HistoriaRebelia na Kresach. Inwazję Sowietów witano kwiatami

Rebelia na Kresach. Inwazję Sowietów witano kwiatami

Inwazja sowiecka uruchomiła masowy bunt na ziemiach wschodnich. Białorusini, Ukraińcy, Żydzi i polscy komuniści witali bolszewików kwiatami. Zdezorientowane Wojsko Polskie było atakowane przez obywateli własnego kraju. W skrajnych przypadkach dochodziło nawet walk i palenia wsi, w których ostrzeliwano Polaków. Szybko okazało się, że mniejszości narodowe wschodniej RP popełniły dramatyczny błąd. Ukraińców, Białorusinów i Żydów wywieziono na wschód w tych samych bydlęcych wagonach, co znienawidzonych Polaków.

Rebelia na Kresach. Inwazję Sowietów witano kwiatami
Źródło zdjęć: © Wikimedia Commons | Żołnierze sowieccy rozdają propagandową prasę mieszkańców Wilna. 29 września 1939 r.

18.09.2015 12:53

Upadek Rzeczypospolitej na ziemiach wschodnich miał przebieg wstrząsający. Wśród szyderstw i wiwatów z budynków publicznych zrywano godła, znieważano biało-czerwone flagi. Niszczono urzędy i grabiono budynki administracji publicznej. Wyłapywano pojedynczych żołnierzy, zrywano im z czapek orzełki, pluto na nich, bito. Dochodziło do drastycznych samosądów.

"Niech żyją czerwoni wyzwoliciele!"

Szargano wszystko to, co dla Polaków było i jest święte. Nasi rodacy z ziem wschodnich zapamiętali to jako olbrzymie upokorzenie, wielką traumę. Wszystko to nie było bowiem dziełem żołnierzy Armii Czerwonej, ale obywateli II Rzeczpospolitej. Sąsiadów, znajomych, kolegów ze szkoły czy pracy. Wielką tragedię Polaków, jaką było załamanie się ich państwa, przyjęli oni eksplozją radości. Nagle pojawiły się portrety Stalina i Woroszyłowa oraz czerwone transparenty: "Witamy Armię Czerwoną!", "Niech żyją czerwoni wyzwoliciele!".

"We wrześniu 1939 r. byłem na osadzie w zaścianku Zubielewiczach - relacjonował Jan Domaszewicz, który był wówczas uczniem gimnazjum. - Okoliczne wsie były zamieszkane przez chłopów wyznania prawosławnego, którzy wkraczającą czerwoną armię witali bardzo radośnie, mówiąc, że nareszcie przyszło dla nich zbawienie i wyzwolenie spod władzy pańskiej Polski. Stawiali bramy tryumfalne, rzucając bukiety kwiatów na czołgi sowieckie i całując gwiazdy namalowane na czołgach".

"Wojska sowieckie weszły do miasteczka Siniawka nazajutrz po przekroczeniu granicy Polski - relacjonował z kolei gajowy spod Nieświeża. - Społeczeństwo żydowsko-białoruskie oczekiwało na przybycie armii sowieckiej i bez straty czasu zajęło się przygotowaniami do powitania. Została zbudowana brama triumfalna, nastąpiło wręczenie chleba, soli, kwiatów i wygłoszono mowy powitalne".

Sowieci z miejsca przystąpili do eksterminacji polskich elit. Mordowano oficerów, księży, ziemian, urzędników państwowych, policjantów. Zbrodni dopuszczali się żołnierze Armii Czerwonej, funkcjonariusze NKWD, ale również ubrani w czarne skórzane kurtki członkowie lokalnych milicji. Często wskazywali oni oprawcom domy zamieszkane przez polskich patriotów, pomagali ich wyłapywać, pisali donosy.

Sowieccy żołnierze robią sobie zdjęcia z dziećmi w okupowanej Polsce, 8 października 1939 r. Dzieci nie wyglądają na zadowolone fot. Wikimedia Commons

Wielu Polaków z ziem wschodnich, którzy zapamiętali te wydarzenia, przyznawało później, że było to dla nich najbardziej upokarzające i przerażające doświadczenie w życiu. Zachowanie ich sąsiadów po 17 września wspominali ze szczególnym bólem. "Żydzi rozbrajali małe grupki żołnierzy polskich, zdzierając im orzełki i inne oznaki i rzucając na ziemię i depcząc" - pisał gorzko Henryk Potopowicz.

