ŚwiatRosja, Bliski Wschód, Państwo Islamskie i widmo rewolucji w Azji Środkowej

Rosja, Bliski Wschód, Państwo Islamskie i widmo rewolucji w Azji Środkowej

Nigdy nie zdarzyło się, aby jedna administracja USA zniweczyła budowaną przez dziesięciolecia strategię Waszyngtonu. Udało się dopiero ekipie Obamy, która rozmontowała bliskowschodni system bezpieczeństwa - pisze dla WP były analityk wywiadu, Robert Cheda. Do tej pory Kreml skrzętnie wykorzystywał potknięcia Białego Domu, ale teraz sam stoi przed szeregiem dylematów. Największym jest wzrost fundamentalistycznego islamu w Azji Środkowej w połączeniu z kryzysem ekonomicznym. Miliony zarobkowych emigrantów przesiąkniętych radykalnymi ideami z przymusu wracają do swoich krajów. A stąd już tylko krok do Azjatyckiej Wiosny na wzór tej znanej z Bliskiego Wschodu.

Rosja, Bliski Wschód, Państwo Islamskie i widmo rewolucji w Azji Środkowej
Źródło zdjęć: © AFP | Ria-Novosti / Mikhail Klimentyev
Robert Cheda

10.07.2015 | aktual.: 10.07.2015 11:09

Moskwa zwiększa swoją obecność na Bliskim Wschodzie i w przeciwieństwie do Waszyngtonu z powodzeniem gra na zagrożeniu islamskim radykalizmem. Dba w ten sposób o swoje interesy, ale przede wszystkim o bezpieczeństwo.

Wschód to delikatna materia

Powyższe zdanie, najkrócej definiujące złożoności Bliskiego i Środkowego Wschodu, powtarzał Jewgienij Primakow, niedawno zmarły były premier Rosji. Drogę na polityczne szczyty utorowała mu kariera wostkowieda, czyli imperialnego naukowca przygotowanego do badania Bliskiego Wschodu i Azji. A przy okazji do prowadzenia wywiadu i intryg politycznych, na styku interesów wielkich mocarstw.

Siła Primakowa polegała na niezaprzeczalnym autorytecie, który zdobył w świecie islamu. Jednakowym zaufaniem obdarzali go iracki satrapa Saddam Hussein i jego kurdyjski wróg Masud Barzani. A także politycy Izraela, irańscy ajatollahowie oraz szejkowie Zatoki Perskiej. Dzięki takiemu podejściu ZSRR odgrywał ważną rolę w regionie, rywalizując skutecznie z USA.

Po długiej nieobecności Rosja próbuje wrócić do uprawiania takiej polityki, o czym świadczy intensyfikacja bliskowschodniego dialogu. Rosyjska dyplomacja bierze udział w trudnych negocjacjach o irańskim programie atomowym (w tzw. szóstce) oraz uregulowaniu konfliktu syryjskiego. Moskwa dostarcza broń do Bagdadu i Teheranu, ale przyjmuje także saudyjskich książąt, przedstawicieli syryjskiej i libijskiej opozycji oraz Hamasu i Hezbollahu.

W ostatnich dniach Władimir Putin wezwał świat arabski do wspólnej walki z Państwem Islamskim (IS), bez względu na spory między szyitami i sunnitami. Dlaczego Moskwa przyspiesza właśnie teraz i co chce osiągnąć? Wiadomo na pewno, że ilość błędów popełnionych w regionie przez Waszyngton jest ogromna i Moskwa bezbłędnie korzysta z takiej szansy. Ale zacznijmy od rosyjskiego poczucia bezpieczeństwa.

Banda GTA

Tak, od nazwy gry komputerowej, rosyjskie media ochrzciły grupę zabójców, która przez kilka miesięcy mordowała kierowców na podmoskiewskich drogach, terroryzując stolicę atomowego mocarstwa.

