Rosjanin uciekł przed mobilizacją do Polski. "Z elity tej armii niewiele zostało"
Aleksander jest jednym z tysięcy młodych Rosjan, którzy uciekli przed mobilizacją. Jest przekonany, że trafiłby na Ukrainę i zginął. — Orędzie Putina przeraziło przede wszystkim tych, którzy dotychczas byli neutralni albo takich udawali. Zaczęli się bać — mówi w rozmowie z Wirtualną Polską.
Od 21 września, kiedy Władimir Putin ogłosił decyzję o mobilizacji, mężczyźni, których mógł objąć pobór, zaczęli masowo wyjeżdżać z Rosji. Na granicach z sąsiednimi krajami utworzyły się wielokilometrowe kolejki.
Najwięcej ludzi w ciągu tygodnia przekroczyło granicę z Kazachstanem (ok. 100 tys.) i z Gruzją (ponad 50 tys.). Wyjeżdżają również do Armenii, Norwegii, Mongolii i nawet do krajów Ameryki Południowej, do których Rosjanie nie potrzebują wiz. Według różnych szacunków uciekło już łącznie ok. 300 tys. mężczyzn.
Polski nie ma na liście "popularnych kierunków", bo wraz z krajami bałtyckimi 19 września zamknęliśmy granicę dla Rosjan (z wyjątkiem niektórych kategorii, np. kierowców międzynarodowych).
Mimo to uciekinierzy pojawili się także w Polsce. Wirtualna Polska dotarła do Aleksandra, który wyjechał z Rosji nocą 22 września, dzień po ogłoszeniu mobilizacji. Mężczyzna opowiada o tym, jak wjechał do Polski, a nie wyjechał do USA, które są jego celem. Mówi również o nastrojach panujących wśród jego znajomych i o tym, jak widzi przyszłość swojego kraju.
Igor Isajew: Jak cię przedstawić, ile masz lat?
Mam na imię Aleksander. 32 lata, obwód moskiewski.
Mobilizacja by cię objęła?
Mam pierwszy stopień wojskowy. Jestem strzelcem. To oznacza, że jestem w pierwszej fali mobilizacyjnej.
Gdzie i kiedy służyłeś?
Lata 2011-2012, Strategiczne Siły Rakietowe, obwód moskiewski, miasto Naro-Fominsk.
Siły rakietowe to elita armii.
Szczerze mówiąc, z elity niewiele zostało. Po prostu zmarnowałem rok, niczego mnie nie nauczyli, a jeśli już, to tego, jak uciekać od postawionych zadań. W ciągu roku odbyliśmy maksymalnie pięć zajęć ze strzelania, którego w ogóle nie lubiłem. Zresztą to była fikcja. Na zajęciach teoretycznych siedzieliśmy, coś bazgraliśmy, a tak naprawdę nikt niczego nie pisał, a udawał. Trzeba było tylko pokazać, że coś się robi. Taka armia. Jedli i pili.
Elita na papierze.
W moim odbiorze? Tak. Nie mogę uważać się za jakiegoś specjalistę wojskowego. I nie zmienia tego fakt, że jednostka, w której przechodziłem służbę, miała tajne obiekty.
Jak rozumiem, ludzie z tej tajnej części od razu pojechali do Ukrainy wiosną.
Nie mam z nimi żadnych kontaktów, nie śledzę, co się u nich dzieje. Nie chciałem iść do armii, ale 10 lat temu po prostu nie miałem możliwości od niej uciec. Wiedziałem, że to będzie wyłącznie stracony rok.
W twojej ocenie wielu Rosjan myśli podobnie?
Wydaje mi się, że wielu. Uciekanie przed armią to nasz sport narodowy. Choć z drugiej strony jestem z okolic Moskwy, a ludzie tutaj - wydaje mi się - myślą bardziej europejsko. W innych regionach podejście do wojska może być jednak bardziej przychylne. Ja staram się nie komunikować z tymi, którzy popierają Putina w sposób otwarty. Jestem przeciwko niemu.
Publicznie czy po cichu?
Nie jestem jakąś znaną osobą, jednak wiosną 2017 roku zatrzymano mnie na wiecu zwołanym przez Nawalnego. Wiem, jak to wygląda od środka, jak "sądzą" w sądzie, jak zachowują się na komendach policji.
