Rosja rozpycha się w Afryce. W grę wchodzą grube miliardy i dostęp do wielkich bogactw
Rosja na dobre pokłóciła się z Zachodem, ale w wielu częściach świata patrzy się na nią znacznie przychylniej. W czasie, gdy kryzys na Ukrainie coraz mocniej oddala Moskwę od Unii Europejskiej i USA, rosyjskie firmy i politycy z otwartymi ramionami przyjmowani są w Afryce. Czy Władimir Putin próbuje zniwelować w ten sposób efekty zachodnich sankcji?
Kandydatów było wielu, lecz do finalnego etapu przetargu przeszło tylko dwóch: rosyjski RT Global Resources i południowokoreański SK Engineering & Construction. W połowie lutego ugandyjskie ministerstwo energii ogłosiło, że ostatecznie zawierzy Rosjanom. Dopinanie szczegółów umowy ma potrwać do połowy kwietnia. A jest co ustalać.
Gdy w 2006 roku brytyjski Tullow Oil dowiercił się do ropy w pobliżu Jeziora Alberta, Ugandyjczycy wpadli w euforię. Ich pozbawiony dostępu do morza kraj od lat dopłacał grube miliony do paliwa sprowadzanego przez terytorium Kenii. Było to nie tylko kosztowne, ale i uzależniało Ugandę od kaprysów nie zawsze serdecznego sąsiada. Własne zasoby czarnego złota miały wszystko odmienić.
Żeby jednak w pełni wykorzystać nowo odkryty potencjał, Uganda potrzebowała kogoś, kto w przyszłości wybuduje jej rafinerię. I tu pojawiło się konsorcjum z Rosji.
Czym wyróżniła się jego oferta? Profesjonalizmem, ceną, zapowiadanym terminem realizacji? O tym, jak na razie, politycy z Kampali nie powiedzieli nic konkretnego. Całość projektu od początku owiana jest zresztą tajemnicą. Opinia publiczna dowiedziała się do tej pory, że przedsięwzięcie ma obejmować postawienie rafinerii przetwarzającej do 60 tys. baryłek ropy dziennie oraz dwustukilometrowego rurociągu do stolicy. Koszt oszacowano na 4 mld dolarów. Gotową rafinerią zarządzać będzie spółka, której 60 proc. akcji znajdzie się w rękach Rosjan. I na tym ujawnione informacje właściwie się kończą.
Równie niewiele wiadomo o RT Global Resources. Firma powstała pod koniec 2012 roku, a jej właścicielem jest Rostec - największy państwowy konglomerat zbrojeniowy w Rosji. Według informacji telewizji Al-Dżazira mogło mieć to kluczowe znaczenie dla wyników przetargu. Ugandyjskie siły zbrojne regularnie wywierają wpływ na polityczne decyzje w kraju, a w przeszłości wielokrotnie kupowały już sprzęt, w tym myśliwce bojowe Su-30, właśnie od Rostecu.
- Z perspektywy wojskowych taki układ (zwycięstwo Rosjan - red.) ma sens, bo może im ułatwić załatwianie korzystniejszych umów na zakup broni - mówił reporterom katarskiej stacji anonimowy pracownik ugandyjskiego aparatu bezpieczeństwa. Jak na potwierdzenie tych słów, parę dni po rozstrzygnięciu konkursu ofert ministerstwo obrony w Kampali przyznało, że wynegocjowało 170 mln dolarów pożyczki od jednego z rosyjskich banków na modernizację armii. Pośrednikiem w rozmowach z kredytodawcami była firma należąca do Rostecu.
Jakiekolwiek jednak pozakulisowe rozgrywki nie stałyby za rafinerią, jest to tylko jeden z coraz liczniejszych przykładów gospodarczo-politycznego zaangażowania Rosji w Afryce. Choć łączna wartość jej inwestycji na Czarnym Lądzie nadal wypada skromnie przy tych dokonywanych przez Chiny i USA (a nawet Indie i Brazylię), od kilku lat systematycznie rośnie i dziś musi być już liczona w dziesiątkach miliardów dolarów rocznie. Skłócona z Zachodem Moskwa ma wiele powodów, by szukać partnerów i wchodzić na nowe rynki. W przypadku Afryki, Kremlowi może przyjść to wyjątkowo łatwo. Ma tu bowiem kilka asów w rękawie: od doświadczenia w wydobywaniu kosztownych minerałów po kontakty nawiązane jeszcze przez KGB.
