PolskaJan Komasa o filmie o Powstaniu: będzie katastroficzny jak "Dzień Niepodległości"

Jan Komasa o filmie o Powstaniu: będzie katastroficzny jak "Dzień Niepodległości"

To będzie opowieść niczym z "Dnia Niepodległości" - o tym, jak potężna katastrofa nadciąga nad miasto, a jego mieszkańcy robią wszystko, żeby przetrwać. Nie mają wyjścia, muszą przeciwstawić się temu kataklizmowi o sile fali tsunami, choć sytuacja wydaje się beznadziejna - tak o swoim filmie "Miasto 44" o Powstaniu Warszawskim mówi w rozmowie z Wirtualną Polską jego reżyser Jan Komasa, autor kultowej "Sali samobójców". Tłumaczy też, dlaczego nazwał swoje dzieło "katastroficznym filmem erotycznym" - czy będzie łamał tabu i w filmie pojawią się śmiałe sceny seksu?

Jan Komasa o filmie o Powstaniu: będzie katastroficzny jak "Dzień Niepodległości"
Źródło zdjęć: © WP.PL | Andrzej Hulimka

WP: Joanna Stanisławska: Swój film o Powstaniu Warszawskim w jednym z wywiadów określił pan jako "katastroficzny film erotyczny". Śmiało pan sobie poczyna z narodowym mitem.

Jan Komasa: Dziennikarz zrobił mi psikusa, potem się z tego śmialiśmy, ale informacja poszła w eter. To będzie opowieść niczym z "Dnia Niepodległości" - o tym, jak potężna katastrofa nadciąga nad miasto, a jego mieszkańcy robią wszystko, żeby przetrwać. Nie mają wyjścia, muszą przeciwstawić się temu kataklizmowi o sile fali tsunami, choć sytuacja wydaje się beznadziejna.

WP: Kiedy dwa lata temu Radosław Sikorski napisał na Twitterze o Powstaniu, że "warto wyciągnąć lekcję także z tej narodowej katastrofy", spadły na niego gromy. Pan przy tym określeniu obstaje?

- Mówię o katastrofie, bo Powstanie wywróciło do góry nogami wszelkie zasady współżycia społecznego. Nagle w miasto, wytwór człowieka i jego cywilizacji, które przez wieki trwało w jakiejś formie, wkracza coś zupełnie barbarzyńskiego - wojna. Ludzie zaczynają strzelać do siebie w kawiarniach, szkołach, na podwórkach... To wszystko, co było kiedyś elementem życia, teraz staje się tłem wojny i śmierci. Wartości, które ludzie wyznawali, zostają zakwestionowane. Film będzie to pokazywał. Tak odczytuję Powstanie Warszawskie.

WP: Marek Edelman podkreślał, że w sytuacjach skrajnych ludzie potrzebowali czułości i miłości, także fizycznej. To bliskie panu spojrzenie?

- Jak najbardziej. Chcę, żeby film pokazywał pełną skalę uczuć między ludźmi, od miłości do nienawiści i zazdrości. One były płomienne, intensywne, wszystko się mieszało, jak to w sytuacjach ekstremalnych, kiedy walczy się z czasem, bo każda chwila może być ostatnia.

WP:

Czyli jednak zamierza pan łamać tabu i pokaże sceny seksu?

- Skłamałbym, gdybym powiedział, że ich nie będzie. Ale nie zamierzam epatować nagością, erotyki będzie tyle, ile trzeba. Film traktuje o poszukiwaniu bliskości, wszyscy się w nim szukają, bo nagle ktoś zniknął, ktoś inny zginął... Dużo będzie w "Mieście" czułości. Chciałbym, żeby powstało coś na kształt epopei psychologicznej, w której w absurd zabijania jest wpleciona bardzo intensywna historia dojrzewania kilku młodych osób. Bo "Miasto 44" nie ma wyraźnego głównego bohatera, ale jest ich troje - to Stefan, "Biedronka" i Kama, którzy tworzą emocjonalny trójkąt.

WP: Pan chyba także musiał dojrzeć do tego tematu. Przygotowania trwały aż osiem lat, jakby pan od niego uciekał...

- Trochę tak było. Szło za tym niebezpieczeństwo, że film straci świeżość, ale za każdym razem, kiedy siadaliśmy nad nową wersją scenariusza, na nowo ją odzyskiwał. Ten projekt nie jest więc przenoszoną ciążą (śmiech). Choć główny szkielet opowieści pozostał taki sam, to właściwie wszystko się w niej zmieniło. Pierwotny tekst czasami sobie czytamy dla śmiechu, mogę powiedzieć, że był mocny naiwny.