Ukraińcy

Pierwsi zaczęli Ukraińcy. Nastąpiło to jeszcze zanim Armia Czerwona przekroczyła granicę II Rzeczypospolitej, bo około 12 września. Niemieckie jednostki w ślad za wycofującym się Wojskiem Polskim wkroczyły wówczas na terytorium Galicji Wschodniej. Dla Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów był to sygnał do rozpoczęcia rebelii. Ukraińscy bojówkarze opanowywali drogi, mosty, niszczyli linie komunikacyjne, zajmowali urzędy pocztowe i posterunki, a nawet całe miasteczka. Pod kontrolą OUN znalazł się między innymi Stryj.

Ukraińcy rozbrajali i mordowali oddzielających się od jednostek żołnierzy, a nawet ostrzeliwali pomniejsze oddziały. Dochodziło też do pierwszych, wyjątkowo brutalnych, ataków na polską ludność cywilną. Do pacyfikacji doszło w Koniuchach, Potutorowie, Sławentynie i kolonii Jakubowce. W miejscowościach tych wymordowano po kilkadziesiąt osób.

Z dymem puszczano także polskie dwory, ścigano osadników wojskowych i ich rodziny. Według historyka Grzegorza Motyki wydarzenia te były zapowiedzią masowej eksterminacji ludności cywilnej, której ukraińscy nacjonaliści dokonali w latach 1943-1945 na Wołyniu i w Galicji Wschodniej. "Po wybuchu wojny zaczęliśmy rozbrajać Polaków, gdzie się tylko dało" - wspominał działacz OUN Semen Łewyćkyj "Kliszcz".

Dlaczego jednak Ukraińcy zdecydowali się na tę akcję, mimo że ich terytoria, zgodnie z sowiecko-niemieckim porozumieniem, miały przypaść Stalinowi? Czy chodziło tylko o akt zemsty na znienawidzonych Polakach? Otóż nacjonaliści do końca mieli nadzieję, że Niemcy na gruzach państwa polskiego utworzą ukraińskie państewko złożone z Galicji Wschodniej i Wołynia. Miało się stać ukraińskim Piemontem.

Ich marzenia nie były pozbawione podstaw. Aż do 17 września Niemcy nie byli bowiem pewni, czy Stalin wywiąże się ze swoich sojuszniczych zobowiązań. 12 września na konferencji w Jełowej feldmarszałek Wilhelm Keitel zaprezentował trzy możliwe scenariusze. Pierwszy: Niemcy dokonują rozbioru Polski z Sowietami. Drugi: zagarniają województwa zachodnie i podpisują pokój z Polską. Trzeci: tworzą państwo ukraińskie.

Niemiecki i radziecki patrol na linii demarkacyjnej. Widoczny radziecki czołg BT-7. Wrzesień 1939 r. fot. NAC

Im dłużej Stalin zwlekał z atakiem, tym bardziej prawdopodobny stawał się wariant numer trzy. 15 września szef Abwehry Wilhelm Canaris spotkał się z Andrijem Melnykiem i dał mu zielone światło do kompletowania rządu. Dwa dni później rozpoczęła się jednak sowiecka inwazja na Polskę i stało się jasne, że Niemcy zrealizują pierwszy, najbardziej przez siebie pożądany, scenariusz. Ukraińcy poszli w odstawkę.

V kolumna

Inwazja Armii Czerwonej była sygnałem do rozpoczęcia rebelii dla komunistów. Na przestrzeni całych ziem wschodnich do akcji przystąpiły specjalne grupy dywersyjno-sabotażowe przeszkolone oraz uzbrojone w karabiny maszynowe i granaty przez GRU. Złożone głównie ze skomunizowanych Żydów, Białorusinów i Ukraińców, miały umożliwić sowieckim jednostkom błyskawiczne opanowanie polskiego terytorium.