A jaki był sąd?
Błyskawiczny. Proces, skazanie, apelacja. W 2018 roku pozwałem Rosję przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka. Nie ma jeszcze wyroku.
Wyjechałeś z Rosji 22 września. Jak?
Wyleciałem około drugiej w nocy. Rano, gdy dowiedziałem się, że ogłoszono mobilizację, siedziałem jak na szpilkach. Spocone ręce, przygnębienie, zdenerwowanie tym, że nie wiesz, czy wylecisz, czy nie, czy cię wypuszczą, czy nie. Ale w końcu się udało i ostatecznie wylądowałem u was.
Opisz swoją drogę.
Wyleciałem z moskiewskiego lotniska Wnukowo. Tam najbardziej niepokoiłem się przejściem kontroli paszportowej.
Na lotnisku było wielu ludzi?
Myślałem, że tłum będzie znacznie większy, ale nie. Być może ze względu na to, że ludzie nie mieli jeszcze czasu na zakup biletów, no i była to pierwsza noc po ogłoszeniu mobilizacji.
Na kontrolę paszportową trafiłem do miłej funkcjonariuszki. Zapytała, jak dawno kupiłem bilety, czy wyjeżdżam w związku z mobilizacją, jaki jest mój plan podróży, jak wrócę. Powiedziałem, że kupiłem bilety wcześniej, że jadę do Polski po wizę amerykańską, stamtąd wrócę pociągiem do Moskwy przez Brześć.
Przepuściła mnie. Ale było to zaledwie kilkanaście godzin po orędziu Putina. Wiem, że później mężczyzn przepytywano bardziej szczegółowo. I nie były to już miłe dziewczyny. Kolejki też zrobiły się gigantyczne.
Dokąd poleciałeś z Moskwy? Przecież nie ma połączeń do UE, a Polska w ogóle nie wpuszcza obywateli rosyjskich.
Najpierw poleciałem do Turcji, do Antalyi. Stamtąd do Budapesztu. Węgry nas wpuszczają i wydają nam wizy.
Czyli węgierska straż graniczna wpuściła cię normalnie?
Tak, nawet żartowaliśmy z dziewczyną przy kontroli paszportowej. Życzyła mi dobrego odpoczynku! Później poleciałem samolotem już do Polski, a u was nie ma kontroli paszportowej przy przylotach z Węgier.
A tak naprawdę przyjechałeś po amerykańską wizę?
Tak, chciałem dostać wizę do USA, żeby tam wyemigrować, ale niestety, wizy mi nie dali.
Kiedy zdecydowałeś się na emigrację do USA?
Myślałem o tym od kilku lat, a w lutym zacząłem planować przeprowadzkę. Po wybuchu wojny stało się to bardzo trudne: wizę do Stanów Zjednoczonych można uzyskać tylko poza Rosją, a uzyskanie wizy do Europy jest prawie niemożliwe. Na początku starałem się o wizę austriacką, by dostać się do konsulatu USA, ale nie dali mi jej bez wyjaśnienia. Potem ubiegałem się o wizę węgierską. Węgry dały mi wizę na dziewięć dni.
Jak wyglądała rozmowa w amerykańskim konsulacie?
Pytania są zwykłe, dokładnie takie, o których pisze się na wszystkich forach: jaką masz pracę, jakie kraje odwiedziłeś, jaką masz rodzinę, czy masz dzieci? Ale jedno pytanie było nietypowe, którego wcześniej nie zadawano: czy nie boisz się, że zostaniesz teraz zmobilizowany, wcielony do wojska? Cóż, powiedziałem, że są obawy, ale co robić? Oczywiście nie chcę iść do wojska. Nie chcę umierać za ambicję jednego pie***onego człowieka.
A jaki stosunek do jego ambicji mają ludzie z twojego otoczenia?
21 września przed wyjazdem byłem w pracy. Ludzie chyba zaczęli rozumieć. Odczuwalna była panika.
Gdzie pracujesz?
W banku.
Więc przyszedłeś 21 września do pracy. I jest orędzie Putina.
Wszyscy to oglądaliśmy na telefonach, na komputerach. Niektórzy spodziewali się, że ogłosi mobilizację. A ci, którzy nic nie rozumieli, niczego nie oczekiwali. Naiwnie wierzyłem, że będzie to mobilizacja częściowa, że jakoś zawężą krąg ludzi. Ale w rzeczywistości okazało się, że zgodnie z tym dekretem można wysłać do Ukrainy każdego, choć Putin powiedział o "częściowej mobilizacji".
