PolskaRocznica zamachów z 11 września. Czwórkę Polaków uratowała teczka generała

Rocznica zamachów z 11 września. Czwórkę Polaków uratowała teczka generała

- Poczułem, jakby budynek uniósł się i opadł, a gdzieś w tle było słychać stłumiony grzmot. Zaczęły wyć buczki sygnałowe i syreny, zapaliły się światła oznaczeń dróg ewakuacyjnych - wspomina moment ataku komandor dr Waldemar Wójcik. To jeden z czwórki polskich oficerów, którzy przeżyli atak na Pentagon. Życie uratowała im teczka amerykańskiego generała, którą zablokowano zasuwającą się przeciwpożarową kurtynę. Inaczej zostaliby odcięci w płonącym w budynku.

Rocznica zamachu terrorystycznego z 11 września 2001 roku. Na zdjęciu polscy oficerowie po szczęśliwej ewakuacji z Pentagonu
Rocznica zamachu terrorystycznego z 11 września 2001 roku. Na zdjęciu polscy oficerowie po szczęśliwej ewakuacji z Pentagonu
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne | Kmdr Waldemar Wójcik
Tomasz Molga

11.09.2021 12:35

11 września 2011 roku na godzinę 9.10 czwórka polskich oficerów miała wyznaczone spotkanie z gen. Davidem Armstrongiem, dowódcą Biura Historycznego Szefa Połączonych Sztabów w Pentagonie. Wojskowi historycy: kmdr Waldemar Wójcik, płk Rafał Pęksa, płk Tadeusz Krząstek, mjr dr Janusz Zuziak mieli zapoznać się z odtajnionymi przez Amerykanów dokumentami dotyczącymi m.in. wojen w Korei oraz Wietnamie.

- O godzinie 9, idąc korytarzem Pentagonu z naszym przewodnikiem, myślałem, że po spotkaniu zjemy lunch i będziemy zwiedzać Pentagon. Szef biura historycznego poinformował nas o tragicznym wypadku, czyli pierwszym uderzeniu samolotu pasażerskiego w wieżowiec WTC - wspomina w rozmowie z WP kmdr Waldemar Wójcik.

W tym momencie pracownicy Pentagonu oglądali już relacje w powtarzanych bez przerwy informacjach telewizyjnych. - Podczas rozmowy ze zdumieniem zobaczyliśmy uderzenie kolejnego samolotu w drugą wieżę WTC. W tym momencie gen. Armstrong stwierdził, że to nie przypadek, tylko zamach terrorystyczny. Oświadczył stanowczo: "pozostawmy te wydarzenia służbom federalnym, my spotkaliśmy się tu w innym celu", po czym wyłączył telewizor - opowiada dalej kmdr Wójcik.

Rocznica zamachów z 11 września. Pentagon w ogniu

- Nikt z nas nie przypuszczał, jak szybko będziemy osobiście testować wytrzymałość konstrukcji Pentagonu - dodaje.

Gdy Polacy oglądali prezentację amerykańskiego dowódcy, samolot porwany przez terrorystów zmierzał już w stronę Pentagonu. Dokładnie o godzinie 9.37 maszyna wbiła się w ścianę zachodniego skrzydła budynku. Nikt z uczestników spotkania nie zdawał sobie sprawy, że znajdowali się 15 metrów od strefy, w której szalał już pożar. Budynek Pentagonu liczy pięć pięter, a każde z nich ma pięć korytarzy okalających gmach. Samolot przebił się przez trzy korytarze. Za czwartym siedzieli przy kawie i dokumentach polscy historycy.

- Spojrzeliśmy po sobie, na naszych gospodarzy, którzy - podobnie do nas - mieli bardzo zdziwione miny. Generał wyszedł na chwilę z pomieszczenia i po chwili był z powrotem z informacją, że w Pentagon uderzył samolot i musimy się ewakuować - opowiada dalej świadek zamachu.

Ocaliła ich teczka generała

- Gdy wyszliśmy na korytarz, to właśnie zasuwały się kotary przeciwpożarowe. Jedna z nich została zablokowana przez amerykańskiego oficera teczką. Tylko dlatego wydostaliśmy się na dziedziniec wewnętrzny - relacjonuje komandor.

Dzięki teczce, która należała do gen. Armstronga, wielu pracowników Pentagonu przeczołgało się pod kurtyną pożarową na bezpieczną stronę.

- Zobaczyłem kłęby czarnego, gęstego, gryzącego i duszącego dymu, spływające z dachu budynku, który dopiero opuściliśmy. Wszędzie czuło się specyficzny duszący swąd palącego się plastiku czy też paliwa. Dziedziniec wypełniał się setkami pracowników. Wielu ludzi było rannych, pokaleczonych, krwawiących, ale pamiętam też kontuzjowane kobiety, które skręciły nogi podczas ucieczki po schodach w butach na wysokich obcasach - mówi Wójcik.

W katastrofie zginęło 59 pasażerów samolotu, pięciu porywaczy, a 125 osób to ofiary pracujące w budynku. 106 osób zostało rannych. Kilkaset wymagało pomocy po zatruciu dymem z pożaru.

Oficer przyznaje, że był pod wrażeniem sprawności zorganizowanej akcji ratunkowej. Od razu utworzono punkty opatrunkowe, jeden z nich był otwarty w hotelu, w którym mieszkali polscy oficerowie.

- Do hotelu dotarliśmy piechotą przez zablokowane ulice, na których ludzie sami kierowali ruchem. Z okna pokoju ze smutkiem oglądałem płonący Pentagon i zasłaniające jego zachodnie skrzydło kłęby dymu. Nie działały telefony, nie mogłem przekazać rodzinie, że jesteśmy bezpieczni. Dopiero po pewnym czasie mogłem zameldować naszemu ministrowi obrony, że nie odnieśliśmy strat podczas zamachu - mówi Wójcik.

Rozmówca podkreśla, że Amerykanie, pomimo tragicznych skutków zamachu i ogłoszenia stanu najwyższej gotowości bojowej, poprosili, aby praca polskich oficerów była kontynuowana. W kolejnych dniach Polacy odwiedzili dowództwo Korpusu Marines, Floty, Sił Powietrznych, Wojsk Lądowych, Akademię Marynarki Wojennej w Annapolis, bazę lotniczą Bolling. Do kraju wrócili 17 września pierwszym samolotem odlatującym z lotniska w Waszyngtonie do Europy.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (68)