Rosja-NATO. Przeciwnicy czy alianci? Pogodzić ich może chińskie zagrożenie
• NATO może w przyszłości zawrzeć sojusz z Rosją przeciwko Chinom
• O takiej możliwości mówił Z. Brzeziński, teraz wraca do niej Donald Trump
• Z jednej strony Pekin rzuca wyzwanie Zachodowi, a zwłaszcza USA
• Z drugiej, między Rosją i Chinami jest masa spornych problemów, a nadzieje Kremla wiązane z sojuszem z Pekinem legły w gruzach
• Niemniej korzyści dla NATO i UE takiego aliansu w dłuższej perspektywie wydają się wątpliwe
• Równie dobrze Zachód, szczególnie Europa, może doprowadzić do zbliżenia z Państwem Środka
04.07.2016 | aktual.: 04.07.2016 16:12
Moskwa uznaje NATO za największe zagrożenie bezpieczeństwa. Warszawski szczyt Sojuszu nakreśli taką politykę wobec Moskwy, która podsumuje zachodnie obawy przed rosyjską nieprzewidywalnością. Istnieją jednak obszary, na których interesy NATO i Rosji są zbieżne. Na przykład wyzwanie globalnej dominacji Azji. Rosyjskie powiedzenie każe pytać, przeciw komu będziemy się przyjaźnili? Czy chińskie zagrożenie może znormalizować relacje NATO-Rosja?
Stan wzajemnego wyczerpania
Od dwóch lat relacji NATO-Rosja nie można nazwać inaczej niż konfrontacją. Dla Zachodu jest to następstwo rosyjskiej agresji wobec Ukrainy. Moskwa postrzega wydarzenia ukraińskie, jako konsekwencję ingerencji Zachodu w strefę swoich interesów. Wojenna zawierucha na wschodniej flance Sojuszu to zderzenie dwóch rzeczywistości i wizji bezpieczeństwa.
Zachód żyje realiami globalizacji, w której każde państwo może dokonywać swobodnego wyboru opcji integracyjnej. Pod warunkiem, że kooptacja dokonuje się w ramach prawa, demokracji i gospodarki wolnorynkowej.
Rosji nie udało się wydostać z realiów Jałty 1945 r., gdy o losach świata decydowało kilka mocarstw. W jeszcze większym stopniu jest zakładnikiem imperialnej manii wielkości. To prawdziwe uzależnienie, które nie pozwala dostrzegać, że jest XXI w., a Rosja jest karzełkiem światowej gospodarki, przekształcając się coraz szybciej w światowy skansen zacofania. Przy tym każda ze stron operuje nieadekwatnym dla partnera arsenałem instrumentów gry. Zachód działa miękką siłą rozwiązań politycznych i gospodarczych, które stają się wzorem do naśladowania. Przy wszystkich niedoskonałościach demokracji, co zawęża grono odbiorców do strefy Eurazji.
Pech chce, że Eurazja należy do strefy zakreślonej jednostronnie przez Moskwę na mapie geopolitycznych wpływów. Drugi pech polega na tym, że zachodni model integracji, to także oferta zbiorowego bezpieczeństwa, którą jest NATO. Trzeci pech to rosyjska triada atomowa. Spuścizna odziedziczona po ZSRR i przekształcona wraz z surowcami energetycznymi w jedyne narzędzia uprawiania polityki zagranicznej, jakie ze względu na cywilizacyjną brzydotę ma w ręku Kreml.
