Rodzinie zagraża szatan i geje
Rząd chroni słabszych. Rząd wspiera rodzinę. Rząd inwestuje w przyszłość. Wszystko się zgadza. Pod kilkoma warunkami oczywiście. Wystarczy tylko uznać, że rodzinie zagraża przede wszystkim szatan, geje i bezpłatne in vitro, a przyszłość to orliki i stadiony na Euro.
31.03.2010 | aktual.: 01.04.2010 15:10
"Polityką prorodzinną" - bo o niej tu mowa - gębę wycierają sobie wszyscy. Od dziarskich chłopców Romana Giertycha po światłych technokratów. Każdy pragnie rodzinie zrobić dobrze. Święta rodzina, polska rodzina, rodzina na swoim. Aby rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej. A że jakoś dostatniej nie żyją? To na pewno przez cywilizację śmierci - wszystkiemu winne feminizm, indywidualizm, antykoncepcja i kobiety na traktorach... A może przesadzam? Przecież mamy becikowe, nawet kandydat "Komornicki" popiera in vitro, a Partia Władzy wprowadziła urlopy ojcowskie?
Nie, nie przesadzam. Rodzina jako temat trafia do debaty publicznej wówczas, gdy trzeba zakazać aborcji, małżeństw gejów i lesbijek, utrudnić dostęp do antykoncepcji, względnie intronizować Chrystusa Króla. Ewentualnie - skazać dzieciobójczynię "oraz jej konkubenta X" za utopienie noworodka w beczce po kapuście. O tym, że kolejne rządy (w tym PO) mają rodzinę w najgłębszym poważaniu świadczy kompletny brak realnej polityki prorodzinnej. Prorodzinnej - czyli wspierającej wychowywanie dzieci i trwalsze wiązanie się ludzi ze sobą (niekoniecznie obie rzeczy naraz). Jej podstawą nie mogą być nędzne jednorazowe zapomogi ale spójny system pomocy, którego podstawą jest powszechny dostęp do przedszkoli.
Becikowe wprowadził rząd PiS - można za nie najwyżej upić się na chrzcinach, bo na wyprawkę i wózek już raczej nie starczy. Jednak konserwatywni populiści byli przynajmniej konsekwentni - głosili, że najważniejszy jest "tradycyjny" model rodziny, tzn. że najlepiej, gdy kobieta siedzi w domu i wychowuje gromadkę potomstwa. Przedszkola w tej wizji są zbędne, bo przecież "nic nie zastąpi matczynej opieki". To wprawdzie jawny szowinizm i dyskryminacja płci - ale całkiem logicznie mieści się w ramach przaśnego wariantu polsko-katolickiej nauki społecznej.
Dużo ciekawsza i bardziej obłudna jest "polityka rodzinna" PO. Liberałowie zapewne szczerze pragną aktywizacji zawodowej kobiet, co światlejsi (Michał Boni)
wierzą nawet w wyrównywanie szans, a edukację dzieci serio traktują jako priorytet. Cóż w tej sytuacji bardziej oczywistego, niż państwowa gwarancja finansowania przedszkoli - tak samo jak reszty oświaty, zgodnie choćby z niedawnym pomysłem Związku Nauczycielstwa Polskiego?
Zaledwie 60% dzieci w Polsce chodzi do przedszkoli (na wsi tylko 30%) - standard unijny to 90%, a skandynawski – 100%. W czym problem? Brak przedszkoli często uniemożliwia wejście kobiet na rynek pracy, utrudnia też aktywność osobom po pięćdziesiątce (babcie i dziadkowie traktowani są jak darmowa, opiekuńcza siła robocza). Niektóre dzieci dopiero w tej instytucji dostaje po raz pierwszy ołówek do ręki - przymusowe pozostawanie w domu oznacza dla wielu z nich degradację i upośledzenie względem rówieśników z zamożniejszych (materialnie czy kulturowo) rodzin. Krótko mówiąc, późny start w oświacie pogłębia i powiela rozwarstwienie społeczne, a wczesny - pozwala choć trochę zniwelować różnice. Zniwelować w górę - bo wszystkie badania wskazują, że lepiej rozwinięte dzieci nie tracą w kontakcie ze słabszymi. Nie chodzi zatem tylko o nierówności - więcej dzieci w przedszkolach to gra o sumie dodanej.
Co na to PO? Jak zwykle - tak, oczywiście, ale... Gminy zrobią to lepiej ("bliżej obywatela"), jeszcze lepiej za europejskie pieniądze ("skoro Unia i tak daje..."), a najlepiej - załatwi to rynek i placówki prywatne ("obywatel musi mieć wybór"). Czy to źle? Bardzo źle. Finansowanie przez samorządy pogłębia różnice regionalne - po prostu niektóre gminy stać na utrzymanie przedszkoli, a innych nie stać. Stąd kolejki, brak miejsc i powszechne kombinowanie rodziców, jak by tu upchnąć dziecko bliżej, niż na drugim końcu miasta. Dotacje unijne się skończą - lokalne władze zostaną z problemem. A placówki prywatne? Dla najzamożniejszych to wyraz snobizmu, dla klasy średniej - z braku publicznych - często kosztowna konieczność. Zrzucenie w tej sprawie odpowiedzialności na samorząd i rynek - nic zaskakującego - sprzyja budowie odizolowanych prywatnych gett w morzu publicznej beznadziei. Pomóc może tylko gwarancja finansowa państwa - że dostęp do najwcześniejszej edukacji będzie naprawdę powszechny.
A co do rodziny - przedszkola dostępne dla wszystkich to chyba ostatnia szansa na to, żeby jeszcze ktokolwiek zechciał się w Polsce rozmnażać.
Michał Sutowski (Krytyka Polityczna) dla Wirtualnej Polski