Rosjanie utkną w błocie. To teraz jedyna nadzieja na ich powstrzymanie

Ukraińcy z wytęsknieniem wyczekują rasputicy, bo wygląda na to, że tylko związane z nią błoto może wyhamować rosyjskie natarcie. Prognozy nie przewidują jednak intensywnych opadów. Tymczasem obrońcy rozpaczliwie potrzebują czasu na uzbrojenie szkolonych brygad i zwiększoną rotację walczących oddziałów.

Zniszczony rosyjski czołg
Zniszczony rosyjski czołg
Źródło zdjęć: © Twitter

Sytuacja Ukraińców na froncie jest ciężka. Seria błędów, ciągłe braki wyszkolonych rezerw, broni i amunicji dają się im we znaki. Widać to choćby po tym, że tylko w sierpniu i wrześniu Rosjanie zdobyli obszar pięciokrotnie większy niż w całym roku 2023. Ukraina utraciła kontrolę nad ruinami Awdijiwki i Wuhłedaru. Wróg zdobył również dogodne pozycje do ataku na Pokrowsk i Kurachowe.

Rosjanie od dwóch tygodni utrzymują wysoką częstotliwość uderzeń, prowadząc na całym froncie ok. 130-150 ataków dziennie. Aż 60 proc. z nich ma miejsce właśnie pod Kurachowym i Pokrowskiem. Na Kremlu nikomu nie przeszkadza to, że tracą ponad 1,2 tys. żołnierzy dziennie. Straty są tak wysokie, bo ich broń pancerna wykorzystywana jest coraz rzadziej. Najsilniejsze uderzenie grup pancerno-zmotoryzowanych w ostatnim miesiącu liczyło raptem 25 pojazdów opancerzonych z piechotą, wspieranych przez pięć czołgów.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

W tej sytuacji pozostaje im przygniatać Ukraińców masą piechoty, wspieranej artylerią lufową. Dzięki zwiększonemu importowi dronów i niemal potrojeniu własnej produkcji, Rosjanie od końca września uzyskali przewagę w bezzałogowych środkach rozpoznawczych, które kierują ogniem artylerii. Ta z kolei systematycznie zrównuje z ziemią kolejne miejscowości i linie ukraińskiej obrony.

Dlatego Ukraińcy broniący Donbasu czekają na intensywne opady deszczu, które spowolnią Rosjan na tym odcinku frontu. Okres jesiennej rasputicy chcą wykorzystać na dokończenie szkolenia tworzonych brygad i uzupełnienie strat w walczących oddziałach. Na rotację żołnierze frontowi raczej nie mają co liczyć.

Brak ludzi

Ukraińcy zmobilizowali dotychczas 4,5 proc. obywateli. Mniej więcej taki sam procent Polaków walczyło podczas II wojny światowej. Niemcy w 1939 roku zmobilizowali niemal 5 proc. społeczeństwa. Pięć lat później było to już prawie 14 proc. W tym samym czasie Armia Czerwona miała zmobilizowanych 6,5 proc. obywateli.

Ukrainy nie stać na taki wysiłek z kilku powodów. Najważniejszym jest trwający od lat kryzys demograficzny, który wojna jedynie pogłębiła. Populacja na terenach kontrolowanych przez Kijów spadła z 38 mln do 25-27 mln. Aby ratować przyszłość kraju, mobilizowani są mężczyźni w wieku od 25 lat. Ponadto obowiązują liczne wykluczenia, które powodują, że pula jeszcze się zmniejsza.

Szansą na poprawę sytuacji byłoby zwiększenie poboru na Ukrainie i ściągnięcie mężczyzn w wieku poborowym, którzy wyjechali z kraju po wybuchu wojny. Z niemal 700 tys. tych, którzy znaleźli się w Europie Zachodniej, około 200 tys. spełnia wymagania nowej ustawy o mobilizacji. Jednak nawet gdyby się udało zmobilizować ludzi, to pojawia się kolejny problem.

Brak sprzętu

Ukraińcy nie mobilizują kolejnych żołnierzy, ponieważ nie mają w co wyposażyć nowych jednostek. W tym roku sformowali maksimum dziesięć nowych brygad (Wołodymyr Zełenski zapowiadał czternaście). Mówi się o sześciu brygadach zmechanizowanych, trzech piechoty w ramach Obrony Terytorialnej i jednej Jegrów.

