Rosja zwiększa swoje siły w Syrii, wbrew zapowiedziom Władimira Putina o wycofaniu części wojsk
Wbrew zapowiedziom Władimira Putina o redukcji zaangażowania militarnego w Syrii, Rosja po cichu przerzuca tam dodatkowe siły. Moskwa musi przekonywać społeczeństwo, że wycofuje się z Bliskiego Wschodu, choć w rzeczywistości na razie nie może sobie na to pozwolić.
12.01.2017 12:00
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W ostatnich dniach do bazy lotniczej w Hmejmim przyleciało 12 samolotów szturmowych Su-25, którym towarzyszyły trzy ciężkie transportowce Ił-76. Doniesienia te zostały potwierdzone przez liczne źródła, a w sieci łatwo można znaleźć nagranie, na którym widać, jak rosyjskie maszyny zmierzają na Bliski Wschód (przerzucono je w trzech grupach, z międzylądowaniem w Iranie).
Najemnicy, Czeczeni, Iskandery
To jednak nie wszystko. Według źródeł w Pentagonie, do których dotarła stacja Fox News, Rosjanie rozmieścili w Syrii dodatkowy personel prywatnych firm wojskowych. Ci współcześni najemnicy pozwalają Moskwie prowadzić działania militarne bez konieczności oficjalnego angażowania w konflikt rosyjskich sił lądowych.
Wiadomo, że na frontach syryjskiej wojny obecni są kontraktorzy z organizacji militarnej CzWK Wagner, na której czele stoi podpułkownik rezerwy rosyjskiego wywiadu wojskowego Dmitrij Utkin (noszący pseudonim Wagner, stąd nazwa). Grupa ta, znana również z udziału w wojnie w Donbasie, miała w w Syrii walczyć m.in. w rejonie Palmiry, która ostatnio ponownie wpadła w ręce bojowników tzw. Państwa Islamskiego.
Co więcej, według anonimowego przedstawiciela Pentagonu na Bliski Wschód przerzucani są też czeczeńscy żołnierze, choć nie jest znana ich liczba. Pokrywałoby to się z doniesieniami "Nowej Gaziety" sprzed kilku tygodni, że Moskwa poleciła władzom Czeczenii sformowanie dwóch 600-osobowych batalionów z myślą o wysłaniu ich do Syrii. Jednocześnie na początku stycznia zauważono kilka rosyjskich statków ze sprzętem wojskowym płynących w kierunku Bliskiego Wschodu.
Największą sensację wywołały jendnak zdjęcia wykonane przez izraelskiego satelitę, na których widać w syryjskiej bazie w Latakii tak dobrze znane w Polsce Iskandery, czyli najnowocześniejszy rosyjski system taktycznych pocisków balistycznych. - Rosjanie mówią, że się wycofują, ale nie widzieliśmy żadnych dowodów na poparcie tego. Jest wręcz przeciwnie - powiedział telewizji Fox News anonimowy przedstawiciel Pentagonu.
Wprawdzie powrót do bazy w Siewieromorsku (północ Rosji) rozpoczęła flotylla z lotniskowcem "Admirałem Kuzniecowem" na czele, ale jego obecność miała przede wszystkim wymiar propagandowy, natomiast w minimalny sposób wpłynęła na sytuację operacyjną w Syrii. Potencjał bojowy eskadry lotniczej (10-12 samolotów) na "Kuzniecowie" jest niewielki, zresztą w krótkim czasie katastrofie uległy dwie maszyny.
Putin musi okłamywać naród
Putin szumnie zapowiedział częściowe wycofanie się z Syrii, mimo że po cichu wzmacnia tamtejsze siły, bo nie ma innego wyjścia. Zmuszają go do tego panujące w Rosji nastroje społeczne. - Ludzie coraz bardziej odczuwają kryzys gospodarczy - wskazuje w rozmowie z Wirtualną Polską Robert Cheda, publicysta i ekspert ds. Rosji. - Według Centrum Lewady dwie trzecie Rosjan chce normalizacji stosunków z Zachodem i USA na tle poprawy sytuacji ekonomicznej. W tych okolicznościach nie można oficjalnie zwiększać środków finansowych na interwencję w Syrii, bo odbywa się to kosztem społeczeństwa. Rosjanie boją się też, że ugrzęzną tam jak w Afganistanie - podkreśla Cheda.
Ponadto ubiegłoroczne porozumienia naftowe Kremla z Arabią Saudyjską (liderem OPEC) i Iranem zawarto za cenę m.in. właśnie oficjalnej redukcji militarnej w Syrii. Jest to także pewien gest w stosunku do Donalda Trumpa i amerykańskiej opinii publicznej. Putin wierzy, że dzięki temu łatwiej mu będzie osiągnąć reset we wzajemnych stosunkach.
Z drugiej strony Moskwa na razie nie może sobie pozwolić na wyjście z Bliskiego Wschodu. To kwestia porozumienia turecko-rosyjsko-irańskiego, który dzieli Syrię na strefy - Rosjanie muszą po prostu zacząć okupować swoją część. Nie do przeceniania jest również fakt, że bazy syryjskie mają w swoim zasięgu największe amerykańskie instalacje militarne w regionie. Kreml łatwo nie zrezygnuje z tego atutu.
- Opłacalność obecności w Syrii i rozgrywki na poziomie globalnym świadczą o tym, że Moskwa będzie tam siedziała tak długo, jak trzeba, choć w przeciągu tego roku musi doprowadzić do rzeczywistego zmniejszenia zaangażowania militarnego, bo na nic więcej jej nie stać - ocenia Cheda. Pożądanym scenariuszem byłoby utrzymanie bazy lotniczej i portu wojennego, ale bez kosztownego wikłania się w konflikt.
Zdaniem publicysty 2017 rok będzie datą graniczną wytrzymałości rosyjskiej gospodarki, ostatnim momentem, w którym władze w Moskwie muszą rozpocząć reformy zanim system się całkowicie zawali. Poza tym na 2018 rok planowane są wybory prezydenckie.