Równie ważny jest bilans rosyjsko-zachodniej konfrontacji. Pomimo przewag każdej ze stron w swoich ogródkach, stanu nie można określić inaczej niż skrajne wyczerpanie. Zachód, który nieprzerwanie od zakończenia zimnej wojny absorbował nowych członków UE i NATO, musi wcisnąć pauzę pod groźbą utraty tożsamości i spójności. Inaczej pęknie wewnętrznie, co podpowiada doświadczenie Brexitu. Problem spójności dotyka także Sojuszu, który pozostawiając zasadę otwartych drzwi, jako egzystencjalny filar, musi zastanowić się nad celami dalszego istnienia. A to z góry nakłada obowiązek zdefiniowania obecnych i przyszłych zagrożeń bezpieczeństwa, bo od nich zależy kształt sił zbrojnych oraz takie kwestie, jak finansowanie i systemy uzbrojenia.
Pocieszeniem nie może być fakt, że Rosja jest w dużo gorszej sytuacji. Pod każdym względem, o czym świadczy brak potencjału niezbędnego do prowadzenia długotrwałej konfrontacji z Zachodem. Co dziś, mimo zręcznej propagandy, przyznają nawet na Kremlu. Jaki wniosek wypływa z obustronnego wyczerpania? Pierwszym rozwiązaniem jest oczywiście wojna, która narzuci konkurentom punkt widzenia na globalną rzeczywistość. Niestety Moskwa coraz mocniej szantażuje Zachód taką opcją. Ale jeśli nie wojna, to czy przy fundamentalnych różnicach można znaleźć obszary, w których interesy Zachodu i Rosji są zbieżne? Oprócz tak oczywistych zagrożeń jak terroryzm, niekontrolowana migracja, proliferacja broni jądrowej i rakietowej, takim wyzwaniem jest globalna dominacja Azji. A dokładnej Chin. Pora zatem na chiński bilans strat i korzyści z ewentualnego aliansu NATO i Rosji.
Chińskie "za"
Pozyskanie Rosji przez Zachód nie jest nową ideą. Mówił o niej Zbigniew Brzeziński w kontekście ocalenia "białej cywilizacji", czyli przyszłości euroatlantyckiej dominacji w świecie. Tezę Brzezińskiego sparafrazował ostatnio enfant terrible amerykańskiego wyścigu prezydenckiego Donald Trump. Wielki admirator Władimira Putina odgraża się, że w przypadku zwycięstwa wyborczego zawrze z Kremlem antychiński sojusz.
Obecny stan gospodarki każe mówić o Chinach jako globalnym supermocarstwie równorzędnym USA. Pekin jest nie tylko największym partnerem ekonomicznym Waszyngtonu, ale wierzycielem amerykańskich finansów. A zatem najpoważniejszym konkurentem USA w świecie, rzucając tym samym wyzwanie całemu Zachodowi. Chodzi bowiem o takie fundamenty, jak system walutowy, potencjał handlowo-przemysłowy, a w końcu wartości cywilizacyjne, bo wraz sukcesami chińskiego modelu transformacji, słabnie siła przyciągania Zachodu. Pekin prowadzi bardzo mądrą strategię pozyskiwania bazy surowcowej, niezbędnej dla podtrzymania wzrostu gospodarczego i konkurencyjności, zagrażając zachodnim udziałom na globalnym rynku.
Trzy lata temu zaczęła się kolejna faza ekspansji - jest nią projekt Jednego Pasa Ekonomicznego. Pekin przystąpił do budowy wspólnej przestrzeni gospodarczej i handlowej Azji z Europą, opartej o bilateralne porozumienia z państwami jednocześnie pełniącymi rolę tranzytową i rynków zbytu chińskiej produkcji. Ale głównym celem Pasa jest wewnętrzne wzmocnienie Chin poprzez podniesienie dobrobytu społecznego. Chińskim zadaniem jest stworzenie warunków dla powstania licznej i zasobnej klasy średniej, która stanie się konsumpcyjnym fundamentem wzrostu gospodarczego. I tak modernizacja wewnętrzna stanie się kluczowym warunkiem dominacji Chin nad światem.