Niestety, jedynie cztery z nich są kompletnie wyposażenie w pojazdy opancerzone, sprzęt inżynieryjny i artylerię. Pozostałe otrzymały tylko ciężarówki i samochody terenowe oraz broń i wyposażenie dla piechoty. Zupełnie tak jak rosyjskie jednostki, które obecnie walczą na Zaporożu i południowym Donbasie.

Ukraińcy nie mogą sobie pozwolić na wysłanie nieodpowiednio wyposażonych i wyszkolonych żołnierzy. Straty osobowe i tak rosną z powodu przemęczenia i braku rotacji. Ukraińska armia wpadła więc w diabelski krąg, z którego może wyjść jedynie z pomocą zachodnich sojuszników.

Brak odpowiedniej pomocy

Etatowo w ukraińskiej brygadzie zmechanizowanej, piechoty górskiej czy Jegrów powinno znaleźć się 39 czołgów, 114 bojowych wozów piechoty lub transporterów opancerzonych, 45 ciężarówek, 75 pojazdów specjalnych i 54 samochody osobowo-terenowe. Oznacza to, że jedynie dla skompletowania 14 brygad potrzebują 546 czołgów, niemal 1600 pojazdów opancerzonych i 2,5 tys. innych pojazdów.

Do tego trzeba uzupełnić straty frontowe, które również są spore. Od początku wojny Ukraińcy - według oficjalnych danych - stracili niemal 800 czołgów. W tym czasie ok. 400-450 sztuk wyciągnięto z magazynów i przywrócono zdolności bojowe. 500 kolejnych Ukraińcy zdobyli na Rosjanach, a ponad 600 otrzymali od sojuszników w ramach pomocy.

Nadal jednak jest to za mało w obliczu rozbudowy armii. Ukraińcy nie wyprodukują takich ilości sprzętu, który pozwoliłby na formowanie większej ilości brygad, a sojusznicy z NATO nie kwapią się, by sprzęt wysyłać. Sami mają niewielkie zapasy, a zachodni przemysł, mimo zwiększenia produkcji, nadal produkuje zbyt mało. Nawet aby wyposażyć własne oddziały, a co dopiero wysłać pomoc Ukraińcom.

Pomóc mógłby Waszyngton, który ma ogromne rezerwy, liczące ok. 3450 czołgów M1A1 i M1A2Abrams oraz drugie tyle transporterów opancerzonych M113. Amerykanie nie są jednak skorzy do przekazywania pojazdów tuż przed wyborami prezydenckimi, których wynik nie jest pewny.

Nieregularne dostawy

Kolejnym problemem są nieregularne dostawy amunicji artyleryjskiej i pocisków rakietowych do systemów rakietowych dalekiego zasięgu. Ukraińcy zużywają dostawy niemal na bieżąco, często oszczędzając amunicję tylko na najcenniejsze cele. Robią tak, ponieważ nigdy nie wiadomo, kiedy na front dotrze pomoc od sojuszników.

Stąd duża doza improwizacji. Na froncie wykorzystują improwizowane drony z substancją zapalającą, a cele na dalekim zapleczu atakują przy wykorzystaniu przebudowanych na bezzałogowce ultralekkich samolotów. Co gorsze, zadyszkę złapał także własny przemysł i w ostatnich tygodniach nawet dostawy małych bezzałogowców własnej produkcji potrafią być opóźnione.

Rosjanie z tego korzystają, co najlepiej widać w obwodzie kurskim. W ostatnich tygodniach udało im się odzyskać niemal połowę utraconego terenu. Tam, odwrotnie niż w Donbasie, ze względu na charakterystykę terenu i różnice w wyposażeniu, rasputica zagrałaby na korzyść Rosjan. Dlatego Wołodymyr Zełeński zapewne wkrótce znów ruszy w trasę po świecie, aby prosić o pomoc. Na razie wizje jej otrzymania są jednak bardzo mgliste.

Sławek Zagórski dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
wojna w Ukrainiewładimir putinwołodymyr zełenski
Wybrane dla Ciebie
Węgierska pokusa PiS [OPINIA]
Tomasz P. Terlikowski