Rosjanie rozczarowują Putina. Nie pomaga nawet "dyszka na wybory"
Tegoroczne wybory do rosyjskiej Dumy mogą przejść do historii jako najbrudniejsze w historii postradzieckiej Rosji. Zadbał o to Kreml - opozycja w więzieniu, niezależne media zakneblowane. Jedyny problem stanowią sami wyborcy. A oni nie chcą głosować na kandydatów z partii Władimira Putina.
Fenomen króla błyskotek
- Jestem teraz w Ułan-Ude, a za moimi plecami znajduje się prawdziwa ekologiczna katastrofa – mówi Siergiej Zwieriew.
Słynny na całą Rosję 58-letni fryzjer, stylista, piosenkarz i główny bohater plotek o nieudanych operacjach plastycznych, stoi na brzegu tzw. "jeziora fenolowego". Zbiornik leży w samym centrum stolicy Buriacji i liczy 70 tys. ton wysoko toksycznych odpadów z pobliskiej fabryki lokomotyw. Zdaniem ekologów fenol, przenikający do wód gruntowych oraz jego ulatniające się opary, są odpowiedzialne za dużą część chorób nowotworowych, diagnozowanych u mieszkańców miasta.
- Mało, że kolor tej cieczy straszy, to jeszcze smród jest niewyobrażalny. Jest ostry i chemiczny, dosłownie zwala z nóg. Panie, jak tu ludzie żyją? Zajmę się tym problemem od podstaw – deklaruje Zwieriew.
Na tle ponurego krajobrazu Zwieriew ze swoimi idealnie ułożonymi włosami, okularami i butami na koturnie, wygląda trochę kosmicznie, ale Buriatom to ewidentnie nie przeszkadza. Ku zaskoczeniu wszystkich "król glamouru" jest dzisiaj jednym z najsilniejszych kandydatów z okręgu Buriacji w wyborach do rosyjskiego parlamentu – Dumy Państwowej.
Jak pokazują sondaże, poparcie dla Zwieriewa jest takie samo, jak dla kandydata partii Władimira Putina Jedinaja Rossija (Jedna Rosja).
- Przypadek Zwieriewa nie jest pojedynczy. Jednym z największych zaskoczeń tych wyborów jest to, że ludzie nie chcą już głosować na profesjonalnych polityków – mówi Tatiana Stanowaja, politolożka oraz założycielka think-thanku R.Politik. Reality of Russian Politics.
Irytacja społeczna
Wybory są zaplanowane na 17-19 września, ale już teraz politolodzy nazywają je najbrudniejszymi w historii Rosji.
Partia Putina weszła w kampanię wyborczą z rekordowo niskim poparciem.
- W czerwcu nasze sondaże pokazywały, że 27 proc. społeczeństwa jest gotowych głosować na Jedną Rosję. Nie jest to najwyższe poparcie, ale przy założeniu 50-procentowej frekwencji, partia Putina utrzymałaby większość w Dumie. W lipcu jednak notowania spadły do 24 proc. W sierpniu sięgnęły rekordowych niskich 19 proc. – przypomina Lew Gudkow, rosyjski socjolog i dyrektor niezależnego ośrodka badania opinii publicznej Centrum Lewady.
Spadek poparcia nie jest wielkim zaskoczeniem. W ciągu ostatnich lat realne dochody Rosjan skurczyły się o 14 proc. Proporcjonalnie do tego rosła za to społeczna irytacja.
- Swoje niezadowolenie ludzie wylewają na rząd i prezydenta, ale przede wszystkim na partię rządzącą – wyjaśnia Gudkow.
Najsłabiej sytuacja wygląda w Moskwie oraz niektórych regionach Dalekiego Wschodu, gdzie poparcie dla prezydenckiej partii spadło nawet do 12-15 proc.
Tym razem jednak Kreml nawet nie próbował poprawić swoich notowań, uderzając w dobrze znane imperialistyczne nuty. Nie był prężenia muskułów, "spektakularnych" sukcesów czy wojenek. Tę kampanię wyborczą potraktowano maksymalnie instrumentalnie.
