Rosja wyjeżdża z atomowymi pociągami. Zimna wojna 2.0.
Za dwa lata na torowiskach w Rosji pojawią się osobliwe pociągi-widma. Z zewnątrz będą wyglądały jak normalny skład chłodniczych wagonów, ale w środku będą kryły rakiety międzykontynentalne z głowicami jądrowymi.
01.12.2016 | aktual.: 06.12.2016 17:10
Pod wrażeniem nasilających się napięć z Zachodem Rosja pręży muskuły i walczy o odzyskanie poważania na arenie międzynarodowej. Eksperci ostrzegają, że może być to początkiem zimnej wojny 2.0.
Na początku roku 2017 prezydent Rosji Władimir Putin poinformuje o stanie prac nad pociągami wojskowymi typu Barguzin, które w zakamuflowanych składach wagonów transportować będą kilka rakiet z głowicami atomowymi.
Pociągów z rakietami ma być pięć. Każdy ma być osobnym oddziałem strategicznych wojsk rakietowych. Poza sześcioma wagonami chłodniami z rakietami, w skład atomowego pociągu będą wchodziły wagony z centrum dowodzenia, łączności, kwaterami dla żołnierzy i ochrony oraz odpowiednim zapleczem w postaci zapasów i generatorów. Pociągi te będą w ciągłym ruchu, przez co będą trudne do zlokalizowania dla przeciwnika.
Taki model znany jest jeszcze z lat 80. ubiegłego wieku i praktykowano go do końca XX wieku. Teraz projekt ten odżywa. Rakiety międzykontynentalne przeszły już z powodzeniem pierwsze testy, jak donosi agencja Interfax, a pociągi mają wyruszyć na tory do roku 2020.
Zachód przekroczył czerwoną linię
Aneksja Półwyspu Krymskiego przez Rosję w roku 2014 wzbudziła w Europie Wschodniej obawy przed rosyjskim imperializmem. W Warszawie zachodni sojusz obronny uchwalił dodatkowe stacjonowanie w krajach bałtyckich i Polsce kilku tysięcy żołnierzy. Moskwa interpretuje to jako dozbrojenie Europy Wschodniej, co stanowi w jej przekonaniu przekroczenie czerwonej linii.
- NATO jest agresywnym blokiem - powiedział rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow. Także rosyjska doktryna militarna z roku 2014 uznaje Zachód za wroga. W związku z tym Moskwa chce przerzucić na swoją zachodnią flankę tysiące żołnierzy.
W maju 2016 Kreml zapowiedział stworzenie trzech nowych dywizji po 10 tys. żołnierzy każda. Obserwatorzy są jednak sceptyczni, ponieważ liczebność rosyjskiej armii z roku 2016 - mowa jest o pól miliona żołnierzy - właściwie pozostaje niezmieniona.
Oznacza to, że przerzucone zostaną przede wszystkim oddziały z Azji Środkowej. Uchwalony budżet na cele obronne w roku 2017, odpowiadający w przeliczeniu prawie 42 mld euro, jest dość pokaźny, ale jest jednak mniejszy o jedną czwartą w porównaniu z rokiem 2016.
Niepokój i nieufność
Właściwie cała flota bałtycka Rosji stacjonowana jest w porcie w Bałtijsku w Obwodzie Kaliningradzkim, który jest rosyjską wyspą na obszarze państw należących do NATO - Polski i Litwy - i jest odpowiednio zabezpieczona. Dopiero niedawno rosyjska armia przerzuciła tam rakiety typu Bastion, służące do ochrony wybrzeża, a pogłoski o stacjonowaniu tam rakiet atomowych już wcześniej napawały Zachód niepokojem Rosja zwiększa także swoją obecność militarną na Krymie i w Syrii.
Od ponad roku rosyjskie bombowce walczą także w Syrii - o wiele dłużej niż początkowo przypuszczano. Operację w Syrii niektórzy zachodni eksperci uważają za "akcję reklamową" rosyjskiego przemysłu zbrojeniowego. Jednak najważniejszym celem tych operacji, zdaniem eksperta Dmitrija Trenina z moskiewskiego Centrum Carnegie jest respekt, na jaki Rosja chce znów zapracować.
Słabszy jest gotów ryzykować
Na Bliskim Wschodzie Rosja zachowuje się tak a nie inaczej, aby uzmysłowić Amerykanom, że nie jest jakąś potęgą regionalną, ale potęgą światową. Kreml od dłuższego czasu już rozważa, aby obok Syrii mieć, podobnie jak w czasach zimnej wojny, przyczółki w Wietnamie i na Kubie. - Jak do tej pory nie podjęto jednak w tej sprawie oficjalnych rozmów. Zachód przewyższa Rosję na wszystkich polach, oprócz nuklearnego - podkreśla rosyjski politolog.
- W takiej sytuacji słabszy jest gotów podejmować ryzyko. Wynikiem takiego sposobu myślenia są na przykład niebezpieczne incydenty z udziałem rosyjskich i zachodnich myśliwców w obszarze Morza Bałtyckiego, do których dochodzi już od miesięcy. Jeżeli doszłoby tam do jakiegoś nieszczęśliwego wypadku mogłoby to doprowadzić do katastrofy - wyjaśnia Trenin.
"Jeżeli obecną sytuację porównać by z okresem zimnej wojny, znajdujemy się mniej więcej na początku lat 50. Przed nami jeszcze wojna koreańska i kryzys kubański" - napisał krytyczny wobec Kremla magazyn "New Times".
DPA/Małgorzata Matzke
Polecamy także:
"Sytuacja jest o wiele bardziej niebezpieczna niż w czasie zimnej wojny"
Zachód zaniepokojony działaniami Rosji. Putin: to wy zagrażacie bezpieczeństwu
Oprac. Marek Grabski