Rosjanie zakłócają sygnały GPS. Dwa scenariusze: obserwacja i zniszczenie
Bazy Rosjan w obwodzie Królewieckim coraz bardziej niebezpieczne. Poruszające się w rejonie Bałtyku statki samoloty gubią sygnał GPS, nawet otrzymują fałszywe komunikaty o położeniu, co może doprowadzić do katastrofy. Czy bazy należy zniszczyć, a może poczekać i obserwować? Scenariusze, co może się stać w obu przypadkach, kreślą w rozmowie z WP eksperci - były wiceszef MON Romuald Szeremietiew i Łukasz Pacholski, ekspert ds. lotnictwa.
Estoński serwis Delfi dotarł do tajnych rosyjskich dokumentów, które wskazują na istnienie tajnej bazy, zlokalizowanej w rosyjskim Pioniersku, na terenie obwodu królewieckiego. Baza jest częścią strategicznej sieci Toboł, przeznaczonej do prowadzenia walki elektronicznej.
Z ustaleń wynika, że obejmuje ona kilka systemów nadzoru, obrony i dowodzenia, a jej celem jest z jednej strony ochrona rosyjskich systemów łączności satelitarnej i nawigacji przed potencjalnymi atakami ze strony NATO, a z drugiej osłabienie działań wywiadowczych państw Sojuszu.
Co więcej, włoskie źródła informują także o wysokiej na 40 metrów antenie, która ma znajdować się na terenie drugiego, podobnego obiektu, w miejscowości Okunevo, także w obwodzie królewieckim. Jej zniszczenie - jak wynika z doniesień włoskiego dziennika Corriere della Sera - sugerowało kilku włoskich generałów. Temat jednak miał zostać poddany wątpliwości między innymi przez Stany Zjednoczone.
Ostatecznie Rosjanie dalej wykorzystują system do zamierzonych działań. Szwedzka Agencja Transportu ujawniła, że problem zakłócania sygnału GPS dotyczy niemal co czwartego lotu w regionie Bałtyku.
Od stycznia do kwietnia 2025 r. zakłócono ok. 123 tys. lotów. W kwietniu ponad 27 proc. lotów w regionie było zakłóconych. O działania podejrzewana jest Rosja, co potwierdzają dane z raportu przygotowanego dla Międzynarodowej Organizacji Lotnictwa Cywilnego. Co więcej, wysyłane są też fałszywe komunikaty o pozycji samolotów.
Co Europa powinna zrobić z bazą Rosji w obwodzie królewieckim?
O to, czy pomysł likwidacji bazy wojskowej, który ma krążyć wśród wojskowych, jest w ogóle pomysłem, który NATO powinno brać pod uwagę i co w przypadku, jeśli takie działania nie zostaną podjęte, spytaliśmy byłego wiceministra obrony dr hab. nauk wojskowych Romualda Szeremietiewa. Jak mówi ekspert, "działania Rosji to przygotowanie do wojny pełnoskalowej". - Stanowią realne zagrożenie i na takie działania NATO ma prawo odpowiedzieć - ocenia ekspert.
Scenariusz pierwszy: likwidacja rosyjskich obiektów w obwodzie królewieckim
Jak podkreśla ekspert, działania dążące do likwidacji, po pierwsze musiałyby zostać przeprowadzone w silnym porozumieniu z USA. Nie można jego zdaniem wykluczyć jednak, że Donald Trump byłby na nie gotów.
- Skoro podjął radykalne działania w Iranie, mógłby podjąć je również w przypadku realnego zagrożenia dla Europy i działań jawnie kierowanych przeciwko krajom NATO.
Jak miałoby to wyglądać? - Oczywiście strona rosyjska, musi być poinformowana, że mamy taki problem, ustalamy termin i sygnalizujemy, że oczekujemy zaprzestania do konkretnego dnia. Jeżeli nie skończą, to będą tego konsekwencje - mówi były wiceszef MON.
- Jeśli działania nie ustaną, w momencie nadejścia terminu, uderza się w obiekt i się go likwiduje. Sądzę, że po groźbach Rosja by zaprzestała dalszych działań czy kroków odewtowych, bo nie jest jeszcze gotowa na wojnę pełnoskalową.
Zdaniem Romualda Szeremietiewa, Europa ciągle jeszcze bagatelizuje działania Rosji przeciwko krajom sojuszu.
Zdaniem eksperta, Rosja już toczy działania wojenne przeciwko krajom NATO, a jako przykład podaje zwiększającą się stale liczbę incydentów naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej:
- Mamy ogromną ilość dronów, które nam spadają nie wiadomo dlaczego i skąd, w tym ostatnią zmasowaną akcję. Do tego teraz te działania zakłócające sygnały - ocenia.
Scenariusz drugi: obserwacja
Na razie, choć zakłócenia sygnału GPS są coraz częstsze i bardziej niebezpieczne (sygnał GPS zakłócono także podczas lotu szefowej PE Ursuli von der Leyen do Bułgarii) dowództwo NATO nie podjęło żadnych przełomowych kroków. Trwa obserwacja działań i radzenie sobie z nimi na własną rękę.