Gdy po co najmniej 20 ofiarach śmiertelnych policja złapała sprawców, ogłosiła ich zwykłymi kryminalistami. Jednak informacje z Łubianki postawiły włosy na głowie rosyjskich polityków. I nie tylko, bo mimo wzajemnych sankcji, szef FSB Aleksander Bortnikow bez przeszkód dotarł do Waszyngtonu, gdzie spotkał się z dyrektorem FBI.

Banda GTA była zakonspirowaną komórką Państwa Islamskiego (IS), która werbowała zwolenników radykalnego islamu, szkoląc ich w dywersji i terrorze. Chętnych znalazła wśród ekonomicznych migrantów z Kaukazu i Centralnej Azji, a co gorsza, rosyjskich religijnych neofitów.

Większość została wyprawiona na irackie i syryjskie pola bitew, jednak spora grupa zakonspirowała się w Rosji i czeka na sygnał do działania. Kiedy? Pewną jasność wniosła decyzja przywódcy IS, szejka Ibrahima o włączeniu tzw. kaukaskiego emiratu do globalnego kalifatu. Deklarację zjednoczeniową ogłoszono w ubiegłym tygodniu, a podporządkowali się jej bojownicy Czeczenii, Dagestanu i Inguszetii.

Rosyjski ekspert Aleksiej Małaszenko prognozuje dalszą destabilizację - i tak niespokojnego - Północnego Kaukazu, uważanego za miękkie podbrzusze Rosji. Tamtejsi separatyści rozbici przez FSB, w ubiegłych latach masowo zasilali bliskowschodni dżihad. Teraz wracają w rodzinne strony, aby tworzyć struktury IS.

Zachód ocenia, że w szeregach kalifatu walczy ponad 5 tysięcy obywateli rosyjskich, FSB szacuje skromnie, że ich liczba nie przekracza 2 tysięcy. To nieważne, bo w Rosji pogłębia się kryzys ekonomiczny, który redukuje miliardowe dotacje, jakimi Moskwa stabilizowała dotąd spokój w regionie. Brak pieniędzy to dostateczny powód, aby skorumpowane lokalne elity wypowiedziały Kremlowi posłuszeństwo, jednak owoce buntu zbierze globalny kalifat.

Radykalny islam (wahhabizm) już dawno zdominował tamtejsze społeczeństwa oraz zbrojnych separatystów. Za powracającymi z Bliskiego Wschodu instruktorami i pod czarno-białą flagą IS pójdą tysiące młodych, pozbawionych perspektyw życiowych górali z Kaukazu.

Zresztą nie chodzi jedynie o Kaukaz, a całą Rosję, bo dane statystyczne są bezlitosne. Kraj przeżywa demograficzną ekspansję islamu. Muzułmanie migrują do najbogatszych regionów Rosji, takich jak ropo- i gazonośne okręgi Jamało-Nieniecki czy Chanty-Mansja. Ural jest islamski już w 40 proc.

Także wielu rdzennych Rosjan zamienia Biblię na Koran, o czym świadczy przypadek moskiewskiej studentki, którą na tureckiej granicy zatrzymano w ostatniej chwili przed przystąpieniem do dżihadystów. Identycznego scenariusza Rosja obawia się również w Azji Środkowej, którą uważa za strefę własnych, uprzywilejowanych interesów.

Azjatycka Wiosna

Rosyjskie instytuty politologiczne różnią się w definicji i ocenie przyczyn Arabskiej Wiosny. Moskiewskie Centrum Carnegie uważa, że bliskowschodnie i północnoafrykańskie rewolucje były wyrazem społecznych dążeń demokratycznych. Think thank Wnieszniaja Polityka twierdzi, że bunt był wyrazem zawodu wobec elit, które nie wywiązały się z obietnic utworzenia nowoczesnych państw. Nic dziwnego, że Egipcjanie, Syryjczycy i Irakijczycy poszukując utraconej tożsamości, wybrali islamskie przywództwo.