Równolegle Pekin przystąpił do najpoważniejszej od lat reformy sił zbrojnych. Armia ma być zdolna do interwencji zagranicznych, na razie w wymiarze lokalnym, oraz do udziału w misjach stabilizacyjnych. Wynika z tego, że głównym celem sił zbrojnych będzie ochrona chińskich interesów w pasie współpracy azjatycko-europejskiej oraz złóż surowcowych i obiektów infrastrukturalnych eksploatowanych z udziałem chińskiego kapitału.
Nie podlega dyskusji, że Pekin przystąpi do budowy sieci zagranicznych baz wojskowych. Rzuca tym samym wyzwanie morskiej supermocarstwowości USA oraz polityce ekspedycyjnej NATO w krajach graniczących z obszarem euroatlantyckim. Szczególnie na Bliskim Wschodzie i w Afryce, ale także Ameryce Południowej. I nie tylko, bo Pekin ostrzy sobie zęby na gospodarcze, a zatem polityczne udziały na Białorusi i Ukrainie. Kto wie, czy wobec rosyjsko-zachodniej konkurencji o wpływy w Kijowie i Mińsku, to Pekin nie okaże się ostatecznym zwycięzcą. Podobnie może być wszędzie tam gdzie przetną się interesy geopolityczne USA, UE, Chin i Rosji, co będzie wymagało zwiększonej obecności i zainteresowania strategicznego NATO.
Chińskie wyzwanie rzucone Zachodowi nie ulega wątpliwości, tym bardziej, że Pekin odrzucił amerykańską formułę globalnej współpracy G2 (USA + Chiny). Jednak identyczne zagrożenie jest coraz bardziej odczuwalne w Rosji. Mimo wszelkich pozorów, jakie zachowują Moskwa i Pekin, można już powiedzieć, że ogłoszone z wielką pompą rosyjsko-chińskie partnerstwo strategiczne dokładnie nic nie znaczy. Przynajmniej dla Chin, bo Rosja roi sobie iluzje, popadając szybko w uzależnienie od wschodniego sąsiada.
Jakkolwiek doradcy Kremla nie wątpią w zasadność zwrotu Rosji ku Azji, to rezultaty oceniają jako opłakane. Pekin nie zamierza nadwyrężać swoich interesów w imię przyjaźni z nieprzewidywalną Moskwą, dlatego nie mowy o żadnym sojuszu politycznym, ani tym bardziej wojskowym. To prawda, że na arenie międzynarodowej oba państwa mają zbieżne poglądy, jednak Pekin interesują tylko rosyjskie surowce energetyczne i technologie wojskowe, choć tych jest coraz mniej. Chińczycy kupują chętnie rosyjską żywność, ale tylko z przekonania, że w kraju tak zdegradowanym przemysłowo jak Rosja, musi to być produkcja ekologiczna. Oczywiście Chiny traktują również Rosję jako niezbędny obszar tranzytowy do Europy, która jest drugim po USA partnerem handlowym Pekinu. Natomiast obroty gospodarcze pomiędzy Rosją i Chinami zmalały przez dwa ostatnie lata o 35 proc.
Za to pomiędzy Rosją i Chinami jest masa spornych problemów. Największym są rosyjskie próby reintegracji Azji Środkowej, bo jest to obecnie kluczowy obszar chińskiej ekspansji. Ponadto wbrew utartej opinii, Pekin nie zrezygnował z roszczeń terytorialnych wobec Rosji. Dlatego rosyjskich ekspertów niepokoi szczególnie reforma chińskich sił zbrojnych, a jeszcze bardziej tempo i skala ich modernizacji. Podkreślają, że Pekin produkuje 300 samolotów bojowych rocznie, a nowoczesne uzbrojenie w każdej dziedzinie zastępuje stare w proporcji 1:1, a nie jak w armii rosyjskiej 1:4.
Nie wspominając o tym, że Pekin nie poparł Rosji podczas agresji gruzińskiej i ukraińskiej, za to rozwija relacje i z Tbilisi, i z Kijowem. Chiny włączyły się też nieoficjalnie w zachodnie sankcje wobec Moskwy, co widać szczególnie na przykładzie współpracy bankowej, która stanęła w miejscu.