Opanowywały więc mosty, węzłowe stacje kolejowe i strategiczne drogi. Wskazywały drogę Armii Czerwonej i dokonywały ataków na polskie posterunki. Z komunistycznej inspiracji doszło do lokalnych powstań i buntów. Najsłynniejsze z nich wybuchło w Skidlu na Grodzieńszczyźnie - dywersanci opanowali miasteczko 18 września. V kolumna wyjątkowo mocno dała się Polakom we znaki również w Grodnie. "Ujawniło się, że ogół żydowski - raportował do Londynu gen. Stefan Grot-Rowecki - we wszystkich miejscowościach, a już szczególnie na Wołyniu, Polesiu i Podlasiu, zanim jeszcze ustąpiły polskie oddziały, wywiesił flagi czerwone i ustawił bramy triumfalne na powitanie wojsk bolszewickich, że zorganizował samorzutnie rewkomy i czerwoną milicję, że po wkroczeniu bolszewików rzucił się z całą furią na urzędy polskie, urządzał masowe samosądy nad funkcjonariuszami państwa polskiego, działaczami polskimi, masowo wyłapując ich jako antysemitów i oddając na łup przybranych w czerwone kokardy mętów społecznych".

Przyszły generał Nikodem Sulik dodawał: "Żydzi są dla NKWD nieocenionym wprost biczem przeciw ludności polskiej".

We wsiach zrewoltowane przez bolszewików białoruskie, a także ukraińskie chłopstwo zabrało się tymczasem do tępienia "obszarników". We dworach i na folwarkach rozegrały się sceny identyczne jak te, które miały miejsce na dworach Ukrainy po rewolucji bolszewickiej i zostały we wstrząsający sposób opisane przez Zofię Kossak-Szczucką w słynnej powieści "Pożoga".

"Polskich panów" mordowano całymi rodzinami, majątek i inwentarz grabiono, a dwory - w których często znajdowały się bogate zbiory dzieł sztuki i znakomite biblioteki - burzono bądź puszczano z dymem. Jedynie maszyny rolnicze zatrzymywali dla siebie bolszewicy, aby wywieźć je do Związku Sowieckiego.

Taki los spotkał Stanisława Falkowskiego, właściciela majątku Ostrzyca w województwie poleskim. Początkowo ukrył się u znajomych Żydów z Janowa Podlaskiego (oczywiście nie wszyscy Żydzi byli nastawieni prosowiecko). Niestety został wkrótce wytropiony przez komunistyczną milicję. Jej członkowie 22 września bestialsko zamordowali i ograbili Falkowskiego podczas konwoju do Brodnicy.

Odwet

Nienawiść okazywana Polakom przez część Ukraińców, Białorusinów i Żydów wywoływała bardzo stanowczą reakcję. Ze wspomnień żołnierzy biorących udział w tych wydarzeniach jasno wynika, że Wojsko Polskie traktowało niektóre fragmenty ziem wschodnich jako zrewoltowane terytorium.

Porucznik Marian Kowalewski: "Wioskę Podzamcze puściliśmy z dymem, żołnierz rozdrażniony nikomu pardonu nie dawał, drażniły strzały puszczane zza węgła i widok triumfalnej bramy z czerwienią. Z gorejącego domu kto wypadał, kładł się pod kulą karabinową".

Porucznik Stanisław Kroczek: "Ludność poleska ustosunkowuje się do nas wrogo. Strzelanina trwa każdej nocy. Żołnierze boją się iść w straży tylnej, gdyż Poleszucy strzelają do ostatnich oddziałów. Specjalna kompania złożona z marynarzy wykonuje egzekucje na wsiach. Częste pożary znaczą, którędy przechodzi wojsko".

Komandor Witold Zajączkowski: "Każda wieś, z której strzelano do naszych wojsk, z reguły została spalona".

Porucznik Karol Witold Naszkiewicz: "W dniu 15 IX otrzymałem rozkaz udania się z 50 najlepszymi żołnierzami do wsi Nadiatycze. Gdy nadjeżdżałem, wieś już była zdobyta przy stratach policji 7 zabitych i 20 ciężko rannych. Wieś została spalona. Złapani pop i nauczyciel rozstrzelani".

