnierze z bronią maszynową. Patrole przed dworcem, na starówce, przed ratuszem i synagogą. Mieszkańcy północnoniemieckiej Bremy byli raczej zaskoczeni niż wystraszeni. - Zamach? Tu u nas? A kto chciałby w takiej mieścinie zamach robić? - mówił przed kamerą jeden z mieszkańców. Ale władze informacje o możliwym ataku terrorystycznym, przekazanym przez niemiecki kontrwywiad, potraktowały bardzo poważnie. W ostatnią sobotę w Bremie zaostrzono środki bezpieczeństwa. Nie po raz pierwszy w ostatnich tygodniach.
Wcześniej z obawy przed terrorystami odwołana została demonstracja Pegidy (stowarzyszenia antyislamskiego) w Dreźnie i tradycyjny pochód karnawałowy w Brunszwiku. Po zamachu w Paryżu, na berlińskich dworcach i ulicach zwiększona została obecność policji, a przed siedzibą wydawnictwem Axela Springera ustawiono patrole. - Niemcy są bez wątpienia na celowniku terrorystów. Ostrzeżenia są coraz częstsze i bardziej konkretne - mówi Oliver Malchow, przewodniczący ogólnoniemieckiego Związku Policjantów.
Wewnętrzny wróg
Zagrożenie upatrywane jest raczej nie z zewnątrz, jak było to we wrześniu 2001 w USA, ale ze strony rodzimych fundamentalistów, którzy przez lata działali tu prawie nie niepokojeni. W Niemczech działa przynajmniej kilkanaście tysięcy radykalnych muzułmanów - salafitów - wspierających Państwo Islamskie. Według szacunków niemieckich władz nawet 600 z nich wyjechało w ciągu ostatnich trzech lat do Syrii, by walczyć po stronie dżihadystów. Niezależni eksperci oceniają ich liczbę na znacznie wyższą.
To w większości młodzi mężczyźni, ale nie tylko. Ostatnio w Niemczech skazana została na karę więzienia w zawieszeniu młoda kobieta, która w Niemczech przeszła na islam, a potem wyjechała z dwoma córkami do Syrii i dołączyła do bojowników. W innym procesie oskarżoną jest pochodząca z Polski konwertytka, żona bojownika, której zarzuca się wspieranie terrorystów i zbieranie funduszy na ich działalność. Kilkudziesięciu bojowników z Niemiec zginęło w walkach w Syrii. Przynajmniej dziesięciu w atakach samobójczych.
Bojownicy wracają. Niemieckie służby informują o ponad 200 bojownikach samozwańczego kalifatu przebywających obecnie z powrotem na terenie Niemiec. 70 z nich podejrzewa się o aktywny udział w ciężkich przestępstwach i aktach terroru. Ale udowodnić to trudno.
Historia Mehmeta
Mehmet twarzy nie pokazuje, nie wiadomo nawet, czy to jego prawdziwe imię. Jest pierwszym z powracających, który opowiedział w mediach o doświadczeniach niemieckich i europejskich dżihadystów. Niemiecka telewizja publiczna wyemitowała rozmowę z nim w ostatni piątek, na dzień przed alarmem terrorystycznym w Bremie. Typowa historia: nastolatek z problemami w szkole znajduje oparcie w grupie nowych przyjaciół - fundamentalnych muzułmanów. Zaczynają od rozmów o Allachu, kończą na namawianiu do walki o islamskie państwo.
Mehmet w końcu wyjeżdża w tajemnicy przed rodziną do Turcji, skąd terroryści przerzucają go do Syrii. Już na miejscu, w obozie szkoleniowym, Mehmet zaczyna wątpić. - Pytali, kto jest gotowy zabijać w imię islamu - opowiada dziennikarzom. On sam gotowy nie był. Z pomocą organizacji Violence Prevention Network (VPN), do której zwrócili się jego rodzice, Mehmetowi udaje się wyjechać z Syrii do Turcji, a potem do Niemiec.