Reasumując rosyjskie nadzieje na to, że współpraca gospodarcza i polityczna z Pekinem stanie się alternatywą dla zastopowanych relacji z Zachodem legła w gruzy. Podobnie, jak oczekiwanie, że Chiny staną się źródłem technologii i finansów niezbędnych dla modernizacji gospodarki. Pekin nie jest zainteresowany wzmocnieniem Rosji, traktując za to Moskwę jako petenta i konkurenta, który coraz mocniej przeszkadza w geopolitycznym podporządkowaniu obszaru poradzieckiego. "Niezawisimaja Gazieta" odkrywając prawdę o relacjach rosyjsko-chińskich, nazwała Pekin wirtualnym sojusznikiem, podobnie jak NATO - wirtualnym przeciwnikiem.
Chińskie przeciw
Chińskie zagrożenie stwarza niebezpieczeństwo dla Rosji i wspólnoty euroatlantyckiej. Pożytek ze współdziałania w obronie strategicznych interesów, tak w bezpośrednim sąsiedztwie, jak i w innych, często odległych częściach świata nie ulega wątpliwości. Połączenie zachodnich środków finansowych, technologii wojskowych i determinacji rosyjskiej armii do realnych działań bojowych przyniosłoby niewątpliwie pożądany rezultat odstraszania. Ponadto militarna i polityczna współpraca zlikwidowałaby gordyjski węzeł geopolitycznych sprzeczności w relacjach NATO i Rosji na obszarze poradzieckim, co pozwoliłoby aliantom na koncentrację wysiłków dla ustabilizowania Bliskiego i Środkowego Wschodu. A poprawa stanu bezpieczeństwa na południowej flance NATO, zwiększyłaby możliwości gospodarczej współpracy, a więc także konkurencji z Pekinem w tych regionach.
O pozytywnych skutkach dla Polski nie wspominając, bowiem "utracilibyśmy" status państwa frontowego, uwalniając środki na konieczną modernizację ekonomiczną i poprawę sytuacji socjalnej Polaków.
Wszystko to pozornie, bo kluczowe są koszty sojuszu z Rosją oraz jego perspektywiczne skutki. Na plan pierwszy wysuwa się cena, jakiej zażądałaby Moskwa za swój udział. Zgodnie z kremlowską wizją stosunków międzynarodowych byłaby nią niechybnie Jałta XXI wieku, czyli układ prawno-międzynarodowy gwarantujący Rosji dominację w WNP, a więc także na Ukrainie. Ponadto pierwszym ruchem Moskwy byłoby żądanie rozbrojenia wschodniej flanki NATO i rezygnacja z europejskiej obrony antyrakietowej. Choćby, jako instrument budowy zaufania.
I wreszcie, nie ulega wątpliwości, że Kreml wykorzystałby sojusz z NATO do politycznego odprężenia oraz normalizacji gospodarczej z UE po to, aby wzmocnić się wewnętrznie i natychmiast wykorzystać odbudowany potencjał przeciwko Zachodowi. Tak było niejednokrotnie w historii, w takich kategoriach myśli również współczesny Kreml. Przecież nie mowy o żadnej wspólnocie wartości, a tylko ideowa konwergencja z Europą byłaby odpowiednią gwarancją sojuszu. Niestety nie za panowania Putina i innych "wielkomocarstwowców".
