Mobilizacja w Rosji. Ekspert: "To klęska. Z niewolnika nie będzie żołnierza"
Rosja oficjalnie wygrywa "specjalną operację wojskową", a klęski ponosi z NATO, nie - Ukrainą - taki przekaz przebija się od niedawna z rosyjskich mediów. Po ogłoszeniu mobilizacji część Rosjan stawiła się w punktach poboru, ale część wyszła na ulice. Czy to jednak cokolwiek zmieni?
Rosyjskie media od kilku dni przygotowywały Rosjan na to, żeby przekazać im wreszcie informację o pogarszającej się sytuacji na froncie. Widoczna była zmiana narracji rosyjskiej machiny propagandowej. Komentatorzy wzywali do przyznania się do porażek. Dziennikarze zaczęli zadawać trudne pytania. Nawet Olga Skabajewa, jedna z czołowych propagandzistek kremlowskiego reżimu, na antenie państwowej telewizji wprost zapytała, dlaczego sytuacja jest tak zła, jeśli rosyjska armia jest tak znakomita? Co się stało, że musi oddać okupowane terytorium?
Skabajewa nie oczekiwała rzetelnych i prawdziwych odpowiedzi. Te od razu przerywała. Problemy cały czas są maskowane przez propagandę. Rosyjskie media po porażce na odcinku charkowskim zaczęły sugerować, że do walki weszły oddziały NATO, a na szpicy uderzenia znajdował się międzynarodowy korpus liczący 20 tys. najemników z Zachodu.
Rosja podtrzymuje cele, jakie postawiła sobie w lutym. Armia ma wyzwolić "Noworosję" – czyli okupowane tereny Ukrainy - od "faszystowskich okupantów". Ale według nowej narracji "operacja specjalna" została zakończona, a teraz zaczęła się najwyraźniej "wojna" - z NATO. Dlatego naród musi się zjednoczyć i mobilizacja jest konieczna, aby powstrzymać "hordy najeźdźców", którzy chcą rzekomo zniszczyć Rosję.
Rosjanie niezbyt wierzą – a na pewno nie wszyscy - w oficjalny przekaz państwowych mediów. Jednak w większości nie mają odwagi stanąć w kontrze do władzy. Boją się powszechnego terroru państwa policyjnego i donosicielstwa. Przykładem jest sprawa Iriny Gień, nauczycielki z Penzy, która na początku sierpnia została skazana za "szerzenie nieprawdziwych informacji o armii rosyjskiej w oparciu o polityczną nienawiść". Doniósł na nią jeden z uczniów.
Antywojenne ruchy w Rosji co jakiś czas wychodzą na ulice. Nie jest to jednak siła, która mogłaby zagrozić reżimowi Putina. Zwłaszcza, że społeczeństwo jest zastraszone. Groźba wysłania na front albo osadzenia w kolonii karnej nadal jest dla większości zbyt paraliżująca.
- W skali całego społeczeństwa to promil albo i mniej – mówi o protestujących dr Dariusz Materniak, doktor nauk o bezpieczeństwie i publicysta, który specjalizuje się w tematyce związanej z wojskowością, bezpieczeństwem i stosunkami polsko-ukraińskimi. - Takie akcje nie mają szerszego społecznego poparcia i nie widzę szans, aby się to zmieniło.
- Być może dopiero w momencie, gdyby rosyjskie straty poszły w setki tysięcy zabitych, - co wcale wykluczone nie jest - społeczeństwo zareaguje silniej. Jednak całkiem możliwe, że zanim do tego dojdzie, na górze nastąpią jakieś roszady - dodaje.
Zaskoczone społeczeństwo
Samo rosyjskie społeczeństwo nie wierzy w zmiany, choć na ulicach protestujący wzywają Putina do rezygnacji albo wysyłają go na wojnę. Rosjanie niechętnie wypowiadają się przed kamerami. Znajomy z Petersburga oświadczył wprost: "Tu się nic nie zmieni, ale mnie nie pytaj". Między słowami można wyczytać obawę przed kontaktami z zagranicznymi mediami.
Liczne nagrania, które od kilku dni obiegają internet, pokazują, że wielu Rosjanom mobilizacja się nie podoba. Jednak oprócz tych ograniczonych protestów i zyskujących na popularności w internecie poradników, jak uniknąć służby wojskowej Rosjanie działają w większości biernie. Na filmach widoczne są grupy rezerwistów rzewnie żegnanych przez najbliższych – i grupy uciekających samolotami z kraju.
- Tym bardziej żałosny to obrazek społeczeństwa rosyjskiego, że protestują dopiero w momencie, gdy coś im osobiście zagraża potencjalnie. Bucza, Irpień, Mariupol czy inne zbrodnie niespecjalnie kogoś wzruszyły – podkreśla dr Materniak.
Antyputinowski bloger Wiaczesław Zaruckij podkreśla, że Rosjanie są zaskoczeni decyzją Putina, bo wedle medialnej propagandy wszystko szło zgodnie z planem. Tymczasem zaciąg do armii jest ogromny, a mobilizacja nie jest częściowa, a całkowita. Protesty z kolei są znacznie mniejsze niż na początku marca tego roku.
Czy mobilizacja pomoże reżimowi?
