Rosji grozi rewolucja? - Oni się szykują
Rosyjska władza boi się rewolucji i już się na nie przygotowuje. Choć rządy Władimira Putina i Dmitrija Miedwiediewa wydają się niezachwiane, to ludzie na Kremlu wolą dmuchać na zimne: ograniczają prawa najbardziej podejrzanych, siłą rozbijają najmniejsze demonstracje niezadowolonych, a FSB (dawniej KGB) kupuje nowy sprzęt do inwigilacji "spiskowców". Czy w Rosji dojdzie do wybuchu niezadowolenia społecznego?
Po Rosji krąży anegdota: Leonid Breżniew spaceruje po Placu Czerwonym w Moskwie, gdy nagle zauważa idącego z naprzeciwka Gruzina niosącego ogromnego arbuza. Pierwszy sekretarz zatrzymuje przechodnia i mówi: Sprzedaj mi arbuza. Gruzin ma lepszą propozycję: Nie sprzedam, oddam za darmo. Wybieraj, którego chcesz! Na twarzy Breżniewa rysuje się zdziwienie. – Jak mam wybierać, skoro jest tylko jeden arbuz? Gruzin odpowiada: Mój drogi, ty u nas też jesteś jeden, a i tak Ciebie wybieramy.
Pod koniec września tego roku odbył się w Moskwie 12. zjazd rządzącej w Rosji partii "Jedna Rosja". Media obiegło sensacyjne doniesienie. Prezydent Dmitrij Miedwiediew zrezygnował z reelekcji na rzecz premiera Władimira Putina, a w zamian od szefa rządu otrzymał pierwsze miejsce na liście wyborczej czołowej partii. Później, już w telewizyjnym wywiadzie, Miedwiediew wyjaśniał: "Niewątpliwie premier Putin jest w tym momencie politykiem o najwyższym autorytecie w naszym kraju". Potwierdziła się stara prawda: w Rosji car jest tylko jeden.
"Król królów" w Afryce też był jedyny, a i jego zdmuchnęła rewolucja. Muammar Kadafi nazywał libijskich rebeliantów "szczurami" i tym szczurom wspieranym przez NATO dał się wygryźć z Trypolisu. Wcześniej w Tunezji obalono prezydenta Ben Aliego, a w Egipcie Hosniego Mubaraka. W Syrii Baszar al-Asad z pomocą czołgów i snajperów nadal trzyma się u władzy, choć jak mocno w zasadzie nie wiadomo. Jeszcze na początku roku, gdy Bliski Wschód oraz Afryka Północna stanęły w ogniu, zastanawiano się, czy w Rosji też wybuchnie rewolucja. Większość komentatorów twierdziła, że nie, lecz Kreml woli dmuchać na zimne.
Federacja problemów
Akcje odbywają się co miesiąc i za każdym razem są rozganiane przez odziały milicji specjalnego przeznaczenia, w skrócie OMON. Dni Gniewu to protesty opozycji organizowane od 21 marca 2010 r., których nieliczni uczestnicy domagają się przeprowadzenia zmian politycznych w kraju. Najczęściej zbierają się w Moskwie, gdzie w czasie krótkich manifestacji są bici, a potem wsadzani do aresztu.
Sytuacja wewnętrzna w Rosji jest skomplikowana. Gdzie się nie obejrzeć - problemy. Na Kaukazie Północnym wojuje islamska partyzantka, której czasem udaje się wysadzić coś w Moskwie. W samej stolicy i innych dużych miastach sił nabierają rosyjscy nacjonaliści. W grudniu 2010 r. tysiące z nich wywołało na stołecznym placu Manieżnoj takie zamieszki, że nawet polscy kibole by się nie powstydzili . Są jeszcze, a może przede wszystkim, problemy ekonomiczne. Pomimo uspokajających słów premiera Putina, że Rosja jest przygotowana na drugą falę kryzysu, Rosjanie wcale nie są tego tacy pewni. Gdy w 2008 r. spadły ceny ropy, to rosyjskie władze przez jakiś czas nie mogły zrobić nic innego, jak bezradnie rozkładać ręce. Według rosyjskiego ośrodka badań opinii publicznej, Centrum Lewady, 51% Rosjan twierdzi, że w ich ojczyźnie żyć trudno, ale można wytrzymać. Dla rosyjskich decydentów to dość satysfakcjonujący wynik, ale najwyraźniej boją się tych 19% niezadowolonych. Powołując się na mgliste zapisy prawne, Ministerstwo
Sprawiedliwości FR odmówiło w czerwcu wpisania opozycyjnej Partii Wolności Narodowej (Parnas) do rejestru partii politycznych, pomimo spełniania przez nią wszystkich zawartych w ustawie kryteriów. Tą metodą członkom Parnasu uniemożliwiono start w nadchodzących wyborach parlamentarnych i prezydenckich, a do Rosjan wysłano jasną wiadomość: w polityce nic się nie zmieni.