- Jeżeli nie zrobimy niczego, to będzie zachęta dla Rosji, żeby dalej rozwijać te kolejne różnego rodzaju akcje dywersyjne. Będzie tego coraz więcej i więcej: więcej akcji na granicy, więcej podpaleń, więcej naruszeń polskiej przestrzeni powietrznej. Tak jak z tymi dronami - poleciała rakieta i nic się nie stało, zapadła cisza. To próbują dalej i dalej. Wysyłają kolejne drony, ale widzą, że nic się nie dzieje. Granica będzie testowana i przesuwana - ocenia ekspert i dodaje, że "nie chodzi o to, by straszyć trzecią wojną, czy próbować ją sprowokować, lecz by podejmować stanowcze działania".
Jak lotnictwo reaguje na problemy z zakłócaniem sieci GPS?
O to, jak z zakłóceniami ze strony Rosji radzą sobie lotnicy, spytaliśmy eksperta z branży, Łukasza Pacholskiego. Jak podkreśla, problem dotyczy przede wszystkim lotnictwa cywilnego.
- GPS ma dwa tryby pracy - tryb militarny i tryb cywilny - komercyjny. To, co widzimy, a więc zakłócanie sygnałów GPS, ma wpływ przede wszystkim na lotnictwo cywilne, bo systemy nawigacji nie dysponują modułami, które niwelują zakłócenia. To z kolei prowadzi do tego, że system - mówiąc kolokwialnie - potrafi po prostu "zgłupieć".
Jak zatem radzą sobie piloci? Jak mówi ekspert, są na to "metody praktyczne". - System GPS jest traktowany w tej strefie zakłóceń - a więc chociażby tutaj w Europie Środkowej - jako system nie do końca stabilny. Piloci wiedzą, że platformy podają mocno przybliżony kurs i tego się trzymają aż do wyjścia z tej strefy zakłóceń - wyjaśnia Łukasz Pacholski.
Papierowe mapy i bazowanie na doświadczeniu
Znacznie trudniejsza sytuacja zdaniem eksperta ma miejsce podczas lądowania. Łukasz Pacholski dodaje, że działania Rosji są faktycznie zagrożeniem chociażby dla samolotów rejsowych, które lądują nie tylko na lotniskach w Trójmieście, ale też w Olsztynie czy nawet w Warszawie.
- W przypadku lądowań piloci bazują na systemie ILS. W tym przypadku musimy mieć pełną, bardzo dokładną bazę danych pochodzącą z systemu GPS, więc piloci są bardzo mocno narażeni na nieprecyzyjne dane. Po obserwacji w ostatnich miesiącach, kiedy mieliśmy styczność z tymi zakłóceniami, widać jednak wyraźnie, że doświadczone załogi samolotów komercyjnych, pasażerskich czy transportowych radzą sobie doskonale, gdyż wszystkie lądowania odbywały się bezpiecznie - ocenił Łukasz Pacholski.
Jak dodaje, w przypadku pilotów wojskowych, "wykorzystywany jest przede wszystkim moduł dodatkowy, który ogranicza skalę zakłóceń".
Zdaniem eksperta, Rosja na razie nie będzie raczej w stanie pogłębić działań w tym zakresie.
- Rozszerzenie zakresu zakłócania nie jest już za bardzo możliwe, gdyż poszerzenie zasięgu wymagałoby dodatkowych systemów, dodatkowych źródeł energii elektrycznej. A być może też przeniesienie ich w inne miejsca, bliżej zachodu - komentuje i dodaje, że "lotnictwo nauczyło się jak funkcjonować w nowym porządku".
- Piloci częściej wracają do podstawowych przyrządów wspomagających nawigację, a więc chociażby map papierowych, które wspierają system elektroniczny na pokładach samolotów. Wdrożone zostały także odpowiednie procedury mające na celu zabezpieczenie pilotów i statków powietrznych w ramach realizacji misji lotów, które wykonują, szczególnie jeśli mówimy o lotach treningowych szkolnych - wyjaśnia Łukasz Pacholski.
Stanowcza reakcja na zakłócenia ze strony Rosji? Na razie cisza
Czy temat, który ma się pojawiać w kuluarach NATO, by uniemożliwić Rosji działania dywersyjne poprzez zniszczenie baz, w ogóle pojawia się wśród lotników?
- Jakikolwiek atak, użycie uzbrojenia na terytorium Federacji Rosyjskiej przez państwa NATO wiązałoby się z tym, że doszłoby do otwartego konfliktu między państwami Sojuszu a Rosją. Na tę chwilę nikt w Sojuszu Północnoatlantyckim nie chce tego typu scenariusza, tym bardziej że zakłócenia nie są na tyle duże, żeby można było takie działania w ogóle rozważać. Piloci także - ocenia Łukasz Pacholski.
Dorota Kuźnik, dziennikarka Wirtualnej Polski