WP: Wobec "Miasta 44", jednej z największych polskich produkcji ostatnich lat, z 24-milionowym budżetem wielu ma ogromne oczekiwania. To ciężar, który przytłacza?

- Czuję presję o wiele większą niż przy realizacji wcześniejszych filmów, bo temat Powstania Warszawskiego należy do milionów Polaków. To ogromna odpowiedzialność, nie chcę nikogo urazić, skrzywdzić, a jednocześnie dotrzeć do masowego widza. Pogodzenie tych interesów jest bardzo trudne, ale wierzę, że mi się uda.

WP: Premiera odbędzie się w 70. rocznicę Powstania Warszawskiego, na Stadionie Narodowym, w dodatku w roku wyborczym. Różne środowiska z pewnością będą próbowały zawłaszczyć ten film.

- Nie chce swoim filmem stawać po żadnej ze stron w politycznym sporze, ani odpowiadać na pytanie, kto jest winien klęski powstania. To nie będzie film dokumentalny, opowiadam o fikcyjnych bohaterach, choć oczywiście chciałbym, żeby znacząco nie odbiegał od prawdy historycznej. Obawiam się jednak, że niezależnie, co zrobię i tak każdy będzie myślał to, co mu wygodne.

WP: Powstanie Warszawskie to jedna z największych polskich świętości, wokół której narosło wiele sporów. Gdy minister Sikorski zabrał głos w tej sprawie, od razu wytknięto mu, że nie ma do tego prawa, bo pochodzi z Bydgoszczy. Pan urodził się w Poznaniu, ale większość życia spędził pan w stolicy. W filmie przyjmuje pan perspektywę warszawiaka?

- Urodziłem się w Poznaniu, ale zdecydował o tym przypadek, bo moja rodzina się stamtąd nie wywodzi. Też dziełem przypadku było, że rzuciło mnie do Warszawy. Nie czuję się w sposób szczególny związany z żadnym miastem, myślę, że to daje mi perspektywę i świeżość spojrzenia. Strasznie doceniam i zazdroszczę warszawiakom, że tu mają swoje rodziny i historię. Ja w stolicy nie mam nikogo, co prawda obaj moi dziadkowie służyli w AK, ale w zupełnie innych częściach Polski.

WP:

Ma pan ambicję demitologizacji powstania? To będzie film antybohaterski?

- Można dyskutować, czy powstanie miało sens czy nie, ale z pewnością czyny powstańców należy uznać za bohaterstwo. Nie zamierzam jednak robić filmu czarno-białego, powstańcy będą ludźmi, a nie pomnikami, co oczywiście może się niektórym nie spodobać.

WP: Zadanie jest niezwykle trudne także z uwagi na fakt, że dzieli pana od czasów Powstania dystans trzech pokoleń. Kiedy Andrzej Wajda kręcił "Kanał" opowiadał o wydarzeniach, które miały miejsce za jego życia, a i tak jego film w kraju przyjęto chłodno: bo zamiast pomnika tragicznej chwały pokazał koszmar klęski i rozbitych psychicznie bojowników, których bohaterstwo okazało się daremne.

- Film "Kanał" to jedna z moich inspiracji, bardzo go cenię, uważam, że został zrobiony z jajami. Wajda nakręcił go kilkanaście lat po Powstaniu, jako młody chłopak, miał wówczas 30 lat i nadał mu taki dwuznaczny tytuł, sugerujący, że powstańcy zostali wpędzeni w kanał. To był szaleńczo odważny, mocny strzał. WP: Przy okazji "Sali samobójców" opowiadał pan o braku wrażeń i nudzie trawiących młode pokolenie wychowane na Facebooku. Jak młodym aktorom udaje się wcielić w psychikę pokolenia lat 20., któremu dramatycznych emocji nie brakowało?

- Zrobiliśmy bardzo gruntowny research, młodzi aktorzy przeczytali mnóstwo książek, przyswoili słownictwo, wartości, na tyle głęboko weszli w tę historię, że pomogło im to wiele zrozumieć. Osiągnięcie prawdy psychologicznej w 100 proc. nie jest możliwe, ale kierunek został wyznaczony i na którymś etapie myślę, że uda nam się do niej zbliżyć.