Z drugiej strony, jakakolwiek forma aliansu wojskowego z Rosją groziłaby wciągnięciem sił NATO w rosyjską wojnę domową na Północnym Kaukazie, a ze względu na jej islamski charakter, wzmocniłaby terrorystyczne ryzyka dla Europy i USA, podważając możliwości pokoju z całym światem muzułmańskim. Ponadto istniałoby wysokie ryzyko wciągnięcia wojsk Sojuszu w dynastyczne wojny krajów Azji Środkowej, czyli państw pozostających obecnie w sojuszu ekonomicznym i militarnym z Moskwą. I wreszcie, nie jest tajemnicą katastrofalna sytuacja rosyjskiej gospodarki, która w okresie 5-10 lat może się wylać w rewolucję i wojną domową, aż do rozpadu Rosji włącznie. A to groziłoby dziesięcioleciami krwawego konfliktu, stratami ludzkimi większymi od afgańskich oraz ogromnymi kosztami finansowymi.
Jak widać korzyści dla NATO i UE w dłuższej perspektywie wydają się wątpliwe, a głównym beneficjentem działań wspólnoty euroatlantyckiej i tak pozostawałaby Moskwa. Nie wspominając o ewentualnym konflikcie rosyjsko-chińskim, który naraziłby Sojusz na udział w wojnie nuklearnej. Jak wiadomo Chiny posiadają oficjalnie ok. 350 ładunków jądrowych, ale jak twierdzą Rosjanie, ich rzeczywista liczba może być dziesięciokrotnie większa. A więc stanowcze "nie" dla polskiego kontyngentu NATO stacjonującego w syberyjskim Omsku lub dalekowschodnim Chabarowsku. W takim razie, może warto odwrócić problem zupełnie do góry nogami?
Sojusz NATO-Chiny?
Wbrew pozorom to Rosji bardziej powinno zależeć na antychińskim aliansie z NATO niż odwrotnie. Po pierwsze, ze względu na degradację gospodarki i demoralizację rządzących, Rosja jest bardziej zagrożona chińską ekspansją niż Zachód. Po drugie, w obecnej sytuacji politycznej Kreml nie ma innej alternatywy modernizacyjnej niż zachodnia, bo Chiny takiej nie stanowią. Po trzecie, takie alternatywy zarówno wobec Rosji, jak i Chin ma Zachód, na czele z pogłębieniem własnej integracji w ramach NATO i UE oraz pod postacią Transatlantyckiego Partnerstwa Ekonomicznego i Inwestycyjnego z USA (TTIP). Zawarcie układu gospodarczego z Waszyngtonem daje Europie potrzebny potencjał negocjacji z Pekinem, także o dogodnych warunkach, na jakich obszar euroatlantycki przystąpi do chińskiego projektu Jednego Pasa Ekonomicznego.
Ponadto to Pekin, ze swoją siłą gospodarczą i wojskową, może stać się właściwym partnerem w stabilizowaniu zapalnych regionów świata. Nie mówiąc już o korzyściach takiego partnerstwa z Pekinem wobec Rosji. Ze względu na coraz większe turbulencje gospodarcze i polityczne w przestrzeni poradzieckiej, a także ryzyko wybuchu w samej Rosji, tylko alians NATO i Chin będzie zdolny do ewentualnego ustabilizowania tego kraju lub resztek, jakie powstaną na rosyjskich gruzach.
Prawda jest taka, że w odróżnieniu od USA, Europa ma dużo mniej sprzecznych interesów z Pekinem, za to dużo więcej zbieżności. Świat naprawdę staje się wielobiegunowy, a Chiny nie są tak agresywne jak Rosja, chcą za to współpracy na partnerskich zasadach. Alians europejsko-chiński wzmacnia rolę międzynarodową UE, także wobec Rosji, czyniąc ze strefy WNP obszar stabilnej współpracy i europejsko-chiński rynek zbytu.
Może więc warto zastanowić się nad perspektywami takiego wektora politycznego. Szczególnie w Polsce, bo jak wiadomo, wraz z potencjalnym zbliżeniem amerykańsko-rosyjskim i europejsko-rosyjskim, głos Warszawy jest mniej słyszalny w Waszyngtonie, Brukseli i innych stolicach europejskich.