PolskaRobert Gliński o "Kamieniach na szaniec": nie interesuje mnie ujęcie genderowe

Robert Gliński o "Kamieniach na szaniec": nie interesuje mnie ujęcie genderowe

Robert Gliński kręci "Kamienie na szaniec" według książki Aleksandra Kamińskiego. Deklaruje, że w pracy nad filmem nie interesuje go ujęcie genderowe. - "Rudy" miał dziewczynę Monię, z którą łączyło go silne uczucie. Sympatię, Halę, miał też "Zośka". Nota bene nosiła to samo nazwisko, co ja. Gdyby chłopcy tworzyli gejowską parę, trzeba by snuć dalsze spekulacje, że może także dziewczyny łączył lesbijski związek - tak reżyser odnosi się do tezy zawartej w pracy Elżbiety Janickiej z Instytutu Slawistyki Polskiej Akademii Nauk, która zasugerowała, że Jana Bytnara - "Rudego" i Tadeusza Zawadzkiego - "Zośkę" łączyła... homoseksualna miłość.

Przeczytaj też wywiad z Janem Komasą o "Mieście 44"

Wykładowca na Wydziale Reżyserii Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej im. Leona Schillera w Łodzi i były rektor tej uczelni, dyrektor Teatru Powszechnego im. Zygmunta Huebnera w Warszawie najbardziej znany jest z filmów współczesnych dotykających istotnych problemów społecznych takich, jak "Cześć, Tereska" (2001, m.in. Złote Lwy dla najlepszego filmu), "Benek" (2007) czy "Świnki" (2009). W swoim dorobku ma jednak także filmy historyczne - "Wszystko, co najważniejsze" (1992) na podstawie wspomnień Oli Watowej, żony poety, prozaika i tłumacza Aleksandra Wata czy "Wróżby kumaka", ekranizację głośnej powieści Guentera Grassa.

Gliński w rozmowie z Wirtualną Polską mówi, że historia Polski jest fascynująca i skrywa wiele tematów, które mogą być atrakcyjne dla filmowca. - Nasze dramatyczne dzieje stawiają bohatera w sytuacji wyboru, w której musi się opowiedzieć po jakiejś stronie, zawalczyć o siebie, a to najlepszy punkt wyjścia dla filmu. Nakręciłbym więcej filmów historycznych, ale takie produkcje na ogół wymagają dużych nakładów finansowych. W "Kamieniach na szaniec" chciałbym połączyć dwie sfery moich zainteresowań - historię i współczesność. Wystarczy spojrzeć na moich aktorów - mimo że występują w filmie historycznym, to współcześni młodzi chłopcy. Nawet fryzury mają nie do końca wystylizowane na lata 40. - opowiada. W głównych rolach obsadził debiutantów: "Zośkę" zagra Marcel Sabat, "Rudego" - Tomasz Ziętek, Aleksego Dawidowskiego - "Alka" - Kamil Szeptycki. Oprócz nich w obsadzie znaleźli się: Artur Żmijewski, Andrzej Chyra, Marian Dziędziel, Danuta Stenka, Olgierd Łukaszewicz, Krzysztof Globisz i Wojciech Zieliński.

Gliński od lat chciał sportretować młodych ludzi z czasów okupacji. - Pokazać, że istniało pokolenie, które miało powera, wierzyło w ideały. Nawet nie chodzi o ich patriotyzm, walkę o ojczyznę - ale o to, że dążyli do czegoś, ufali w moc i siłę swojej generacji. Kolejnym pokoleniom tego poczucia celu, misji często brakowało - stwierdza. Jak ujawnia, jego matka należała do Szarych Szeregów i znała bohaterów "Kamieni na szaniec". Sam został wychowany w tradycji "szaroszeregowo-powstańczej".

Powstanie warszawskie mitem popkultury

"Kamienie na szaniec" to niejedyny film opowiadający o czasach II wojny światowej, jaki powstaje w ostatnim czasie. 22 sierpnia padł ostatni "klaps" podczas planu zdjęciowego "Miasta 44" w reżyserii Jana Komasy. W odniesieniu do tej produkcji pojawiały się zarzuty, że ukazani w nim powstańcy to już nie straceńcy, ale superbohaterowie. Krew, pot i łzy stały się odrealnione, na pierwszy plan wyszły młodość i miłość, bo tragedię powstania warszawskiego zmieniono w mit popkultury.

Czy tak będzie także z filmem Glińskiego, który dzieje się na rok przed powstaniem? - W filmie Komasy z pewnością zostanie ukazane cierpienie miasta. Ocena zasadności decyzji o wybuchu powstania to zadanie dla historyków, w każdym z filmów z pewnością wybrzmi jednak pytanie, czy warto ginąć za ojczyznę. Marysia Peszek śpiewa w piosence "Sorry Polsko", że nie oddałaby na wojnie ani jednej kropli krwi, ja ukazuję pokolenie, które chce walczyć i jest gotowe na najwyższe ofiary - stwierdza.

- Wbrew pozorom oba filmy nie będą się pokrywać. Są zupełnie inne. Nie tylko w wymiarze historycznym, ale też budżetowym. Nasz jest skromny, pozbawiony wielkich scen batalistycznych. Nie ma zagrożenia, że wejdziemy sobie drogę, albo, że ujęcie będzie tendencyjne - mówi. Zdaniem rozmówcy Wirtualnej Polski to dobrze, że powstanie warszawskie stało się mitem popkultury, bo oznacza to, że historia żyje. - To byłby dramat, gdyby było wyłącznie przedmiotem rozpraw doktorskich czy habilitacyjnych. Lepiej, że wchodzi w życie w postaci filmów, gadżetów, wideoklipów - uważa Gliński.