Palenie wiosek, z których padały strzały, i branie zakładników były standardową procedurą. Na przykład późniejszy bohater polskiej partyzantki mjr Henryk Dobrzański "Hubal" puścił z dymem miejscowości Ostryna i Jeziory, w których uaktywniła się miejscowa V kolumna.

Rozczarowanie

Sowieccy "wyzwoliciele" oczywiście nie spełnili pokładanych w nich nadziei. Zamiast rządów powszechnej równości wprowadzili straszliwy totalitarny ucisk. Wszyscy mieszkańcy ziem wschodnich - Polacy, Żydzi, Ukraińcy i Białorusini - znaleźli się w takiej samej dramatycznej sytuacji.

Białoruscy i ukraińscy chłopi, którzy wznosili bramy triumfalne na cześć wkraczających oddziałów Armii Czerwonej, szybko tego pożałowali. I zaczęli ze wzruszeniem wspominać "stare dobre polskie czasy". Bolszewicy przystąpili bowiem do kolektywizacji. Odebrali włościanom ziemię, stworzyli kołchozy i wtrącili chłopów w otchłań straszliwej nędzy. NKWD z wyjątkową zaciekłością przystąpiło również do zwalczania ukraińskich i białoruskich organizacji. W jadących na Syberię wagonach bydlęcych znaleźli się razem ze znienawidzonymi Polakami.

Mimo że Żydzi początkowo zajęli wiele stanowisk, z których usunięto polskich pracowników, sytuacja innych przedstawicieli społeczności żydowskiej szybko stała się tragiczna. NKWD znalazło "wrogów klasowych" także wśród Żydów. Zamykano synagogi, nacjonalizowano sklepy i punkty usługowe. Tysiące rabinów, działaczy politycznych i przedsiębiorców trafiło do więzień oraz łagrów. Żydzi stanowili spory odsetek deportowanych na Syberię w 1940 r.

Życie w Sowietach stało się dla Żydów tak bardzo nie do zniesienia, że marzyli, aby się znaleźć... pod okupacją niemiecką. Wielu z nich starało się przedostać, legalnie lub nie, do Generalnego Gubernatorstwa.

"Jeżeli Żyd ucieka z raju, gdzie jest wolność, równość i szczęście, pod nóż gestapowców, to chyba nie muszę dodawać, że w tym raju było mu stokroć gorzej niż u otwartego wroga Niemca - pisał Józef Blumenstrauch z Chełma Lubelskiego. - Kiedy do Lwowa, Włodzimierza i Brześcia przybyły komisje niemieckie [chodziło o wymianę uchodźców między strefami okupacyjnymi - przyp. P.Z.], masy Żydów wiwatowały setkami i tysiącami na cześć Niemiec i Hitlera. Proszę sobie wyobrazić tłumy Żydów krzyczących: 'Niech żyje Hitler!'. Sens był jasny: lepszy jest miecz śmierci od miecza głodu i niewolnictwa".

Do dziś nie wiadomo, ilu Polaków we wrześniu 1939 r. mogło ponieść śmierć z rąk komunistycznej V kolumny. Historycy mówią na ogół o kilku tysiącach, ale są to tylko dane orientacyjne. Mordów tych dokonywano bowiem na ogół skrytobójczo, a ofiary grzebano w przypadkowych, nieoznakowanych miejscach. Nie bardzo wiadomo również, kto dokładnie został zabity.

W wyniku wojennego chaosu na ziemiach wschodnich znalazło się bowiem bardzo wielu uchodźców oraz zagubionych żołnierzy z centralnej Polski. Jeżeli zabili ich gdzieś w lasach komunistyczni dywersanci, to do wojennych statystyk zostali wpisani jedynie jako "zaginieni". Zbrodnie te bowiem nigdy nie zostały udokumentowane, nikt nie przeprowadzał ekshumacji. Ofiary pozostały zapomniane.

Piotr Zychowicz, Historia do Rzeczy

Źródło artykułu:Historia Do Rzeczy
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)