Jeśli przyjąć taką definicję, to Arabska Wiosna zmiotła świeckie dyktatury przeżarte korupcją i nepotyzmem. Te same rosyjskie centra prognozują podobny rozwój sytuacji w Azji Środkowej, bo reżimy władzy są tam identyczne.

Dotychczas jako detonator masy krytycznej występował Afganistan. To prawda, że część tamtejszych talibów przyłączyła się do IS, podobnie jak to, że na granicach Turkmenii, Uzbekistanu i Tadżykistanu koncentrują się zbrojne grupy islamskie. Jednak tym razem zapalnikiem kryzysu może być rosyjski kryzys ekonomiczny, który uderza w stabilność byłych radzieckich republik.

Liczba zarobkowych migrantów z Azji Środkowej sięga w Rosji 11 milionów. Z ich przelewów pochodzi od 18 do 43 proc. narodowych budżetów. Obecnie migranci wracają do swoich krajów, przesiąknięci ideą muzułmańskiego radykalizmu, jako odtrutką na niespełnione rosyjskie marzenie o bogactwie. Dołączają do nich nisko opłacani żołnierze, a nawet oficerowie struktur siłowych, którzy odnajdują się w Syrii i Iraku. Jeśli dodać do tego wojnę o władzę między elitarnymi klanami oraz interesy mocarstw, powodów do Azjatyckiej Wiosny jest dość.

Pierwszą ofiarą może stać się Turkmenia, z czwartymi na świecie pod względem wielkości złożami gazu. Kraj potencjalnie najbogatszy i kluczowy dla wielu gospodarek, bo oprócz gazociągów do Rosji i Chin, z turkmeńskich złóż ma zaopatrywać się planowany gazociąg TAPI, biegnący przez Afganistan do Pakistanu i Indii. I jak chcą medialne przecieki, w islamistycznej destabilizacji tego kraju jest zainteresowany Katar, znany z poparcia dla IS, który był dotąd gazowym monopolistą na rynkach hinduskim i pakistańskim.

Bez stabilnej Azji Środkowej Chiny nie zbudują nowego Jedwabnego Szlaku handlowego do Europy. Bez Azji Środkowej, podobnie jak bez Ukrainy, Rosja nie zrealizuje eurazjatyckiej integracji gospodarczej i politycznej. Co gorsza, niestabilna Azja to obszar epidemii, która może wzmocnić ofensywę islamu na Rosję, począwszy od Kaukazu i Powołża. Rosja musi się więc bronić, najlepiej na jak najdalszych, a więc bliskowschodnich rubieżach.

Rosyjska gra islamem

Nigdy nie zdarzyło się, aby jedna administracja amerykańska zniweczyła budowaną przez dziesięciolecia strategię Waszyngtonu. Udało się dopiero ekipie prezydenta Obamy, która rozmontowała bliskowschodni system bezpieczeństwa, podważyła wyjątkowy status USA, a przede wszystkim zraziła do Waszyngtonu wszystkich sojuszników z Izraelem, Egiptem i Arabią Saudyjską na czele.

Administracja Obamy, która do rozpoczętych przez poprzednika interwencji irackiej i afgańskiej, dorzuciła poparcie dla Arabskiej Wiosny, w tym misję nad Libią oraz wsparcie dla syryjskiej opozycji, zarzuciła nagle wojenną strategię i zainteresowanie Bliskim Wschodem. Uwaga Waszyngtonu przeniosła się na Chiny, a uznając za niecelowe militarne rozwiązanie irańskiego problemu atomowego, podobnie jak zmianę reżimu w Damaszku, ekipa Obamy dokonała wolty o 180 stopni i rozpoczęła dialog z Teheranem.