Co się działo, gdy padło słowo "mobilizacja"?
Chciałem rzucić telefonem o ścianę. To kompletna bzdura. Od razu zdałem sobie sprawę, że złapią wszystkich. Żal mi ludzi, którzy tam pojadą, ludzi, którzy nie mają doświadczenia w walce, on po prostu wysyła ich na wojnę jak mięso armatnie.
Czy rozmawiałeś o tym ze swoimi współpracownikami?
Moja szefowa siedzi po mojej prawej, kolega po lewej — znamy swoje poglądy. Po prostu kiwaliśmy sobie głową przez cały dzień i śledziliśmy wiadomości. Nie mieliśmy ochoty do pracy. Za nami siedzą w pracy ludzie, którzy cały czas głośno wspierają politykę Putina. Ale nawet oni zareagowali tego dnia niedowierzaniem.
Z kolei ci, którzy przez cały czas trzymali się "z dala od polityki", zdali sobie sprawę, że mogą wpaść w tę mobilizację. Myślę, że to orędzie przeraziło przede wszystkim tych, którzy byli neutralni albo takich udawali. Zrozumieli, co się święci, i zaczęli się bać.
Władze zaraz potem włączyły propagandę, mówiąc, że zmobilizują tylko nielicznych. Czy twoim kolegom przyszło do głowy, że to "uspokojenie" oznacza powszechną łapankę?
Po orędziu spędziłem w Rosji tylko jeden dzień, przez ten czas do nich to nie dotarło. Ludzie są "zombifikowani", propaganda ma na nich silny wpływ. Naprawdę wierzą w to, co słyszą. Nie chcą myśleć, szczególnie o rzeczach trudnych.
Ostatnio pojawił się taki mem: Putin siedzi na górze i krzyczy do ludzi: "No co, co jeszcze mam zrobić, żeby was to oburzyło?". Mówisz o czymś takim?
Jeśli wprowadziłby stan wojenny, całkowicie spuścił żelazną kurtynę i otwarcie zadeklarował pełną mobilizację, to byłby ten punkt krytyczny. To wtedy oburzyłby ludzi.
I wtedy Rosjanie szybko się zmienią?
Ludzie muszą uzyskać dostęp do informacji, aby zobaczyć, że są inne punkty widzenia. Chociaż - z drugiej strony - to wszystko dzieje się od 22 lat i ludziom trudno jest uświadomić sobie, że się mylili. Ludzie nie chcą wyjść na głupców. Ale gdyby teraz wszystkie państwowe media zostały po prostu wyłączone... Hmmm.... Będzie to jednak długa i żmudna praca.
Ktoś jeszcze z twoich znajomych wyjechał z Rosji w ostatnich dniach?
Jeden kolega z Tiumenia uciekł do Kazachstanu, przekroczył granicę 130 km od Omska. Powiedział, że zamierza zostać u krewnych około miesiąca. To było cztery dni temu.
Więc nie wierzysz w lepszą przyszłość Rosji?
Daję 40 procent, że będzie jakaś demokracja, coś się zmieni na lepsze. A 60 procent, że nic się nie zmieni, że naród dalej będzie kochał cara. Tyle że narodu, szczerze mówiąc, już nie ma.
Co zamierzasz teraz robić?
Moja wiza zaraz się skończy. Nie pojechałem do USA. Absolutnie nie chcę wracać do Rosji, teraz szukam opcji tutaj. Jeśli to nie wyjdzie, wyjadę do kraju bezwizowego i zamieszkam tam legalnie. Europa jest dla mnie ważna, zawsze kochałem ją za wolność, miałem świadomość, że tu jest dobrze, bo tu ludzie są wolni.
A wielu Rosjan tej wolności nie widzi. Wystarcza im to, że w Europie widzą po prostu piękne widoki, muzea i drogie sklepy. Mam pewne oszczędności i rodzina mi pomoże. Mam białoruskie karty bankowe, które działają w Europie. Oczywiście chciałbym znaleźć pracę, ale na razie nie mam odpowiedniego statusu.
Igor Isajew dla Wirtualnej Polski