Kreml chce powołać do służby 300 tys. rezerwistów. Nieoficjalne doniesienia mówią o możliwości zmobilizowania nawet miliona ludzi. Nie jest to pobór jakościowy, a ilościowy. Żołnierze mający za sobą zasadniczą służbę wojskową potrafią co najwyżej obsłużyć kałasznikowa. W dodatku morale jest niskie. Jak widać na kolejnych nagraniach w sieci, liczni poborowi pojawiają się na punktach zbornych albo załamani, albo pijani.
- Ogłoszenie mobilizacji jest przede wszystkim przyznaniem się do porażki i to bardzo spektakularnym. O ile do pewnego stopnia propagandzie udało się "obronić" wycofanie się spod Kijowa i Czernihowa oraz ograniczenie celów wojny do samego południa i Donbasu, to ogłoszenie mobilizacji, nawet częściowej, jest przyznaniem się do poważnych strat i klęski całego scenariusza "operacji specjalnej" – mówi dr Materniak.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
- Mobilizacja na tym etapie - już teraz, w momencie jej ogłoszenia, wobec reakcji społeczeństwa - jest klęską samą w sobie. "Z niewolnika nie ma pracownika" - a tym bardziej nie będzie żołnierza. Innymi słowy: przeciętny Rosjanin nie wierzy mimo wszystko w przekaz propagandowy, a co najmniej nie ma ochoty ryzykować dla niego życia, nie identyfikuje się z obecną władzą i jej celami. A to już jest bardzo poważne zagrożenie dla długotrwałej stabilności, choć nie takie jak w innych krajach - bo woli buntu i zmiany oddolnej w Rosji nigdy nie było i nie ma jej dzisiaj – ocenia ekspert.
Eksperci, m.in. dr Michał Piekarski z Uniwersytetu Wrocławskiego, uważają, że nowelizacja prawa karnego, zgodnie z którą za dobrowolne oddanie się do niewoli ma grozić do 15 lat więzienia, jest wyrazem obaw, że żołnierze nie będą chcieli walczyć za reżim Putina. A Kreml ma świadomość niskiej jakości swoich żołnierzy. Mimo wszystko propaganda stara się zmobilizować społeczeństwo i wykreować obraz "przebrzydłego Zachodu".
Zmiany na froncie propagandy
Budowa przekazu dla społeczeństwa nieco zmieniła charakter. Obecnie już nie tylko Ukraina jest wrogiem, ale cały zachodni świat, który "jest wrogo nastawiony" do Rosji i obawia się jej potęgi. Według rosyjskiej telewizji za wojną stoi Zachód, a Wołodymyr Zełenski jest jedynie "naćpaną marionetką w rękach Ameryki".
W mediach można usłyszeć porównania do sytuacji Żydów podczas II wojny światowej czy Afroamerykanów w latach 50. XX wieku. Wspomniana Skabajewa sugerowała, że w Europie Zachodniej są miejsca, w których Rosjanie są traktowani jak czarni Amerykanie w USA. Jako przykład zepsucia Zachodu przedstawiła film z końca XIX wieku, który miał przedstawiać królową Elżbietę II rzucającą dzieciom okruchy.
- O ile rosyjski przekaz medialny pozostaje skrajnie sprymityzowany i jako taki jest zapewne przyjmowany za prawdę przez pewną część odbiorców, to jednak nie przez wszystkich: widać to po reakcji na dekret o mobilizacji, skutkujący wykupywaniem biletów, kolejkami na przejściach granicznych i podobnymi działaniami, które sprowadzają się do jednego problemu: jak uniknąć mobilizacji? - zauważa dr Materniak.
- Myślę, że na stawianie tutaj daleko idących tez jest za wcześnie, ale być może zaczęły się zmiany i to istotne dla rosyjskiego społeczeństwa: wojna i ryzyko śmierci na froncie to już nie jest "ekskluzywna" możliwość dla żołnierzy, najemników itp. Ale może dotyczyć coraz większej liczby ludzi, tym razem już "zwykłych" Rosjan, którzy może i popierają Putina i "wyzwolenie" Ukrainy, ale niekoniecznie chcą za to oddawać własne życie. Najbliższe kilka tygodni i efekty procesu mobilizacyjnego pokażą, jak szerokie jest to przekonanie w rosyjskim społeczeństwie – podkreśla naukowiec.
- Jest jeszcze jedna ciekawa analogia, tym razem historyczna: Rosja jest federacją, choć bardziej z nazwy niż realnie - poziom centralizacji jest wysoki. Rosja to także imperium - powstałe na zasadzie przyłączania kolejnych, obcych narodowościowo, etnicznie i religijnie podmiotów. Już teraz mówi się o tym, że mobilizacja będzie obejmować częściej przedstawicieli mniejszości, np. Buriatów, niż Rosjan z Moskwy czy Petersburga. Walczyć i umierać za Rosję mają przede wszystkim mieszkańcy prowincji. Podobnie było w przypadku starożytnego Rzymu niedługo przed jego upadkiem – stwierdza dr Materniak.
Czas pokaże, czy tocząca się wojna będzie miała podobne skutki dla wewnętrznej spoistości Federacji Rosyjskiej. Na razie widoczne są pierwsze rysy na wizerunku. Czy jednak Rosjanie – i inne ludy Federacji - znajdą siłę, by walczyć o wolność i demokrację?