- Tym razem Kremla nie obchodziło kto i jak będzie głosować w wyborach. Założenie było proste: w społeczeństwie panuje przekonanie, że większość wspiera politykę prezydenta, więc to legitymuje działania władz. Cała reszta to tylko kwestia postawienia celu i zastosowania odpowiednich technologii – mówi Stanowaja.
Parada sobowtórów
W rzeczywistości przygotowania do wyborów zaczęły się jeszcze w styczniu wraz z zatrzymaniem Aleksieja Nawalnego. Krok po kroku Kreml rozmontowywał strukturę zbudowaną przez opozycjonistę. Fundację Walki z Korupcją (FBK) uznano za organizację ekstremistyczną. A współpracownikom dano kilka opcji: siedzieć cicho, wyjechać za granicę albo dołączyć do Nawalnego za kratami.
Następnie przeprowadzono największą od lat czystkę wśród niezależnych mediów. Od kwietnia status "zagranicznych agentów" otrzymało 20 dziennikarzy i 7 redakcji, w tym tak popularne, jak telewizja "Dożd" oraz portal Meduza.
Opozycyjnym kandydatom pod byle pretekstem i często z poważnym naruszeniem prawa, odmawiano rejestracji w wyborach. Łącznie odrzucono 321 kandydatów. Przykładowo Ilję Jaszyna, lidera ruchu "Solidarność" oraz protegowanego nieżyjącego Borisa Niemcowa, wykreślono z listy do Moskiewskiej Dumy Miejskiej.
To dlatego, że został uznany za "osobę zaangażowaną w działalność ekstremistyczną". Owa działalność polegała na tym, że w swoich mediach społecznościowych Jaszyn przekazywał dalej wpisy fundacji Nawalnego.
Ale najbardziej kuriozalny przypadek miał miejsce w Petersburgu, gdzie na liście kandydatów do miejskiej rady znalazło się trzech Borisów Wiszniewskich. "Prawdziwy" Wiszniewski to znany dziennikarz, publicysta oraz szef petersburskiej frakcji partii "Jabłoko".
Pozostali dwaj Wiszniewskcy to w rzeczywistości Aleksiej Szmielew (Partia Zielonych) oraz Wiktor Bykow (Jedinaja Rossija). Obaj nie tylko zmienili imiona i nazwiska, ale i również wygląd, aby jak najbardziej upodobnić się do popularnego opozycjonisty i odebrac mu głosy.
Obserwatorzy zwracają uwagę, że tworzenie sobowtórów to dobrze znana technologia z lat 90. Podczas tych wyborów okazała się zaskakująco popularna.
- Kreml sięgał po wszystkie możliwe technologie polityczne, aby zwalczyć opozycyjnych kandydatów. Jest to jazda bez trzymanki, podparta majestatem lojalnego wobec władz prawa – mówi Gudkow.
Z kolei zdaniem politologa Aleksandra Kyniewa, który jest współautorem raportu Fundacji Liberalna Misja na temat tegorocznej kampanii wyborczej, Kreml zrobił wszystko, aby te wybory przeszły do historii, jako najbardziej nieuczciwe w postradzieckiej Rosji.
Dyszka na wybory
Dokręcając śrubę, Kreml jednocześnie liczył spadki poparcia.
- Dlatego postanowiono prowadzić "cichą kampanię", aby zdemobilizować niezadowolony elektorat. Bardzo długo w mediach była blokada na informacje o zbliżających się wyborach. Nie było też ani bilbordów, ani debat czy wieców – mówi Gudkow.
To przyniosło efekt – wśród Rosjan gwałtownie zmniejszyła się chęć do głosowania. Z danych Centrum Lewady wynika, że nawet 70 proc. rosyjskiego społeczeństwa uważa, że wyniki wyborów są z góry ustalone, a kampania to tylko inscenizacja.
Dopiero w połowie sierpnia zaczęła się agresywna agitacja, mająca na celu zmobilizowanie twardego elektoratu. Przy czym punktem kulminacyjnym kampanii okazała się desperacka "dyszka na wybory". Tak w mediach określono obietnicę Putina, że w razie wygranej Jednej Rosji wszyscy emeryci w kraju dostaną 10 tys. rubli (ok. 500 zł). Z kolei pracownicy struktur siłowych dostaną po 15 tys. rubli.