E-rewolucja kontra e-cenzura
- Jest daleki od tego, by żyć w internecie. Rzadko z niego korzysta - powiedział na rosyjskim kanale telewizyjnym "Deszcz" o Władimirze Putinie rzecznik rządu Dmitrij Pieskow. "Daleki" w tym przypadku może oznaczać, że premier za cyberprzestrzenią nie przepada, a najchętniej by ją zamknął lub chociaż poddał kontroli. Dwa miesiące po wybuchu rewolucji w Libii na oficjalnej stronie rosyjskiego rządu dotyczącej zakupów i przetargów pojawiło się nietypowe ogłoszenie. Rząd poszukiwał specjalistów i firm, które zajmą się zbadaniem "zagranicznego doświadczenia w regulowaniu odpowiedzialności podmiotów prawnych przy korzystaniu z sieci internet". W blogosferze zawrzało, ale obyło się bez sensacji. Nie od dzisiaj wiadomo, że rosyjskie władze próbują ograniczyć swobodny dostęp do internetu w kraju. Arabskie rewolucje, podczas których wirtualna przestrzeń odegrała niebagatelną rolę, jedynie dodały Moskwie determinacji.
W zeszłym miesiącu Kreml rozpoczął ofensywę dyplomatyczną. Cztery państwa: Rosja, Chiny, Uzbekistan i Tadżykistan przekazały sekretarzowi generalnemu ONZ dokument o nazwie "Międzynarodowy kodeks postępowania w zakresie bezpieczeństwa informatycznego", w którym zawarto bardzo szerokie i interpretowalne na wiele sposobów propozycje zapobiegania niebezpieczeństwom związanym z internetem. Jedna z nich dotyczy przeciwdziałania wykorzystywaniu sieci do działań propagandowych przez obce państwa.
Dwa tygodnie później gazeta "Kommiersant" dotarła do projektu konwencji ONZ przygotowanej przez rosyjskie Radę Bezpieczeństwa i Ministerstwo Spraw Zagranicznych. W tekście dokumentu "O zapewnieniu międzynarodowego bezpieczeństwa informatycznego" wśród głównych niebezpieczeństw, z którymi należy zdaniem Rosji walczyć w internecie, wymieniono: "masową oddziaływanie psychologiczne na ludność w celu destabilizacji społeczeństwa i kraju", czyli e-rewolucję. Roboczą wersję konwencji po raz pierwszy zaprezentowano w Jekaterynburgu na zamkniętym spotkaniu szefów służb specjalnych i organów bezpieczeństwa z 52 państw. W rosyjskiej prasie pisze się, że Kreml liczy na pozytywne rozpatrzenie dokumentu przez ONZ już w przyszłym roku.
Badania genetyczne, podsłuchy i następcy KGB
Rosyjskie służby też nie próżnują i dbają, by nikt nawet nie pomyślał o urządzaniu jakiejś rewolucji. Pod ostrzałem znalazł się zarówno internet, jak i świat w realu. Do radzenia sobie z potencjalnymi wichrzycielami przygotowują się wszystkie organy bezpieczeństwa. Ostatnio FSB za sprawą poprawki do ustawy o zwalczaniu ekstremizmu zyskała uprawnienia (wraz z policją) do ścigania blogerów i internautów tylko za to, że w komentarzach wypisali coś na Putina lub Miedwiediewa. Nowy przepis jest tak kontrowersyjny, że w obronie użytkowników cyberprzestrzeni stanął nawet rosyjski Sąd Najwyższy. Sędziowie uznali poprawkę za zbyt daleko idącą, bo krytyki urzędników państwowych nie można przyrównać do propagowania nienawiści i ekstremizmu. Pytanie, czy służby bezpieczeństwa będą postanowienie sądu respektować? Latem zeszłego roku wydarzyła się podobna historia. FSB zyskała od prezydenta Miedwiediewa nowe uprawnienia, które wywołały gęsią skórkę u obrońców praw człowieka. W podpisanej ustawie rosyjskiej bezpiece dano
możliwość wzywania "osób fizycznych" na rozmowy prewencyjne i wydawania im na papierze zakazu udziału w akcjach grożących popełnieniem przestępstwa, w tym także w manifestacjach antyrządowych. Jeszcze wcześniej FSB próbowała przeforsować prawo, zgodnie z którym prokuratura mogłaby bez nakazu sądowego polecić providerom zamknięcie strony internetowej (obecnie jest to możliwe wyłącznie w przypadku serwisów stanowiących zagrożenia dla bezpieczeństwa narodowego) oraz przymierzało się do objęcia kontrolą niektórych internetowych usług. Jeden z wysoko postawionych oficerów FSB wspomniał wówczas, że Gmail, Skype i Hotmail powinny umożliwić agencji bezpieczeństwa wgląd w treści swoich użytkowników. Sugestia wywołała w Rosji oburzenie i oficjalnie została zdementowana przez biuro prasowe FSB.