Jednak to, co z perspektywy Waszyngtonu wygląda jak najlepsza strategia zabezpieczenia amerykańskich interesów, zostało potraktowane przez sojuszników jak zdrada. Szczególnie przez Izrael i Arabię Saudyjską, dla których USA były gwarantem bezpieczeństwa. Egipt nie może zapomnieć zdrady prezydenta Hosniego Mubaraka, wydanego na żer Braciom Muzułmańskim. Syryjscy i libijscy powstańcy - braku lądowej operacji wsparcia. Irak - skonfliktowania szyitów i sunnitów oraz amerykańskiego inkubatora, z którego wykluła się hydra Państwa Islamskiego. Wszystkie arabskie państwa sunnickie i Izrael boją się szyickiego Iranu.

W efekcie bliskowschodnie notowania Waszyngtonu gwałtownie spadły, a państwa roszczące sobie prawo do tytułu mocarstw regionalnych próbują wziąć sprawy w swoje ręce. I tak, Egipt rozpatruje interwencję w Libii, a Arabia Saudyjska prowadzi operację lotniczą w Jemenie. Oba państwa oraz Katar wspierają różne odłamy syryjskiej opozycji, od umiarkowanej do Państwa Islamskiego. Izrael prowadzi poufne konsultacje bezpieczeństwa z Rijadem i Kairem, zbroi syryjskich Druzów oraz leczy tamtejszych powstańców (umiarkowanych). Państwo Islamskie walczy ze wszystkimi, zagraża nawet ultrakonserwatywnym darczyńcom z Zatoki Perskiej. Iran rozszerza swoje wpływy w sąsiednim Iraku, Jemenie i Syrii. Turcji nie interesuje zwalczanie IS, tylko walka z Kurdami.

Im bardziej region staje na głowie, tym wyraźniej wspólnym mianownikiem polityki i społeczeństwa jest antyamerykanizm. I świadomość, że mimo pędowi ku mocarstwowości przydałby się zewnętrzny gracz, który pomógłby poustawiać wszystko w dotychczasowym porządku. Żadne z państw nie ma wystarczającego potencjału, a trwałe koalicje, co pokazuje los wojskowych sił pokojowych Ligi Państw Arabskich (okrzykniętych mocno na wyrost bliskowschodnim NATO)
, nie są możliwe z powodu religijnych rozbieżności i politycznych ambicji.

Na takich nastrojach i emocjach próbuje grać Rosja. Co chce osiągnąć? Na pewno wypełnić próżnię po Amerykanach i podważyć ich globalne przywództwo. Z punktu widzenia gospodarczego, sprzedawać jeszcze więcej broni oraz wpływać na ceny ropy naftowej oraz gazu. A przede wszystkim wykorzystać ponad podziałami szyitów i sunnitów do zatrzymania IS na dalekich rubieżach.

Wszystko w interesie wzmocnienia władzy przez obecne władze, wystraszone widmem kolorowej rewolucji i ekspansji islamu. Czy moskiewska gra w islam ma perspektywy powodzenia? Tak, przynajmniej częściowo, bo Rosja zdobywa niekłamany autorytet konsekwentnym wsparciem sojuszników. Nie stawia żadnych warunków wstępnych dialogu, w przeciwieństwie do USA i Zachodu, snujących mrzonki o arabskiej demokracji i przestrzeganiu praw człowieka.

Dzięki takiej postawie Moskwa buduje kontakty ze wszystkimi państwami regionu, bez względu na panującą gałąź islamu. Nie bez znaczenia jest także fakt pewnej koordynacji polityki zagranicznej Rosji i Chin, choć akurat na Bliskim i Środkowym Wschodzie Moskwa oraz Pekin są raczej konkurentami.

I wreszcie zatrzymanie ofensywy Państwa Islamskiego daleko od Rosji i Azji Środkowej, to kolosalne oszczędności finansowe oraz brak konieczności angażowania własnej armii, szczególnie w kontekście wojny ukraińskiej i konfrontacji politycznej z Zachodem.