- Najciekawsze jednak jest to, że wszystkie próby Kremla poprawić swoje notowania spełzają na niczym. Nawet klasyczne rozdawnictwo nie pomogło. Po deklaracji Putina odnotowano wzrost o jedyne 2 proc., co mieści się w granicach statystycznego błędu. Mówi to tym, że społeczeństwo jest w politycznej depresji – uważa założycielka R.Politik.
Totalny freak
Stawiając na polityczne technologie, Kreml nie wziął pod uwagę jednego czynnika – zdania samych wyborców, którzy wyraźnie nie chcą głosować na kandydatów Jedej Rosji.
Buriacja jest tego doskonałym przykładem. Tradycyjnie władzę w tym regionie dzieliły między sobą głównie ludzie Putina oraz Komunistyczna Partia Rosyjskiej Federacji (KPRF).
Tegoroczne wybory nie miały odbiegać od normy. Z ramienia komunistów do Dumy wystartował młody Buriat Bair Cyrenow, a z partii władzy Wiaczesław Damdincurunow, obecny minister sportu Buriacji.
Z tej dwójki większe szanse na zwycięstwo miał Damdincurunowa, ponieważ posiadał tzw. "admin resurs", czyli pracowników budżetówki, który głosują tak, jak życzy tego sobie "wierchuszka".
Damdincurunow miał już prawie mandat w kieszeni. Miał, ale wtedy nieoczekiwanie dla wszystkich pojawił się Siergiej Zwieriew.
Gwiazdor spędził dzieciństwo w Rejonie Tunkińskim na zachodzie republiki. Lata temu wyjechał do Moskwy, gdzie zrobił karierę jako fryzjer celebrytów. Podobno sama primadonna Alla Pugaczowa dostrzegła w Zwieriewie potencjał na showmana i wprowadziła go na estradę.
Od tego czasu Zwieriew regularnie koncertował, brylował w programach telewizyjnych i prowokował. W 2019 roku gwiazdor stanął pod Kremlem, żeby w jednoosobowym proteście wyrazić sprzeciw przeciwko budowie fabryki wody pitnej dla Chin na brzegu jeziora Bajkał. Potem był sąd oraz 15 tys. rubli mandatu, ale największą karą było pozbawienie angażu w koncertach.
Zwieriew został bez dochodów, ale zyskał wizerunek opozycjonisty. Dalej angażował się ochronę Bajkału (60 proc. wybrzeży jeziora należy do Buriacji), fotografował się w regionalnych kostiumach, reklamował lokalne hotele i restauracje.
Aż nagle na początku lipca ogłosił swoje zamiary o wystartowaniu w wyborach do Dumy z list Partii Zielonych.
Miejscowe władze wyszły z założenia, że taki totalny freak nie ma żadnych szans na konserwatywnej prowincji, więc nie utrudniały jego rejestracji, jako kandydata. Niedoszacowanie jego popularności było błędem. O jej skali świadczy już choćby to, że kiedy Zwieriew stawił się w miejscowej administracji, aby złożyć dokumenty, niemal cały żeński personel rzucił robotę, żeby zrobić sobie z nim fotkę.
Sam Zwieriew nie wchodził w drogę innym kandydatom. Jak sam twierdzi, sponsoruje swoją kampanię z własnej kieszeni i zamiast iść utartymi ścieżkami i inwestować w bilbordy czy plakaty, zaczął prężnie działać w internecie.
Najpierw nakręcił teledysk, w którym ubrany w tradycyjne kostiumy zaśpiewał kultowy hymn Buriacji. Potem w asyście tłumu dziennikarzy i lokalnych eko-aktywistów zaczął odwiedzać najbardziej neuralgiczne miejsca w republice, a wszędzie, gdzie się pojawił, wzbudzał sensację.
Oprócz "jeziora fenolowego" Zwieriew poruszył temat zanieczyszczenia powietrza.
- Latamy w kosmos, ale dalej palimy węglem. Przecież to jakiś wiek kamienny – mówił, ogłaszając start kampanii "Węgiel – won z miast!".