Kontynent podzielony
W czasach zimnej wojny Zachód mógł uważać ZSRR za śmiertelne zagrożenie, a mieszkańcy krajów Europy Wschodniej - za ciemiężyciela i okupanta. Z afrykańskiej perspektywy sowiecki niedźwiedź wyglądał jednak znacznie łagodniej. Poza indywidualnymi wyjątkami, Rosjanie nie brali udziału w rozbiorze Afryki. W przeciwieństwie do Brytyjczyków czy Francuzów, nigdy nie byli więc postrzegani tam jako kolonizatorzy. Gdy w latach 50. na kontynencie zaczęły wyrastać ruchy niepodległościowe, Moskwa - w ramach socjalistycznej "walki z imperializmem" - natychmiast udzieliła im dyplomatycznego poparcia na forum ONZ. Ale na tym sowiecka pomoc się nie kończyła.
W 1955 roku ZSRR wysłał pierwszy transport broni do Egiptu. Parę miesięcy później zdecydowanie stanął po stronie Gamala Nasera w trakcie kryzysu sueskiego. W następnych latach Sowieci błyskawicznie uznawali każde nowo powstałe państwo w Afryce. W ciągu dekady ich polityczni i militarni doradcy zadomowili się m.in. w Algierii, Ghanie, Mali, Gwinei, Sudanie i Kongo. W kilku stolicach niepodległościowi przywódcy stracili wkrótce władzę na rzecz wojskowych, którym często bliżej było do USA, lecz Kreml ciągle zachowywał znaczne wpływy.
W połowie lat 70. dozbrajani przez Moskwę partyzanci przejęli rządy w Angoli i Mozambiku, a w Etiopii radykalni marksiści pod wodzą Mengystu Hajle Marjama obalili monarchię i wprowadzili brutalną stalinowską dyktaturę. Wiele sympatii ZSRR zdobywał na południu kontynentu, gdzie otwarcie popierał czarnych rebeliantów w RPA, Namibii i dzisiejszym Zimbabwe. Jednocześnie Rosjanie współpracowali z apartheidowskim reżimem w Pretorii przy produkcji broni atomowej i utrzymywaniu wysokich cen diamentów.
Choć niektórzy afrykańscy przywódcy udawali socjalistów tylko po to, by pozyskać rosyjską pomoc, inni prezentowali mocne zaangażowanie ideologiczne. "Do połowy lat 80. Związek Radziecki podpisał z państwami Afryki setki umów w zakresie gospodarki, kultury i innych dziedzin. Około 25 tysięcy Afrykanów ukończyło sowieckie uniwersytety i politechniki, a kolejne tysiące zdobyły dyplomy szkół wojskowych i politycznych. Dodatkowo, co najmniej 200 tysięcy specjalistów zostało wyszkolonych przez Sowietów w Afryce. ZSRR zawarło układy o wsparciu technicznym i ekonomicznym z 37 afrykańskimi krajami, a o handlu - z 42" - wyliczali w analizie dla Południowoafrykańskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (SAIIA) Aleksandra Arhangelskaja i Wlamidir Szubin, znani rosyjscy afrykaniści.
Koniec zimnej wojny i rozpad ZSRR gwałtownie zmieniły ten krajobraz. Pogrążona w kryzysie Rosja nie chciała już eksportować komunizmu, nie miała zresztą na to pieniędzy. Afrykańscy sojusznicy niemal z dnia na dzień poszli w odstawkę. W ciągu dwóch lat Moskwa zamknęła dziewięć ambasad, trzy konsulaty, 13 ośrodków kulturalnych i wycofała większość misji handlowych działających na Czarnym Lądzie.