"Staramy się żyć w świecie z lat 40. To nasza 'zabawa w Powstanie'"

- Opowiadamy o ludziach, powstańcach, nad których losami warto się pochylić i je uwiecznić. Uciekamy od polityki. Nasi bohaterowie chcą się postawić, zawalczyć o siebie nawzajem i o swoją przyszłość. Dlatego pełni młodzieńczej ufności i entuzjazmu idą się bić z Niemcami - mówią w rozmowie z Wirtualną Polską młodzi odtwórcy głównych ról w filmie "Miasto 44" Anna Próchniak i Antoni Królikowski.

WP: Joanna Stanisławska: Wychowaliście się w spokojnych czasach pokoju, trudno więc chyba było wam zrozumieć bohaterów, którzy codziennie musieli się mierzyć z dramatycznymi wyborami.

Anna Próchniak: To prawda, w dzisiejszym świecie trudno o taki poziom emocji, o tak ekstremalne sytuacje, z jakimi musieli sobie radzić powstańcy. Znaleźć te emocje to było największe wyzwanie, bo już zrezygnowanie na jakiś czas z Facebooka takie trudne nie było (śmiech).

Antoni Królikowski: Różnice między naszym pokoleniem a pokoleniem wojennym są ogromne, ale dzięki wspaniałej ekipie, jakoś nam wychodzi ta "zabawa w Powstanie". Nie mamy problemu z tym, żeby nie używać pewnych słów, czy zapomnieć o tym, że mamy iphone'y w kieszeniach. Na parę miesięcy zostaliśmy przeniesieni w lata 40. i staramy się tym innym świecie żyć.

WP:

Jak udało wam się odnaleźć ducha tamtych czasów?

Antoni Królikowski: Bardzo nam pomogły rozmowy z powstańcami, lektura pamiętników i książek na ten temat, m.in. "Mrówki na szachownicy" Jana Kurdwanowskiego. Obejrzałem też "Pianistę", choć robimy coś zupełnie innego, nowego, z naszym filmem kojarzy mi się raczej "Ojciec Chrzestny", niż film Romana Polańskiego. Myślę, że jesteśmy dobrze merytorycznie przygotowani.

Anna Próchniak: Lepiej poznaliśmy historię. Rozmowy i lektury dały nam wyobrażenie o problemach, strachu, namiętnościach, jakie przeżywali powstańcy.

WP:
Czy zanim dołączyliście do obsady, historia Powstania Warszawskiego była wam bliska? * Anna Próchniak:* Powstanie Warszawskie to jedna z ważniejszych kart naszej historii. Zawsze myślałam czule o losach powstańców.

Antoni Królikowski: Nie będę ściemniał, że bardzo się interesowałem tematem Powstania, ale zawsze ta historia mnie wzruszała, działał na mnie mocno nasz polski romantyzm. Cieszę się, że dzięki temu projektowi mogłem poznać lepiej tamte czasy, na które Janek zaproponował bardzo ciekawe spojrzenie.

WP: Film z pewnością wzbudzi wiele kontrowersji. Obawiacie się wrzawy, która wybuchnie przy okazji premiery?

Anna Próchniak: My opowiadamy o ludziach, powstańcach, nad których losami warto się pochylić i je uwiecznić. Uciekam od polityki.

Antoni Królikowski: Na razie o tym nie myślimy. Ten film na pewno będzie kontrowersyjny, ale jego siła tkwi w tym, że nie stawia żadnej tezy, nie będzie nikogo oczerniał, ani wyśmiewał. On pokazuje historię fajnych, młodych ludzi, którzy ginęli za Polskę.

WP:

Powiedzcie kilka słów o swoich bohaterach.

Anna Próchniak:Gram Kamę, która już podczas okupacji działa w konspiracji, a następnie jest łączniczką w Powstaniu. To ona wciąga do czynnej walki głównego bohatera Stefana.

Antoni Królikowski: Ja z kolei wcielam się w "Beksę", kolegę Stefana ze szkoły powszechnej i gimnazjum. Mój bohater lubi błaznować, jest duszą towarzystwa, na niewyparzony język, ale traci panowanie nad sobą w obliczu tragicznych przeżyć.

WP:

Jakie motywy kierują ich na barykady?

Anna Próchniak i Antoni Królikowski: Nasi bohaterowie chcą się postawić, zawalczyć o siebie nawzajem i o swoją przyszłość. Dlatego pełni młodzieńczej ufności i entuzjazmu idą się bić z Niemcami.

Rozmawiała Joanna Stanisławska, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (411)