Złożył też obietnice, że dołoży wszystkich sił, aby wywieźć 6,5 mln ton trujących odpadów, które pozostały po 60. latach pracy Bajkalskiego Kombinatu Celulozowo-Papierniczego i w każdej chwili mogą wpaść do Bajkału, niszcząc w nim całe życie.
Kiedy Zwieriew kręcił się po mniejszych miejscowościach, odwiedzając dzikie wysypiska oraz miejsca nielegalnego wyrębu drzew, do Buriacji przyjechali kremlowscy spindoktorzy.
- Przeprowadzili profesjonalne pomiary opinii społecznej i ku zaskoczeniu wszystkich okazało się, że Zwieriew oraz Damdincurunow mają takie samo poparcie – opowiada Serigiej Basajew, dziennikarz z Ułan-Ude.
Obaj kandydaci trzy razy mieli uczestniczyć w debacie wyborczej, jednak za każdym razem Damdincurunow nie stawił się na umówione spotkanie.
Zdaniem Basajewa, nie wiadomo, co więcej działa na korzyść Zwieriewa proekologiczna tematyka kampanii, jego rozpoznawalność jako "króla glamour" czy nie przynależność do politycznego układu, który od lat nie zmienia się w regionie.
Grubymi nićmi szyte
O ile Buriacja zaczęła przyprawiać Kreml o ból głowy, to co powiedzieć o sytuacji w Kraju Chabarowskim, leżącym u wybrzeży Morza Ochockiego.
Szacuje się, że tu poparcie dla Jednej Rosji spadło do zaledwie 12 proc. Miejscowi są wściekli na Kreml za aresztowanie lubianego w regionie gubernatora Siergieja Furgała oraz przysłanie na jego miejsce "obcego" z Moskwy.
Cała ta historia zaczęła się jeszcze podczas poprzednich wyborów.
- Kandydatura Siergieja Furgała była zaakceptowana przez administrację prezydenta i miał on konkretną misję – wystąpić jako spoiler (z ang. spoil – psuć – red.), czyli ktoś, kto odciąga głosy od konkurencyjnego kandydata. Dzięki niemu miało dojść do zwycięstwa Wiaczesława Szporta, ówczesnego gubernatora Chabarowska – wyjaśnia Tatiana Stanowaja.
Sprawy jednak potoczyły się inaczej. Choć Furgał w zasadzie nie prowadził kampanii wyborczej, otrzymał 35,8 proc. głosów, a Szport 35,6 proc. W drugiej turze przewaga Furgała była miażdżącą, wygrał, zdobywając 69,9 proc. głosów.
- Był to wyraz irytacji społecznej i kompletnej niechęci do rządzących polityków. Dlatego ludzie wybrali Furgała. Niestety, na Kremlu jego zwycięstwo odebrano, jako zdradę – mówi Stanowaja.
Choć sam Furgał próbował odkręcić sytuację i deklarował lojalność wobec Moskwy, na nic to się nie zdało. W czerwcu 2020 roku został zatrzymany pod zarzutem organizacji dwóch zabójstw i jednej próby zabójstwa. Cała sprawa od początku wydawała się szyta grubymi nićmi i niepoparta żadnymi dowodami.
Sytuację jeszcze bardziej pogorszyło wysłanie na miejsce Furgała Michaiła Degtiariewa, którego miejscowi odebrali jako moskiewskiego namiestnika. W całym regionie nawet w małych miasteczkach wybuchły się protesty. Według różnych szacunków w samym tylko Chabarowsku, stolicy regionu, na ulice wyszło od 20 do 100 tys. osób.
Protesty trwały przez rok, ale efektu nie przyniosły. Gdy Anton, syn Furgała, próbował wystartować w wyborach do Dumy, jego kandydatury nawet nie zarejestrowano.
Z kolei na liście kandydatów na gubernatora Chabarowskiego Kraju są cztery nazwiska z Degtiariewym na czele. Żaden z tych kandydatów nie odpowiada elektoratowi Furgała, ponieważ albo są spoilerami, albo przedstawicielami starej kasty. Z braku alternatywy duża część wyborców po prostu nie pójdzie na wybory.