Ogromne cięcia nie ominęły projektów rozwojowych; niektóre - na przykład budowę gigantycznej huty stali w Nigerii - anulowano tuż przed finalizacją. Rosyjskie gazety zaczęły pisać, że wspieranie Afryki dobiło finanse ZSRR. Czasami media szły dalej i ostrzegały, że Afrykanie zabierają Rosjanom pracę i mieszkania. W atmosferze wzajemnego zniechęcenia, w 1994 roku rosyjsko-afrykańska wymiana handlowa spadła do równowartości 740 mln dolarów. Tak krytycznie niski poziom miał utrzymać się prawie do samego kresu rządów Borysa Jelcyna.
Kontrofensywa
Relacje Rosji i Afryki nabrały dynamiki po dojściu do władzy Władimira Putina. Początkowo ponowne zbliżenie opierało się głównie na reaktywacji handlu bronią - afrykańskie państwa, często pogrążone lub liżące rany po wojnach domowych, pilnie potrzebowały taniego, lecz sprawdzonego sprzętu. W 2004 roku obrót był pięciokrotnie wyższy niż dekadę wcześniej. Rosjanie zaczęli dostrzegać wtedy jednak też to, co już parę lat wcześniej zrozumieli Amerykanie i Chińczycy - ze swoimi bogactwem naturalnym i rosnącą populacją Afryka mogła zaoferować znacznie więcej niż tylko rynek zbytu dla kałasznikowów.
Chociaż w teorii Syberia skrywa właściwie wszystkie kopaliny potrzebne współczesnemu przemysłowi, w praktyce wydobycie wielu z nich jest ekonomicznie nieopłacalne - o ile w ogóle możliwe. Chcąc zachować status surowcowego potentata, Rosja musiała zacząć konkurować o dostęp do zagranicznych złóż węglowodorów i minerałów. Swoistym pionierem nowej rosyjskiej ekspansji Afryce był górniczy gigant Norilsk Nickel, który między 2004 a 2006 rokiem zainwestował 4 mld dolarów w wydobycie złota w RPA i niklu w Botswanie. Jego śladami już wkrótce poszły m.in. Łukoil, Gazprom, Rusal, Severstal i Sintez. "Polowały" na wszytko: od ropy po złoża manganu.
Biznesowym krokom towarzyszyły polityczne gesty. Putin i Dmitrij Miedwiediew zaczęli regularnie odwiedzać najważniejsze afrykańskie stolice, Kreml darował kontynentowi 20 mld dol. długów zaciągniętych w czasach ZSRR, a rosyjscy wojskowi i policjanci znaleźli się w każdej misji ONZ na kontynencie. "Rosja wystawia obecnie więcej błękitnych hełmów w Afryce niż Francja, Wielka Brytania i USA razem wzięte" - zauważał w zeszłorocznej analizie Peter Pham, kierownik Centrum Badań nad Afryką w amerykańskim think-tanku Atlantic Council.
Pracowity rok
W ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy tempo zbliżenia wzrosło jeszcze bardziej. Na początku 2014 roku algierski koncern naftowy Sonatrach (największa firma w Afryce) zawarł umowę o wspólnej eksploracji lokalnych złóż gazu ziemnego z Gazpromem i Łukoilem; wartość kontraktu przekracza 7 mld dol. Pół roku później konsorcjum z Rosji ogłosiło, że za 3 mld dol. zajmie się modernizacją wielkiej kopalni platyny w Zimbabwe.
W październiku rosyjski Rosatom pokonał przedsiębiorstwa z Francji, USA i Japonii w wycenianym na 50 mld dol. przetargu na dostarczeniu ośmiu reaktorów i budowę elektrowni atomowej w RPA. "To więcej niż biznesowa transakcja, to zawarcie przymierza (...). Rosja wybuduje naszą elektrownię, Rosja będzie ją obsługiwać, i tylko Rosja sprzeda nam do niej części zamienne. Zlecając państwowej rosyjskiej firmie skonstruowanie i opiekę nad głównym źródłem energii, RPA zagwarantowała, że utrzyma dobre stosunki z Rosją przez wiele dekad" - komentował, nie bez sceptycyzmu, południowoafrykański dziennik "Daily Maverick". Wybór Rosatomu nikogo jednak szczególnie nie dziwił - prezydent Jacob Zuma jest absolwentem sowieckiego uniwersytetu i nigdy nie ukrywał swojej sympatii dla niedźwiedzia ze Wschodu.