Budżet "Kamieni na szaniec" wynosi ok. 10 mln zł. Premierę filmu zaplanowano na marzec 2014 r., na kilka miesięcy przed 70. rocznicą powstania warszawskiego. Czy reżyser nie obawia się, że jego film zostanie zaprzęgnięty do bieżącej polityki, zwłaszcza, że jest bratem kandydata PiS na premiera prof. Piotra Glińskiego? - Chcę trzymać się jak najdalej od tego świata. Myślę, że film o młodych ludziach będzie egzystował własnym życiem i nie będzie przedmiotem przetargów politycznych. Polityka niech sobie biegnie swoim torem - stwierdza.

Książka "Kamienie na szaniec" stała się ostatnio przedmiotem dużych kontrowersji za sprawą pracy Elżbiety Janickiej z Instytutu Slawistyki Polskiej Akademii Nauk, która zasugerowała, że "Rudego" i "Zośkę" łączyła... homoseksualna miłość. Jak deklaruje Gliński genderowe ujęcie tego tematu go nie interesuje. Reżyser stwierdza, że przyjęta przez autorkę teza nie znajduje potwierdzenia w faktach, jest wyłącznie odzwierciedleniem jej poglądów. - "Rudy" miał dziewczynę Monię, z którą łączyło go silne uczucie. Sympatię, Halę, miał też "Zośka". Nota bene nosiła to samo nazwisko, co ja. Gdyby chłopcy tworzyli gejowską parę, trzeba by snuć dalsze spekulacje, że może także dziewczyny łączył lesbijski związek. To bez sensu. Nie jest ważne, czy nasi bohaterowie lubili zupę pomidorową czy rosół, ale czego chcieli od życia, jakie mieli ideały - mówi Gliński.

Dlaczego w "Kamieniach na szaniec" nie ma mowy o powstaniu w getcie?

Zdaniem Janickiej Aleksander Kamiński rozpoczął pisanie książki 1 maja 1943 r., kiedy trwało powstanie w getcie warszawskim. Tego dnia na aryjską stronę wyszli wysłannicy Żydowskiej Organizacji Bojowej z informacją, że żydowscy powstańcy są już wyczerpani i proszą AK o pomoc w wyjściu z getta. Kamiński był jednym z trzech kontaktów Żydowskiej Organizacji Bojowej z komendą AK i tym samym człowiekiem doskonale zorientowanym w sytuacji. Wiedział, że prośba żydowskich bojowników pozostała bez odpowiedzi ze strony AK. Tworzył wielki mit polskiego podziemia, patrząc na płonące getto, o którego powstańcach nie wspomniał w tekście. W wersji powojennej dodał lakoniczny dopisek na ich temat. - Nie będę oceniał, czy to było za mało. Zadziwiające jednak, że człowiek, który był tak pozytywnie nastawiony do pomocy Żydom, jednak zawahał się i w pierwszym, konspiracyjnym wydaniu swojej książki nie umieścił o nich wzmianki. Czytając "Kamienie na szaniec" ludzie z konspiracji mogli w ogóle nie wiedzieć, że w Warszawie jest
getto - komentował prof. Jacek Leociak, historyk literatury z Instytutu Badań Literackich PAN i z Centrum Badań nad Zagładą Żydów.

Co na to Gliński? Reżyser zwraca uwagę, że wśród młodych ludzi, którzy są bohaterami książki i jego filmu były także osoby pochodzenia żydowskiego, jak np. poeta Krzysztof Kamil Baczyński. - Niektórzy mieli poglądy prawicowe, inni socjalistyczne, dochodziło między nimi do sporów, jak to wśród młodzieży. Ale te podziały w gruncie rzeczy nie były istotne - uważa. Zwraca uwagę, że największym problemem, z jakim borykali się młodzi, przystępując do walki z okupantem, był brak broni. - Podczas akcji pod Arsenałem 20 chłopaków dysponowało dwoma pistoletami maszynowymi, więc czterech Niemców uzbrojonych w cztery karabiny trzymało ich w szachu. Mieli pistolety pamiętające I wojnę światową, które się zacinały. Kilku zginęło, bo nie mieli czym strzelać. Ich sytuacja była pod tym względem katastrofalna, więc o pomocy dla getta trudno mówić - uważa Gliński.

Podkreśla, że film będzie luźną adaptacją książki Kamińskiego. Choć o wydarzeniach znanych z "Kamieni na szaniec" opowiadał już film "Akcja pod Arsenałem" z 1978 r. w reżyserii Jana Łomnickiego z Janem Englertem w jednej z głównych ról, to w ocenie Glińskiego jest sens kręcić nową wersję. - Tamten film skupiał się przede wszystkim na odtworzeniu samej akcji z 26 marca 1943 r. , kiedy na ulicach Długiej i Bielskiej, harcerze z grupy szturmowej Szarych Szeregów brawurowym atakiem odbili przewożonego z budynku gestapo na Pawiak "Rudego", a wraz z nim 25 innych więźniów. U nas pewne wątki się powtórzą, ale tamten film nie jest dla nas punktem odniesienia. Kręcimy własny - kończy Gliński.

Zdjęcia, które trwają od 6 sierpnia, zakończą się 27 września. Ekipa pracuje w Warszawie i okolicach. Sceny przedstawiające akcję pod Arsenałem nie będą kręcone w Warszawie, lecz w Lublinie - zapowiedzieli współproducenci.

Joanna Stanisławska, Wirtualna Polska

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (320)