To pierwsza taka akcja VPN, której zadaniem jest zasadniczo praca socjalna z muzułmanami w zakładach karnych. To rodzaj prewencji - badania socjologiczne potwierdzają, że sporo młodych ludzi przechodzi na islam albo radykalizuje się właśnie w więzieniu, gdzie "zagubionych dusz" poszukują salaficcy aktywiści. W ten sposób zwerbowani zostali bracia Charif i Said Kouachi, odpowiedzialni za zamach w Paryżu, tak trafiło do Syrii wielu niemieckich muzułmanów - tak, niemieckich, bo wbrew panującemu w Polsce przekonaniu, część z nich to rdzenni Niemcy, wyznający fundamentalny islam. To właśnie konwertyci Christian David Emde (teraz nazywający się Abu Qatada), czy Michael N. (znany jako Abu Dawud) wiodą prym w brutalności i bezwzględności między bojownikami.
Mehmet, całkowicie rozczarowany obliczem islamu, który zobaczył na Bliskim Wschodzie. nie stanowi dla Niemiec zagrożenia - oceniają specjaliści. Cieszy się, że dostał jeszcze jedną szansę. I raczej sam boi się dawnych kompanów.
Ale to niestety wyjątek. Jak przyznają niemieckie służby specjalne, większość powracających pozostaje w fundamentalistycznym środowisku. Bardzo prawdopodobne jest, że nie wrócili do Niemiec, bo tęsknili za rodziną. Dlatego Niemcy muszą liczyć się z atakami terrorystycznymi, jak w Danii czy Francji - przestrzega Hans-Georg Maaßen, szef Urzędu Ochrony Konstytucji, niemieckiego kontrwywiadu cywilnego.
- Nie możemy liczyć na to, że nasz kraj będzie wyspą spokoju - tłumaczył Maaßen w Berlinie, na policyjnym kongresie w styczniu. W ostatnich miesiącach aresztowanych zostało w Niemczech kilkunastu salafitów podejrzewanych o działalność terrorystyczną. Większość z nich właśnie wróciła z Bliskiego Wschodu.
Nieuchwytne zagrożenie
Niemieckie służby mają pod stałą obserwacją kilkudziesięciu fundamentalistów, uznanych za najbardziej niebezpiecznych, ale - jak przyznają - nie sposób nadzorować ich 24 godziny na dobę. Kilka miesięcy temu, przy okazji akcji antynarkotykowej, w jednym z mieszkań w Kassel policja zamiast narkotyków znalazła kałasznikowa z amunicją, pistolet, kamizelkę kuloodporną i flagę Państwa Islamskiego. Mieszkanie było wynajmowane przez Walida D., salafitę, ale nie odnotowanego na listach obserwowanych kontrwywiadu. Znaleziony karabin był uszkodzony i niezdatny do użytku. Walid, jeżeli coś planował, to samotnie. To właśnie zamachy dokonane przez takich pojedynczych, samotnie działających islamistów są najbardziej prawdopodobne - oceniają władze.
Niemiecki rząd planuje w walce z zagrożeniem terrorystycznym zaostrzyć prawo. Obecnie karalny jest udział w akcjach zbrojnych i w obozach szkoleniowych dżihadystów. Osobom podejrzanym o takie zamiary może być odebrany paszport i zabroniony wyjazd z kraju. W przyszłości niemieckie ministerstwo sprawiedliwości chce, by karze podlegało też finansowanie organizacji fundamentalistycznych, na przykład przez darowizny. Bojownikom można byłoby też odbierać niemieckie obywatelstwo.
Do tej pory jedyną udaną akcją radykałów w Niemczech był zamach na lotnisku we Frankfurcie nad Menem w marcu 2011 roku. W wybuchu podłożonej bomby zginęło tam dwóch żołnierzy USA, dwóch innych zostało rannych. W 2010 roku z powodu informacji o możliwym zamachu w siedzibie niemieckiego parlamentu, zamknięta dla turystów została jedna z najważniejszych atrakcji Berlina - szklana kopuła Bundestagu.
Śródtytuły pochodzą od redakcji