Pierwszą elektrownię atomową Rosjanie wybudują również Egiptowi. O porozumieniu poinformował w lutym - tuż po wizycie Władimira Putina - sam prezydent Abd al-Fattah as-Sisi. Parę miesięcy wcześniej Kair zamówił w Rosji rakiety i myśliwce za grubo ponad 3 mld dolarów (ale jeszcze ich nie dostał - zbiera fundusze).
Ad-hoc czy z planem?
Zagraniczne media często interpretują zauważalny wzrost zaangażowania Moskwy w Afryce jako rosyjskie remedium na kłopoty wywołane wojną na Ukrainie. Nie ma wątpliwości, że zachodnie sankcje uderzyły w finanse Federacji, a międzynarodowa izolacja nie sprzyja prowadzeniu interesów. Na czarnej liście Zachodu znalazł się m.in. Siergiej Chemezov - szef Rostecu.
Wielu ekspertów przestrzega jednak przed rozpatrywaniem rosyjsko-afrykańskiego romansu wyłącznie w takim kontekście. - Ostatnie projekty były przygotowywane przed wybuchem ukraińskiego kryzysu - przypomina w rozmowie z Wirtualną Polską prof. Dmitrij Bondarenko, wicedyrektor Instytutu Badań Afrykanistycznych przy Rosyjskiej Akademii Nauk. - Choć takie umowy mogą nieco załagodzić efekty sankcji (bardziej pod względem politycznym i ideologicznym niż ekonomicznym, bo pokazują, że Rosja nie jest aż tak odizolowana, jak chcieliby ich inicjatorzy), to promowanie kontraktów dla państwowych firm jest od dawna częścią rosyjskiej agendy w Afryce - dodaje.
Dr Pamela Jordan, specjalistka ds. polityki zagranicznej Rosji z Franklin Pierce University w USA, również zwraca uwagę na to, że rywalizacja o dostęp do afrykańskiego rynku zaczęła się znacznie wcześniej. - Wszystkie potęgi walczą dziś o umowy i wpływy w Afryce. Ilość ciągle nietkniętych zasobów jest niewyobrażalna, a skorumpowani politycy, tacy jak prezydent Dos Santos z Angoli (kolejny absolwent sowieckich uczelni - red.), ubiją każdy interes, na którym mogą osobiście skorzystać - wyjaśnia Wirtualnej Polsce. - Rosja kontynuuje politykę zapoczątkowaną dekadę temu i stara się pokazać afrykańskim przywódcom jako dobry partner, który nie będzie naciskał ich chociażby w kwestii przestrzegania norm praw człowieka - uważa amerykańska politolog.
Paradoksalnie, europejskie sankcje mogą ułatwić Moskwie dalsze obcowanie z Afryką, i to nie tylko w kwestiach wydobycia surowców czy sprzedaży broni. - Wywołany sankcjami spadek wartości rubla sprawia, że rosyjskie produkty i usługi stają się tańsze. Szukając alternatywy dla chińskich projektów, afrykańskie kraje coraz chętniej wybierają więc oferty z Rosji - opisuje Wirtualnej Polsce dr. Gustav Gressel z Europejskiej Rady Spraw Zagranicznych.
W potencjał rosyjskiej ekspansji na Czarnym Lądzie wierzy też prof. Bondarenko. - Wielu Afrykanów chciałoby, by Rosja wróciła do Afryki. Nie chodzi o to, że darzą ją szczególnym sentymentem, nic z tych rzeczy. Kontynent szuka przeciwwagi dla zachodnich wpływów i chciałby móc balansować między Zachodem a Moskwą tak, jak robił to dla własnych korzyści w czasach zimnej wojny. Chiny, mimo swej niebotycznej aktywności, są postrzegane jako zbyt pragmatyczne i nastawione na pozyskiwanie surowców, by naprawdę zastąpić w tej roli ZSRR - podsumowuje.
Michał Staniul dla Wirtualnej Polski