Oczywiście między Rosją i głównymi państwami bliskowschodnimi więcej jest rozbieżności niż przyciągania. Widać to po nikłych rezultatach saudyjskich delegacji, które w zamian za porzucenie syryjskiego sojusznika oraz Teheranu, regularnie proponują Putinowi ogromne kontrakty zbrojeniowe, miliardowe wkłady inwestycyjne oraz wpływ na poziom wydobycia i cen ropy naftowej. Jak dotąd Kreml odrzucał saudyjskie reweranse, podobnie jak przyznawał, że ortodoksyjne monarchie Zatoki Perskiej mają niepośledni udział w finansowaniu i szkoleniu kadr radykalnego islamu w Rosji. Wiele wskazuje także, że Rosja będzie musiała przewartościować swoją bliskowschodnią strategię.

Zbroić czy bombardować?

Wydawałoby się, że dopóki USA popełniają szkolne błędy geopolityczne, dopóty Rosja może spokojnie odcinać kupony od amerykańskiej głupoty na Bliskim Wschodzie. Tymczasem Moskwa sama stoi przed kilkoma dylematami.

Po pierwsze, syryjski sojusznik ponosi nowe klęski wojenne, co stawia pod znakiem zapytania polityczne koszty dalszego poparcia Damaszku. Po drugie, gdy z Teheranu zostanie zdjęte embargo na eksport ropy i import zachodnich technologii, irańska ropa naftowa może wyprzeć rosyjską na rynku europejskim, a znaczenie wymiany handlowej z Rosją znacząco spadnie, podobnie jak dochody. Budowa elektrowni atomowych w Iranie oraz eksport uzbrojenia nie zrekompensują naftowo-gazowych oraz towarowych strat.

Moskwa musi także pamiętać, że partnerstwo z Teheranem, Stambułem i innymi stolicami regionu jest warunkowe, bo każde z państw, a szczególnie Turcja i Iran mają własne interesy, a nawet pretensje w strefie WNP, co każe im rozpatrywać Moskwę jako konkurenta jeśli nie przeciwnika. Przykładem jest los Tatarów Krymskich, wieczna zadra w relacjach ze Stambułem, lub irańskie pretensje terytorialne i etniczne wobec Azerbejdżanu.

Pod znakiem zapytania stoi także celowość dozbrajania Iranu, Syrii i Iraku, bo zważywszy na ostatnie sukcesy militarne IS lub nieprzewidywalność teherańskich ajatollahów, znaczna część rosyjskiej broni może obrócić się przeciwko Rosjanom.

Co zrobi Kreml, gdy mimo apeli Putina i moskiewskiego wsparcia, Arabowie nie zatrzymają islamistów daleko od granic Rosji? Z pewnością trwają dyskusje nad koniecznością bezpośredniego wsparcia militarnego. Nie chodzi o interwencję lądową, choć służby specjalne toczą wojnę od dawna. W każdym razie z inspiracji kremlowskich "jastrzębi" w mediach pojawiają się balony próbne - scenariusze użycia, wzorem USA, lotnictwa strategicznego, rakiet manewrujących (także morskiego bazowania), a nawet taktycznych myśliwców bombardujących.

Oczywiście do realizacji kolonialnej polityki kanonierek daleko, tym bardziej, że dobrze pamiętany jest Afganistan.

W przypadku bezpośredniego starcia z IS, pod uwagę należy wziąć także terrorystyczne i narodowościowo-religijne skutki, na które wieloetniczna i wielowyznaniowa Rosja jest bardzo wrażliwa. Co innego, gdy podobne scenariusze pojawią się w kontekście Południowego Kaukazu i Azji Środkowej. To właściwa, czerwona linia, jakiej Rosja nie pozwoli przekroczyć islamistom. A przy okazji świetny pretekst do interwencji w wewnętrzne sprawy każdego zbyt samodzielnego, poradzieckiego sąsiada.

Tytuł i lead pochodzą od redakcji.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Zobacz także
Komentarze (40)