Nie ma co liczyć, że w przyszłości w Rosji będzie lżej. 663 mln rubli (66,3 mln zł), dokładnie tyle pieniędzy rząd wydzielił FSB na zakup w ciągu dwóch najbliższych lat najnowocześniejszych podsłuchów, kamer i technologii rozpoznawania mowy oraz wizerunku. Kolejnym krokiem będzie prawdopodobnie rozszerzenie uprawnień służby bezpieczeństwa o możliwość samodzielnego przeprowadzania badań genetycznych terrorystów i ich krewnych. Wcześniej zajmowały się tym niezależne centra medyczne.
Wojna pokoleń w FSB?
FSB jest niewątpliwie fundamentem obecnej władzy rosyjskiej i stoi murem za swoim były pracownikiem Władimirem Putinem. Kontroluje nie tylko społeczeństwo, lecz także struktury bezpieczeństwa. Oficerowie z Łubianki są odpowiedzialni za nadzór nad policją i innymi formacjami MSW oraz Ministerstwem Spraw Nadzwyczajnych (a także Ministerstwem Sprawiedliwości)
. Inwigilują również armię, co zresztą wśród żołnierzy wywołuje niemałe oburzenie i chęć stworzenia własnego organu bezpieczeństwa wewnętrznego. FSB w Rosji wydaje się wszechmocne, ale nawet ta instytucja boryka się z poważnymi problemami.
Jak twierdzi Agentura.ru, rosyjski serwis zajmujący się tematyką służb specjalnych, spadkobierczynię KGB dotknął konflikt pokoleń. Problemem są dacze położone na Rubliowce, czyli w najbardziej prestiżowej części Moskwy. Pierwotnie luksusowe wille przekazywano do użytkowania zasłużonym oficerom służb jako dodatek do pensji. Jednak na początku XXI wieku majątek oddano na własność użytkującym je wówczas generałom. Wywołało to oburzenie wśród majorów i pułkowników, oficerów średniego szczebla, mających nadzieję na to, że któregoś dnia zamieszkają pośród moskiewskich bogaczy.
Oprócz domów problemem są pensje, a właściwie sposób ich naliczania. Większe pieniądze w FSB otrzymują nie agenci działający w terenie, często z narażeniem życia, ale ci zajmujący się kwestiami administracyjnymi. Czasem znów są to generałowie. Mniej zarabiają oficerowie, którzy nie są z centralnego biura w Moskwie, chociaż na przykład zostali oddelegowani z prowincji do stolicy i pracują zaledwie budynek lub pokój obok. Możliwość awansu na wyższe stanowisko jest praktycznie zablokowana przez generałów, których wiek często przekracza 60 lat. Te różnice powodują tarcia. "Taka sytuacja wywołuje pasywność korpusu oficerskiego i stawia służby specjalne w sytuacji, która może się okazać niebezpieczna, jeśli w kraju nastąpi poważny kryzys", pisze w podsumowaniu Andriej Sołdatow, autor raportu Agentura.ru.
Podglądając walki w Libii i Syrii, Kreml chyba już znalazł rozwiązanie na ewentualny brak efektywności tajnej policji. - Rosja powinna być przygotowana na rozwój najgorszych scenariuszy w kraju - powiedział naczelnik sztabu generalnego Nikołaj Makarow przy okazji dzielenia się z mediami informacją, że w rosyjskiej armii zostaną utworzone jednostki snajperów. A Władimir Putin nie zapomniał o pozostawieniu sobie koła ratunkowego na scenie politycznej. Przyszły prezydent, mianując Miedwiediewa kandydatem wyborczym "Jednej Rosji", odsunął się zarazem od partii władzy. W razie kłopotów, jeśli dymisja premiera i rządu nie pomoże, Putin będzie mógł się jeszcze zastosować do gorzkiej rady OMON-owców, powtarzanej po zamieszkach na placu Manieżnoj: "Gdy zacznie się rewolucja, trzeba będzie zdążyć wziąć ze sobą grażdankę (cywilne ubranie)". Święta racja, tyle że OMON-owcom i Putinowi pewnie jeszcze przyjdzie trochę poczekać. Rewolucji póki co nie widać.
Jarosław Marczuk, "Wirtualna Polska"