Wojna z komunistami
W miarę spadku poparcia dla partii Putina w siłę zaczęła rosnąć tzw. systemowa opozycja, która pełni funkcję fasadową i jest całkowicie zależna od władz. Zarówno Komunistyczna Partia RF oraz populistyczna Liberalno-Demokratyczna Partia Władimira Żyrinowskiego, odnotowały kilkuprocentowe wzrosty poparcia.
- O ile podczas poprzednich wyborów Kreml chciał współpracować z systemową opozycją, dzielono role tak, żeby każdy mógł skorzystać. Teraz administracja Putina inwestuje wszystkie zasoby we własną partię, a relację z partnerami się ochłodziły – mówi Tatiana Stanowaja.
Minęły czasy, kiedy władze Komunistycznej Partii były traktowane na Kremlu jako równorzędni partnerzy.
- Teraz administracja Putina wychodzi z pozycji siły i oczekuje, że jeśli Giennadij Ziuganow (szef komunistów – red.) otrzyma telefon, ma niezwłocznie się stawić na dywaniku, żeby uzgodnić "porządek obrad".
Tymczasem sam Ziuganow jest świadom, że jego partia jest drugą siłą polityczną w kraju, więc nie zamierza kłaniać się w pas urzędnikom średniej rangi. Trwa więc regularna wojna między władzami a Partią Komunistyczną – opowiada Stanowaja.
Z ostatniej analizy medialnego przekazu, którym w Rosji steruje Kreml, wynika, że w ponad 50 proc. przypadków wzmianki na temat Partii Komunistycznej miały negatywny charakter. Z kolei dziennik "Komiersant" policzył, że na listach różnych sił politycznych znalazło się ponad 20 sobowtórów kandydatów wystawionych przez komunistów.
Niewykluczone, że jest to rodzaj kary za to, że regionalne komórki Partii Komunistycznej flirtowały z fundacją Nawalnego, zanim ta została zdelegalizowana.
Wieczny Putin
Mimo dużego niezadowolenia społeczeństwa i bardzo niskiego poparcia dla partii Putina, po wynikach wyborów nie należy oczekiwać fajerwerków.
- Wątpię, aby niezależni kandydaci, tacy jak choćby Zwieriew byli w stanie wygrać wybory. Kreml zrobił absolutnie wszystko, żeby do tego nie doszło – uważa Gudkow.
A sprawdzić uczciwość wyborów nie będzie komu. W tym roku Kreml zrezygnował z kamer nadających na żywo z lokali wyborczych. Nie przyjadą też obserwatorzy OBWE, ponieważ Kreml ograniczył ich liczbę z 500 do 50. Organizacja podjęła więc decyzję, że w ogóle nie będzie prowadzić monitoringu.
Jednak ani niskie poparcie, ani zarzuty sfałszowania wyborów, nie są w stanie zaszkodzić Kremlowi.
Po przyjęciu w 2020 r. poprawek do konstytucji, które rozszerzyły władzę Putina i wyzerowały jego poprzednie kadencje, de facto dając mu możliwość sprawowania urzędu do 2036 r., prezydent i jego otoczenie czują się niezniszczalni.
- Teraz na Kremlu nie ma ani cienia strachu czy niepewności. Widzę natomiast tę samą euforię i butę, która była po referendum konstytucyjnym, które pomimo wysiłków opozycji, poszło zgodnie z planem władz. Ta sama euforia była, kiedy aresztowano Nawalnego. Na Kremlu oczekiwali znacznie większych protestów. Wybory przy tym to pestka. Panuje głębokie i cyniczne przekonanie, że wyniki będą takie, jakie zostały z góry założone – mówi Stanowaja.
Zdaniem politolożki na tym etapie władza staje się wrogiem sama dla siebie.
- W dłuższej perspektywie reżim staje się coraz bardziej kruchy. Ale dzieje się to nie za sprawą opozycji, tylko własnej hegemonii. Przekonanie o nieomylności zawsze prowadzi do popełniania błędów – konkluduje Stanowaja.